Ruthenica.

 

"Nowa era" i stanowisko ukraińskie

 

W najnowszym numerze Narodnoj Czasopysi znajdujemy parę uwag, odsłaniających tendencje "nowej ery". Notujemy je dla pamięci. Wspomniawszy o okólniku episkopatu poznańskiego przeciw wydawanej w Berlinie po polsku socjaldemokratycznej Gazecie robotniczej, redakcja Nar. Czasopysi tak pisze:

 

"Ostatecznie nie da się zaprzeczyć, że socjalizm zwalczyć można tylko socjalizmem, ale tym, jaki płynie z wiary Chrystusowej, jaki głosi kościół święty. W Niemczech jedną z głównych przyczyn, dla jakich domagają się powrotu Jezuitów, jest ta, że zakon ten, zaprawiony w walce z błędami, podkopującymi porządek społeczny, potrafil sprawić się i z socjalizmem".

 

Jak widzimy w króciutkim ustępie dwa tęgie grzyby do ruskiego barszczu: i chrześcjański i rekomendacja Jezuitów jako homeopatów na nasze choroby społeczne. Na jedno i na drugie możemy być ciekawi; dowiadujemy się bowiem, że wkrótce w dodatku do Nar. Czasopysi wyjdzie ruski przekład korespondencji katolickiego biskupa Keltelera z Lassalem, a potem przekład znakomitego w swoim rodzaju dziełka Jezuity Mariany "De rege et regis institutione", zawierającego wymowną propagandę królobójstwa, które też niejednokrotnie praktykowane były przez ten kuty na wszystkie cztery nogi zakon. Na trzeci zeszyt tego pożytecznego wydawnictwa poradzilibyśmy redakcji Nar. Czasopysi streszczenie dziejów i organizacji Paraguaju, gdzie Jezuici przez półtora stulecia (1615—1768) posiadali prawie niezawisłą, na socjalistycznej podstawie zorganizowaną republikę. Rzeczy te, sądzimy, znakomicie nadają się do utrwalenia powagi tego zakonu i nowej ery ruskiej w Galicji.

 

W tym samym duchu trzymaną jest też korespondencja z pow. horodeńskiego w sprawie zamierzonej przez "Proświtę" reorganizacji czytelń ludowych. Korespondent domaga się, by "Proświta" urządziła reorganizację w ten sposób, by ksiądz nie był w czytelni niczem krępowany i w każdej chwili mógł zarządzić w niej takie zmiany, jakieby uważał za najlepsze." "Proświta" wysiała w tych dniach reprezentantów swoich do metropolity, prosząc go o błogosławieństwo na dalszą drogę swego trudu; tem samem zaznaczyła, "że chce podlegać i być posłuszną cerkwi, że chce pracować w kierunku przez cerkiew zachwalonym". Dla tego korespondent sądzi, że "przystępując do reorganizacji czytelń, centralny wydział "Proświty" porozumie się z władzami kościelnemi, postara się, by do wydziału, w którego ręku spoczywać będzie zarząd towarzystwa, weszli przedstawiciele tych władz i urządzi rzecz tak, by cerkiew nigdy nie potrzebowała występować i przeciw podjętym przez "Proświtę" dążnościom.

 

Wówczas sprawa czytelń posunie się naprzód, wówczas czytelnie odpowiedzą swemu zadaniu, ustaną dotychczasowe gadania, że czytelnie nietylko nie przynoszą korzyści, ale i psują naród, ustanie niedowierzanie, z jakiem organa rządowe patrzą na nasze czytelnie".

 

Wsystko to byloby bardzo dobrze, zapomina jednak korespondent, że czytelnie nie są dzieci, które "Proświta" może "przegiąć przez kolano" i nakręcić tak, jak się jej podoba i że metropolita i jego ordynarjat, to jeszcze nie cała cerkiew.

 

Do charakterystyki "nowej ery" niech posłuży fakt następujący, zakomunikowany nam ustnie. Istnieje w dyecezji lwowskiej pewien ksiądz ruski, który ma syna, słuchacza praw na uniwersytecie lwowskim, a więc już "obywatela", mającego prawa obywatelskie. Syn ten należy do partji radykalnej ruskiej i opublikował między innemi także artykuł, charakteryzujący duchowieństwo ruskie. Ani policja, ani prokuratorja nie dopatrzyły w tym artykule niczego zdrożnego, lecz dopatrzył "kniaź cerkwi", który postanowił użyć swych własnych środków, by zgnieść zuchwałego młodzika. Cóż więc robi? Porucza dziekanowi, którego podwładnym jest ojciec autora artykułu, by z ojcem tym przeprowadził ścisłe śledztwo: czy wie on, co jego syn pisze, czy zgadza się z tem lub nie i co zamierza uczynić na przyszłość, by podobnym jego enuncjacjom zapobiedz? Nadto poleca metropolita dziekanowi zrobić ścisłą rewizję w pomieszkaniu tego księdza, w cerkwi, szopach, stodołach, metrykach i bibliotece, a także przesłuchać członków gminy i zdać dokładną relację o tem, jak ów ksiądz spełnia swe obowiązki kapłańskie i jak gminę prowadzi?

 

Nakaz ten został z całą ścisłością wykonany i relacja o księdzu, znanym zresztą szeroko z patrjotyzmu i nieposzlakowanej prawości, wypadła jak najkorzystniej. Stało się jednak tak, że wkrótce potem ksiądz ów znalazł się w towarzystwie znaczniejszej liczby księży sąsiedniego dziekanatu. Z fanatyzmem właściwym nowej erze, zaczęli ci kaplani naigrawać się nad owym księdzem, dotkniętym inkwizycją metropolity, zaczęli lezć mu do oczu, że takiego ma syna. "Gdybym miał takiego syna, to bym go zastrzelił!" — wolał jeden z tych sług Chrystusowych. "Wolałbym, żeby mój syn był złodziejem, niż radykałem" — poprawił drugi. — Na to odpowiedział spokojnie ojciec: "No, wolę już, żeby mój syn był uczciwym człowiekiem choćby i z przewróconą głową, niż złodziejem". Słowa te wystarczyły dla jednego z obecnych tam dręczycieli do napisania donosu do metropolity, że "oto ksiądz N. N. publicznie pochwalał postępowanie swego syna". I znowu metropolita pisze polecenie do dziekana, by przesłuchał księdza w sprawie wyrażenia się w owem towarzystwie. Na szczęście dla biednego ojca w owem towarzystwie był także wicedziekan, który też odpisał, że "kłamstw podanych przez denuncjanta potwierdzić nie może". O ile wiemy, postępowanie takie "kniazia cerkwi" jest dość oryginalnym gatunkiem inkwizycji; dawna święta inkwizycja odnosiła się zazwyczaj ad personam, a nie dręczyła ludzi za winy synów. Pięknych czasów dożyją Rusini pod błogą opieką takiej postępowej inkwizycji!

 

Postępowym też nazwać trzeba sposób, w jaki niektórzy starostowie starają się szerzyć Narodną Czasopyś pomiędzy ludem ruskim. "Wobec szlachetnego celu, jaki sobie to czasopismo wzięło za zadanie" ucieka się kierownik starostwa w Starem mieście p. Geppert do takich wyszukanych środków zachęty, o jakich pono w dziejach prasy dotychczas nikt nie słyszał.

 

"Wzywam zwierzchność gminną — pisze on w okólniku — aby bez wszelkiej zwłoki przystąpiła do zaprenumerowania jednego numeru tego pisma, tj. doniosła c. k. starostwu do dni 8 o swej chęci (sic!) prenumeraty. Zarazem ogłosi naczelnik gminy w gminie treść niniejszego reskryptu, wezwie w treściwych słowach znanych w gminie łudzi, którzy trzymają i czytają gazety do zaprenumerowania Czasopysi Narodnej i w powyższym terminie doniesie, ile osób w gminie zamówiło dziennik, wymieniając każdego z imienia i nazwiska. C. k. starostwo będzie każdodziennie wysyłać dla urzędu gminnego i innych w gminie abonentów odpowiednią liczbę egzemplarzy pod wspólną kopertą. Aby zaś wyjaśnić naczelnikowi gminy potrzebę nieodzowną trzymania dziennika, zwołuję na dzień (dla Starego miasta) 21. stycznia 1891, (dla Chyrowa) 22 stycznia 1891 sesję urzędową i wzywam naczelnika gminy, aby się tego dnia niezawodnie na sesji jawił. W końcu zwracam uwagę naczelnika gminy, że koszla przesyłki pocztowej dziennika odpadną wobec przesyłania go do gminy za pośrednictwem ck. starostwa. Koszta więc prenumeraty, jak to wyżej wskazano, będą nader małe, gdyby jednak zwierzchność gminna nie mogła ich pokryć z dochodów bieżących, należy odnośną kwotę wstawić do budżetu, lub znieść się w tym celu z świetnym wydziałem rady powiatowej, który chętnie pokryje ten wydatek z własnych funduszów powiatowych za najbiedniejsze gminy. Termin wyżej wskazany należy bezwarunkowo dotrzymać".

 

[Kurjer Lwowski, 18.01.1891]

 

W ostatnim nrze Diła znajdujemy z powodu wystąpienia Trybuny w sprawie ruskiej wyrzekanie na prasę demokratyczną polską, że takowa "zajęła wobec nowej sytuacji stanowisko albo niechętne (N. Ref.) albo wprost wrogie (Kur. Luow. i Trybuna), chociaż w programie p. Romańczuka podniesionem było staranie o podżwignięcie wlościaństwa i mieszczaństwa.

 

Może to być zagadką dla niektórych ludzi tem bardziej, że przez jakiś czas demokraci polscy w swej prasie odnosili się do Rusinów mniej więcej przychylnie, za co im nawet od konserwatywnych organów polskich dostawały się wyrzuty. Diło bierze się do rozwiązania tej zagadki, ale swoim zwyczajem w pół drogi skręca z prawa na lewo. Mówi ono, że dotychczasowy sojusz demokracji polskiej z Rusinami był dla demokracji korzystny w jej walce z konserwatystami. Najprostsza logika kazałaby z tego wyciągnąć wniosek następujący: ponieważ obecnie Rusini weszli — nie w sojusz, ale w zawisłość od elementów — nie konserwatywnych, ale rządowych i klerykalnych, przeciw którym demokracja polska (i wszelka inna) zajmuje stanowisko opozycyjne, dla tego też demokraci polscy nie mogą iść z nimi dalej ręką w rękę. Diło jednak odwraca kota ogonem i zdobywa się na taką logikę: Demokraci polscy mawiali nam zawsze, że pragną naszego rozwoju i wzrostu. Obecnie żywioły konserwatywne przyrzekły nam dać ten rozwój i część naszych praw. Demokraci więc powinni się z tego cieszyć, jeżeli dawniejsze ich oświadczeni były szczere. A oni się gniewają!

 

Taka niedołężna sofistyka wzbudzić może tylko politowanie. Zamiast polemizować z nią, powiemy słów kilka dla wyjaśnienia naszego stanowiska w sprawie ruskiej, chociaż czytelnicy nasi, którzy uważnie czytali to, cośmy dotychczas o tej sprawie pisali, zapewne wyjaśnienia takiego nie potrzebują.

 

Względem sprawy ruskiej nigdy nie zajmowaliśmy ani nie zajmiemy wrogiego stanowiska, bo uważamy tę sprawę za równie żywotną i ważną, jak sprawę polską. Nie zajmowaliśmy wrogiego stanowiska nawet względem nieszczęsnej nowej ery inaugurowanej przez p. Romańczuka i tow. Notowaliśmy jedynie fakty i dokumenty tej ery, nie starając się ani przemilczać niczego ani przefarbowywać dla pięknych oczu czyichkolwiek, a jeżeli gdziekolwiek wypowiadaliśmy swój sąd krytyczny, to zawsze i jedynie ze stanowiska demokratycznego i konstytucyjnego. Nie myśmy więc zmienili stanowisko swe wobec Rusinów, ale zmienili stanowisko swe Rusini, a właściwie prowodyry narodowców, i jeżeli obecnie Diło może nazwać stanowisko nasze "wrogiem" dla "nowej ery", to dla nas jest to tylko dowodem, że nowa era ruska zajęła stanowisko wrogie dla demokratycznych i konstytucyjnych zasad, przy których wytrwamy niezmiennie. Dodamy wreszcie, że stanowisko przez nas w sprawie "nowej ery" zajęte jest znacznie odmienne od stanowiska Trybuny o czem Diło dobrze wie, lecz milczy.

 

[Kurjer Lwowski, 22.01.1891]

 

I. W najnowszym (2) numerze Naroda umieścił prof. M.Dragomanow dalszy ciąg swych uwag o "niepolitycznej polityce" narodowców ruskich, gdzie komentuje nową erę ze stanowiska ukraińskiego. Artykuł ten, mający szersze znaczenie polityczne, podajemy tu w dosłownym przekładzie.

 

"P. Romańczuk, a jeszcze więcej ks. Siczyński nie ograniczyli się na przemawianiu o samej Galicji, ale obejmują całą Ruś lub Małą Ruś, austrjacką i rosyjską i oczywiście narzucają swój program wszystkim Rusinom-Ukraińcom.

 

Jako Rusin i specjalnie Ukrainiec, pozwolę sobie zabrać głos i o tej stronie przemówień wymienionych panów i będę mówił bez ogródek. Pp. Romańczuk i Siczyński frazesami nieco obwiniętymi w papier wygłaszają taką myśl: Austrja musi mieć po swej stronie Rusinów galicyjskich dla przyszłej wojny z Rosją, w której wówczas i Ukraińcy staną po stronie Austrji, staną nawet pod chorągwią zachodniego katolicyzmu przeciw prawosławiu czyli caroslawiu, wstrętne mu dla ich ducha narodowego. Jeżeli frazesy pp. Romańczuka i Siczyńskiego nie mają właśnie takiego znaczenia, to nie mają żadnego*).

 

Otóż już to wabienie Austrji do przychylności względem Rusinów nie ma pod sobą żadnej rzeczywistej podstawy i bardzo niedobrą przysługę wyświadczają tem wabieniem Rusini tak Austrji jak i Polakom, do których się czasem zwracają, jak to uczynił np. p. Teliszewski w sejmie, z frazesami o "wspólnym wrogu na wschodzie, którego, ich zdaniem, możnaby pobić tylko wspólnemi siłami". (Diło przysięga się teraz, że i o wspólnym wrogu nie było mowy w sejmie!)

 

Najwięcej okazują czy to naiwności, czy dosyć nieuczciwej frazcologji ci, którzy wygłaszają podobne zdania z pobudek religijnych, katolicko-unickich. "Nawrócić do Rzymu Wschód (Orientem convertere) lub chociażby samą Ukrainę rosyjską przez Ruś galicyjską!" — to taki frazes, na który każdy znający Rosję i specjalnie Ukrainę, nawet się nie zaśmieje. Ludzie, którzy w Rosji i Ukrainie jeszcze zachowali uczucia religijne, są albo prawosławni, albo sektami mniej lub więcej podobni do protestantów, lecz wcale nie katolicy rzymscy. Nawet tej przychylności dla katolicyzmu rzymskiego, która przed kilkudziesięciu laty przeszła była po pewnych arystokratycznych sferach w Rosji i nawróciła do Rzymu takich Swierzina, Gagarina, Martinowa, Peczerina i innych, obecnie nie spostrzegamy nigdzie w Rosji, gdzie nawet oryginalne inicjatorstwo prof. Wł. Sołowjewa jest zjawiskiem całkiem odosobnionem. Go więcej (zwracamy na to uwagę ks. Siczyńskiego) wszyscy ci Świcrzyny, Gagariny itp. byli rodowici Moskale, a do Ukraińców, klórzy przeszli do Rzymu, można liczyć chyba pana Dżunkowskiego z gub. czernihowskiej, który skończył swą karjerę prałata rzymsko-katolickiego tem, że się ożenił z Angielką i potem znowu powrócił do prawosławia i do Rosji.

 

Katolicyzm rzymski i unja z Rzymom pozostawiły same przez się takie wspomnienia między Ukraińcami, że jeżeli jest wiara najmniej dla nich sympatyczna, to rzeczywiście rzymski katolicyzm a osobliwie unja. Ukraińcy muszą zadawać sobie gwałt, by odnieść się przychylnie do papizmu nawet i wówczas, kiedy on rzeczywiście zasługuje na litość jako prześladowany. Oto nprz. rząd rosyjski już od lat 20 dopuszcza się najohydniejszych gwałtów nad unitami w Chełmskiem, daleko większych, niż nprz. prześladowania sztundzistów. I cóż? Podczas gdy w obronie sztundzistów, mimo cenzury, jawnie występuje większość prasy w Rosji, nawet czasem pisma półurzędowe, o unitów nikt nie dba, nawet do obrzydliwości nikt. Specjalnie dla ukrainofilów polityka rosyjska względem unitów musi być niemiłą między innem dlatego, że jakich 500.000 Rusinów przemienia na Polaków, a przecież nawet to nie może przezwyciężyć obojętności Ukraińców względem unitów, nawet na tyle, by się dobić od nich bodaj koręspondencji o tem, co rzeczywiście wyrabia się w Rosji z unitami. Mówimy to z własnego doświadczenia, któreśmy mieli przed kilkoma laty. A tu znajdują się ludzie, którzy mówią o nawracaniu wszystkich Ukraińców do papizmu!

 

Nie o wiele więcej prawdziwej znajomości Ukrainy rosyjskiej okazują i ci, którzy mówią o pomocy, jaką może znaleźć Austrja w narodowości ukraińskiej.

 

Prosty łud, chłopi na Ukrainie rosyjskiej, są rzeczywiście narodem dość odrębnym od Moskali i nawet nie bardzo sympatyzują z tymi Moskalami, których widzą około siebie. Bardzo rzadkie są np. śluby prostych Ukraińców-chłopów z Moskalami nawet tam, gdzie obydwa narody żyją tuż obok siebie. Ależ wogólo świadomość narodowa jest bardzo słabo rozwiniętą pośród naszego włośnaństwa, by mogła stać się jakimkolwiek czynnikiem politycznym, a osobliwie przeciw Rosji. Prędzej zwraca się ona przeciw Polakom a szczególnie przeciw Polsce jako państwu, która dla chlopów ukraińskich jest równoznaczna z pańszczyzną. Widnieliśmy to nieraz, a osobliwie w r. 1863 tak, że właśnie na prawym brzegu Dniepru, gdzie narodowość ukraińska jest jeszcze bardziej odrębną od moskiewskiej, niż na lewym, nienawiść względem Polski jest właśnie osnową jeżeli już nie świadomej przychylności ku Rosji, to konserwatyzmu państwowego, jeszcze silniejszego od tego jaki manifestowali Rusini galicyjscy lub Mazurzy, w r. 1816—1849.

 

Ze wszystkich kwestyj społeczno-politycznych chłopi nasi interesują się najbardziej kwestjami agrarnemi i jako ludzie trzymający się wskutek swej niskiej oświaty mitologicznego sposobu myślenia, zawsze żywią nadzieję, że skądsić wyjdzie ukaz, by dzielić ziemię na równa części między wszystkich. Najczęściej spodziewają się takiego ukazu od cara, a ustawy agrarne, wydane przez rząd carski po powstaniu polskiem w r. 1863 podtrzymują taką wiarę w cara najbardziej na prawobrzeżnej Ukrainie, właśnie najbliższej ku Austrii. Jeżeliby przyszło do wojny między Rosją i Austrją, to rządowi rosyjskiemu nie trudnoby było właśnie na Ukrainie prawobrzeżnej zrobić tę wojnę popularną, szczególnie, gdyby rzeczywiście doszło do tego, że Rosja miałaby stracić ważnę dla siebie kraje. To, że po stronie Austrji staliby Rusini nawet szezerze, a nietylko z obowiązku, wcaleby rzeczy nie zmieniło. Chłopi wołyńscy lub kijowscy nawet nie wiedzieliby o tem; dla nich wojsko austrjackie byliby — Niemcy i Polacy, tj. panowie. Najgorzej na tem wyszliby właśnie Polacy na Ukrainie, których w r. 1863 tylko wojsko rosyjskie ochroniło od nowej koliszczyzny. Dlatego to podwójnie niedobrą przysługę wyrzadzają właśnie Polakom ci Rusini, którzy podają im nadzieję na pomoc ludu na Ukrainie w czasie obecnym i bliskiej przyszłości. Jeżeli już mówić o nastroju prostego ludu, to rząd rosyjski sam daleko więcej spodziewać się może znałeść dla siebie pomoc w Galicji i ogółem we wschodniej Austro-Węgierszczyżnie, niż rząd austrjacko-polski w Rosji. Trzeba by to wyjaśnić austrjackim sferom urzędowym, chociażby wiedeńskim, jeżeli lwowsikie nie chcą o tem słyszeć, a musieliby to wyjaśnić właśni ci, którzy mówią o swej przychylności ku Austrji. Agrarna mitologja rozszerzoną jest nie w samej tyko Rosji, ale i w Austrji. Ja sam, jeżdżąc po Galicji, Bukowinie i Rusi węgierskiei, nieraz słyszałem od wlościan, że "car, albo jakiś car, czy to wschodni, moskiewski czy to ruski, rosyjski, będzie niebawem dzielić ziemę, a przytem pozwoli zrobić porządek z panami i z żydami". Później wiadomości o podobnym nastroju pośród włościaństwa austro-ruskiego parę razy ukazywały się w czasopismach podczas wojny rosjjsko-tureckiej i następnie, ale właśnie prasa galicyjsko-ruska patrjotyczna starała się zatrzeć wzmianki o tej sprawie, nie wiem czy dlatego, że prasa ta wogóle nie lubi wzmianek o żywych sprawach, czy dlatego, że bala się powiększyć nieufność rządu austrjackiego względem Rusinów".

 

*) Stosownie do maniery narodowców lwowskich "chodzenia po deszczu" Dilo w kilka dni po przemówieniach pp. Romańczuka i Siczyńskiego (Nr. 205) mówi już, że "nikt z poslów ruskich nie mówił o anneksji Ukrainy, a specjalnie mowa p. Romańczuka nie dotykała Rosji pod względem politycznym, ani Ukrainy ani Rosji". A cóż znaczą następujace słówa ks. Siczyńskiego, które czytamy w 259 nrze Dila: "Jesteśmy rozdzieleni pomiędzy dwa państwa..., sposobimy się do tej walki, która ma kiedyś rozegrać się w Świecie, do walki między Wschodem i Zachodem. Im większą siłę wyrobimy sobie tu w Austrji, tem większe i głębsze piętno nada ta nasza siła sile naszych braci za kordonem, tem pewniejsze zwycięstwo Zachodu nad Wschodem. Tu leży interes Austrji jako państwa". Lub co znaczą stówa p. Romańczuka, chóc i obwinięte w bawełnę. "Każdy rząd austrjacki powinien taki naród (Rusinów) jak najbardziej popierać, a jeżeli może Rusini w Austrji są narodem słabszym niż niektóre inne, to już ich polożenie geograficzne i stosunki etnograficzne nadają im taką ważność, jakiej nie ma żaden inny naród' itp.?

 

[Kurjer Lwowski, 27.01.1891]

 

II. W dalszym ciągu swych wywodów pisze prof. Dragomanow w lwowskim Narodzie:

 

"Ależ nieprawdą i ukrywaniem prawdy nikomu się dobrze nie usłuży. Rząd austrjacki jak i każdy rozumny rząd powinien wiedzieć, że wlościaństwo ruskie w Austrji jakoteż i w Rosji najwięcej myśli o kwestjach ekonomicznych, a osobliwie agrarnych, i że wlościaństwo na Rusi austrjackiej spodziewa się poprawy tych stosunków od obcej potęgi: od jakiegoś cara lub nawet po prostu od cara rosyjskiego i że rojałizm cesarski 1848—49 r. bardzo podupadł pośród austro-ruskiego włościaństwa w ostatnich czasach.

 

Przedewszystkiem i z ruskiej i z austrjackiej strony trzeba nie ukrywać tego faktu, lecz wyjaśnić go, a potem jui niech rozumni ludzie myślą, co z nim robić. Na wszelki sposób karami policyjnemi lub sądowemi, wymierzanemi temu lub owemu z włościan ruskich za to, że wymówi się czasem w karczmie z myślą, którą tysiące podzielają lecz zatrzymują dła siebie — rzeczy się nie naprawi. A dopóki rzecz sama nie będzie naprawiona, to między ludem Rosja będzie miała więcej szans znaleśc zwolenników na Rusi austrjackiej, niż Austrja na Ukrainie rosyjskiej.

 

"Jeżeli od włościaństwa zwrócimy się do bogatszych i bardziej wykształconych warstw w Ukrainie rosyjskiej, to także nie dużo znajdziemy zwolenników Austrji. Zwolenników takich możnaby, rozumie się, znaleść dość dużo pośród panow polskich na Ukrainie prawobrzeżnej, ależ powiedzieliśmy już, że panowie ci będą bezwładni wobec nastroju włościaństwa, tak że w gorący czas kto wie czy nie będą oni zmuszeni uciekać do Kijowa lub na lewy brzeg Dniepru, pod skrzydła rządu moskiewskiego, jak uciekali nawet niektórzy panowie galicyjscy do Rosji w r. 1846—48. Co zaś do niepolskich części więcej wykształconej warstwy na Ukrainie, to tam "idea austrjacka" może znaleść dla siebie przychylność chyba u pojedynczych osób, które w kwestjach wojennych mogą mieć tyle wpływu, ile mucha koło pługa. Znaczna część wykształconych ludzi na Ukrainie uważa się jeżeli nie za gente, to natione Russi, chociaż niekiedy niepozbawioną jest sympatyj ukraińskich, a na lewym brzegu Dniepru ma tyle interesów wspólnych z wielkorusami, że wszelka myśl o znalezieniu pośród nich zwolennikow dla idei austrjackiej jest nawet nie śmieszną ale wprost mizerną.

 

"Bardziej rozsądna część tych ludzi żywi przekonania liberalne o zarządzie państwa i prowincyj, a niejeden z nich z rozpaczy nad obecną reakcją w Rosji radby był, gdyby rząd carski znalazł sobie w wojnie nowy Sebastopol lub nawet Sedan. Ale od tej rozpaczy do czynnej pomocy na rzecz Austrji daleko, a przy zmianie polityki rządowej w Rosji niewątpliwie pośrod takich liberałów znaleźliby się tak samo energiczni inicjatorowie "obrony państwowej", jacy znaleźli się właśnie pośród republikanów francuskich pod Sedanem.

 

"Zwróćmy się teraz do sfer, klóre można nazwać świadomymi Ukraińcami. Przedewszystkiem musimy przypomnieć, że pośród nich wcale nie mało jest takich, którzy, jak nieboszczyk Kostomarow, uważają się jako gente Ukraini natione Russi i że wogóle myśl o odrębności Ukraińców od Moskali nawet ukrainofiłe w Rosji (z wyjątkiem kilku jednostek) rozumieją i tłumaczą całkiem nie tak, jak galicyjscy. Odwołuję się do całej literatury Ukraińców — od Maksymowicza do pp. Antonowicza i Żyteckiego, których niedawno wybrała "Proświta" członkami honorowymi. Jeżeliby było potrzeba, to mogę przedłożyć całą chrestomatję wyciągów z utworów uczonych rosyjskich ukrainofilów, z której widać będzie, że ukrainofile ci myślą o stosunkach narodowych Ukraińców do Moskali bardzo odmiennie od tego, co o tem mówią narodowcy galicyjscy. Tak np. przyznając wielką liczbę odmennych rysów między Malorusinami-Ukraińcami a Wielkorusami-Moskalami, uczeni rosyjscy ukrainofile przyznają że jest między nimi dużo wspólnego, ogólno ruskiego, a nietylko ogólno-słowiańskiego, i w języku i w historji. Myśli takich nie można wcale uważać za nieszczere ustępstwo dla cenzury rosyjskiej boż tomów prac naukowych nikt dla cenzury pisać nie będzie. Ponieważ rosyjscy ukrainologowie traktatów politycznych nie pisali, więc nie możemy mówić o ich poglądach politycznych i ograniczymy się na tem, że przypomniemy Galicjanom, iż poglądy narodowościowe tych ukrainologów w każdym razie nie są identyczne z myślami lwowskich narodowców, a więc wątpić należy, ażali jest jednakowość i w poglądach politycznych ukrainofilów po obu stronach granicy austro-rosyjskiej.

 

"Dalej w każdym razie liczba świadomych Ukrainców w Rosji, mimo, że w ostatnich latach wzmaga się widocznie, przecież jest tak jeszcze niewielką, że wcale nie może być braną w rachubę w takim interesie, jak wojna. Wreszcie liczba ta nie jest wcale jednolitą co do swoich poglądów i w większości swej nie może przysłużyć się Austrji nawet pod względem idei."

 

[Kurjer Lwowski, 29.01.1891]

 

III. Na zakończenie swych wywodów podaje p. Dragomanów następujący uwagi godny szkic głównych prądów przekonań politycznych (o partjach tam chyba mówić nie można) na Ukrainie:

 

"O ile nam wiadomo, największa część świadomych ukrainofilów w Rosji należy do tych kółek, które tam nazywają się kulturnikami, tj. do takich, które pragną rozwoju ukraińskiej literatury, sztuki i szkoły. Ale podobnie, jak niedawno "rosyjscy socjalni rewolucjoniści", między którymi było dużo rodowitych Ukraińców, chcieli zrobić w Rosji rewolucję bez kultury, tak teraz kulturnicy ukraińscy chcą wytworzyć kulturę ukraińską bez polityki, i z zasady odwracają się od wszelkich spraw politycznych. Oczywiście, że "idea austrjacka" na Ukrainie, jako sprawa polityczna, można powiedzieć — arcypolityczna, nie może znaleść dla siebie pomocników pośród takich kulturników.

 

Obok kulturników jest pomiędzy świadomymi Ukraińcami niewielka ilość t. zw. politykow. Liczba ich musi się zwiększać w miarę jak sami kulturnicy. Czy to po próbach rzeczywistej pracy dla kultury, czy wskutek znajomości z kulturą innych krajów europejskich a nie samej tylko teraźniejszej Rosji dojdą oni do przekonania, że polityka jest tak samo niezbędną częścią kultury jak i literatura, i że pewien lad polityczny, np. polityczna wolność jest jedyną trwałą podwaliną wszelkiego rozwoju kulturowego. Ależ i w politykach ukraińskich "idea austrjacka" pp. Romańczuka i Siczyńskiego nie znajdzie sprzymierzeńców, bo politycy ci chcą wywalczyć swobody narodowe na Ukrainie zapomocą zmiany ładu politycznego w Rosji, i do tego celu chcą dążyć wspólnie ze wszystkiemi narodami Rosji, a w pierwszej linji z Wielkorusami, jako narodem największym w Rosji i mającym najwięcej interesów i zadań wspólnych z Ukraińcami.

 

Pozostaje dla partji p. Romańczuka chyba bardzo niewielka liczba Ukraińców separatystów nacjonałów. Oni od dawna byli na Ukrainie zjawiskiem sporadycznym, a teraz, jeżeli wnioskować z prasy galicyjskiej, liczba ich może i wzrosła nieco, ale polityczna ich wartość wątpię czy wzmogła się od tego czasu, kiedym osobiście widywał takich separatystów. Wspomniałem o nich w mych "Pamiętnikach austro-węgierskich". "Nie trzeba nam wysuwać się naprzód — mawiali ci separatyści ukraińscy — Bismark wszystko za nas zrobi". I dotychczas oni nie zdobyli się na nic innego, jak na pisanie od czasu do czasu bezimiennych korespondencyj do gazet galicyjskich, i to korespondecyj, w klórych nie umieją nawet teoretycznie wyłożyć, czego właściwie pragną i w czem pokładają nadzieję? Kto zna separatyzm lombardo-wenecjański, polski itp., ten nawet nie zechce czasu tracić na gadanie o separatach ukraińskich jako elemencie politycznym.

 

Oto są rzeczywiste szanse Austrji znalezienia pomocy na Ukrainie w razie wojny z Rosją. I jeszcze raz powtórzymy: nie dobrą przysługę dla Austrji robi ten Rusin, który będzie oszukiwać ją takiemi bezpodstawnemi fantazjami, jak separatyzm ukraiński. I w ogóle nie dobrze służy Austrji a specjalnie Rusinom ten, kto pcha Austrję do wojny z Rosją. Nie mówimy już o tem, że wojna jest rzeczą złą, a osobliwie dla takiego biednego narodu jak Rusini, na których po obu stronach granicy austro-rosyjskiej w pierwszym rzędzie spadnie całe brzemię wojny.

 

Ale nawet w razie zwycięstwa Austrji nad Rosją właśnie Rusini galicyjscy nie zyskają nic, nawet ze względu narodowego. Spodziewać się, by nawet wielka koalicja europejska, w której na wszelki sposób nie będzie Francji a może i Anglji, mogła oderwać od Rosji wszystkie ziemie ukraińskie po Don i Kubań lub nawet po Dniepr, może tylko zwarjowana lub dziecięca fantazja. Cały "podział Rosji", jaki można przypuścić, ograniczyć się może na tem, że od Rosji oderwą Królestwo Polskie (Kongresówkę), Bessarabję i jaki szmat ziemi na Wołyniu i Podolu. Ależ wówczas właśnie narodowość Rusinów zaplaci koszta takiego podziału, bo w Besarabji podniestrowi Ukraińcy oddani będą na rumunizację, a jeżeli Królestwo Polskie złączą z Galicją i nazwą nowy kraj galicyjski Królestwem Polskiem, to Polacy znajdą się tam w takiej większości wobec Rusinów, że Rusinom jeszcze trudniej będzie utrzymać się niż obecnie. Szmat ziemi na Wołyniu i Podolu proporcji tej wcale nie zmieni.

 

Nie! Daleko lepiej od innych mówców w sejmie galicyjskim mówił książę Jerzy Czartoryski, gdy z powodu programu Romańczuka i tow. powiedział: "Nie trzeba dużo gadać o Wiedniu i Kijowie, lecz trzeba szczerze zająć się naszemi sprawami krajowemi", chociaż pewnie poglądy ks. Czartoryskiego na te sprawy są odmienne od naszych, Rusini galicyjscy powinni wypracować program poprawy stosunków krajowych, który mógłby przyciągnąć do siebie lud ruski, odczuwający obecnie najdotkliwiej ciężar kwestji ekonomicznych i administracyjnych, postawić ten program także wobec ludu polskiego i wobec Polaków, którzy także zechcą zająć się szczerze sprawami krajowemi w interesie swego ludu. Tem oni przysłużą się najlepiej i Ukraińcom i Polakom w Rosji.

 

Ogólne omówienie stosunku Rusinów do Polaków nie wchodzi w plan obecnych naszych artykułów. Lecz by usunąć możliwe nieporozumienia, powiemy, że Rusinom koniecznie należy dążyć do zgody z Polakami, jak i z innymi sąsiadami. Lecz obecnie jeszcze Rusini nie mogą wstępować w ścisły sojusz z żadną z pomiędzy gotowych już politycznych partyj polskich, przynajmniej w Galicji, bo wszystkie te partje nie zerwały jeszcze stanowczo z myślą o Polsce historycznej i patrzą przedewszystkiem ze stanowiska tej Polski nawet i wtenczas, kiedy mówią o zgodzie z Rusinami i jeszcze nie mogą przywyknąć do myśli, że Rusini żyją dla siebie samych, a nie dla Polski choćby i najłaskawszej względem nich. Zdrowa wspólność Rusinów z Polakami w Galicji wytworzyć się może tylko przy pracy około spraw codziennych, narodowo-krajowych, wspólnych dla ludności obu narodów, bez wszelkiej utajonej myśli czy to o Polsce czy o Rusi z łaski bożej, ani teraz ani na przyszłość. O tej przyszłości wogóle galicyjscy Polacy i Rusini będą mogli rozpocząć poważną dyskusję dopiero wówczas, kiedy wspólną pracą ludzi obu narodowości Galicja urządzoną będzie w ten sposób, by rzeczywiście była możność żyć w niej choć trochę po ludzku i dla Polaków i dla Rusinów". Tyle słów Dragomanowa.

 

[Kurjer Lwowski, 30.01.1891]

 

 

30.01.1891