Kilka słów o dzisiejszym stanie teatru naszego.

Żyjemy w epoce, w której teatr stał się wielce doniosłym czynnikiem społecznym, co więcej działalność nasza literacka wchodzi w nową fazę i przyrodzonym biegiem rozwija się w kierunku dramatycznym o wiele więcej, aniżeli w bardzo niedawnej przeszłości. Widowiska sceniczne są dziś potrzebą dla inteligencji naszej, a z drugiej strony duch czasu popycha piszących do produkcji dramatycznej nawet wbrew nieprzyjaznym okolicznościom. Pisarze dramatyczni mnożą się niby grzyby po deszczu i mnożyć się będą ku podziwowi i rozpaczy tych, co pragnęliby utrzymać się przy monopolu w owym fachu. Z tem wszystkiem teatr lwowski znajduje się na pochyłości, z jakiej nader łatwo stoczyć się może w przepaść przedwczesnego upadku. Ńa tę pochyłość pozwalam sobie zwrócić uwagę Sejmu naszego.

 

Przedewszystkiem rażącym jest fakt, że scena lwowska bardzo mało uwględnia produkcję oryginalną. Przykrem wydać się to może, a jednak musimy wyznać, iż "narodowa" scena lwowska istnieje dla utworów francuskich, niemieckich, a najmniej dla polskich. I nie jest to bynajmniej winą publiczności, ta bowiem, chętnie uczęszcza na sztuki oryginalne. Ale obecny przedsiębiorca teatru lwowskiego robi wszystko, aby owo dobre usposobienie publiczności zachwiać i osłabić.

 

Proszę przyjrzeć się, z jaką skwapliwością dyrekcja chwyta nowości paryskie, i to nietylko firm pierwszorzędnych, ale nawet błyskotliwe cyniczne, a podejrzanej wartości fabrykaty bulwarowych teatrzyków, odwiedzanych przeważnie przez kokoty paryskie. Gdy braknie Augiera, Sardou i Feuilleta, chwyta się Hennequin lub spółka Meilhac i Halevy. Nawet niesmaczne dla naszego gustu komedje niemieckie łatwiej i prędzej doczekają się u nas przedstawienia, aniżeli nasze utwory. Każdy z piszących wie dobrze, jaką kwarantannę muszą odbyć one zanim, przeszedłszy wszelkie ognie czyśccowe, dostaną się na deski teatru lwowskiego. Nawet sztuki tendencyjne mające znaczenie czasowe, odleżą się nieraz tak długo aż kwestja, przez nie traktowana, przestanie interesować społeczeństwo.

 

Drugiem nieszczęściem naszych utworów oryginalnych jest to, że traktowane są one po macoszemu nawet pod względem wykonania. Tylko autorzy wpływowi i wysoko renomowani są tyle szczęśliwi, że mają role obsadzane przez wybitniejsze siły artystyczne, reszta musi być zadowoloną, jeśli po wyczerpującem wszelką cierpliwość wyczekiwaniu, sztukę ich powierzą zerom scenicznym, co najwyżej uda im się ubłagać jednego lub dwóch tuzów, aby z miłosierdzia afisz swem nazwiskiem okrasić pozwolili.

 

Krom tego wykonanie dramatu oryginalnego nigdy prawie nie odznacza się należytem wykończeniem, nawet akcesorji zewnętrznych skąpi w tym razie przedsiębiorca. Dla sztuki oryginalnej najgorsze dekoracje, umeblowanie, niedostateczna ilość statystów i najmniejsza ilość prób, w dodatKU najmniej odpowiednio wybrana pora. I cóż dziwnego, że publiczność w takich okolicznościach przychodzi do przekonania, że idąc na sztukę oryginalną, nie dozna ani połowy tej przyjemności, co na sztuce tłumaczonej, obsadzonej przez najlepszych artystów, i wystawioną w możliwie najświetniejszych warunkach zewnętrznych? Cóż dziwnego, że w umysłach rodzi się i utwierdza przesąd o niższości naszej produkcji dramatycznej.

 

Nie można zaprzeczyć, źe w sprawie owej, tyle dla nas smutnej, i krytyka wiele grzechów ma na swojem sumieniu. Snadż przy niczem nie okazuje się tak rażąco brak objektywności i umiarkowania w naszej krytyce, co w recenzjach teatralnych. Nowa sztuka oryginalna witaną bywa albo przesadnym entuzjazmem, albo też ryczałtowem potępieniem. Są pewni szczęśliwcy, dla których recenzenci wynajdują przeróżne superlatywy nawet za utwory całkiem chybione. Do większości wszelako autorów swojskich przykłada się miara nader surowego sądu i wybrednych wymagań.

 

I gdyby to jeszcze owe wymagania oparte były na jakowych stałych zasadach, wypływały z surowych, ale ścisłych pojęć nieubłaganego lecz sprawiedliwego sędziego. Większości naszych recenzentów teatralnych brakuje maleńkiej rzeczy... teoretycznego wykształcenia w estetyce. Mało który z nich, biorąc lornetę na pierwsze nowej sztuki przedstawienie, pomyśli o tem, że krytyka jest niczem innem tylko obejrzeniem i osądzeniem danego faktu literackiego przy świetle teorji i że owo światło lub chociaż światełko potrzeba mieć w głowie, idąc na pierwsze przedstawienie. Niejednemu z tych panów wydaje się, że trochę wrodzonego gustu, częste bywanie w teatrze, znajomości w świecie artystycznym i wprawa stylowa zastąpią gruntowne studja nad estetyką i historją literatury, na które przy wyrobnictwie piśmienniczem nie ma czasu.

 

Wprawdzie są ludzie, którzy wcale nie polegają na sądzie tuzinkowych i nie bezinteresownych recenzentów szczególnie organów teatralnych, ale ogół publiczności naszej wierzy jeszcze z całą naiwną wiarą wszystkiemu, co jest drukowane i zwykle z sądem swym o sztuce wyczekuje na to, co mu jego gazetka powie.

 

Pilnowanie tendencji i moralnego wpływu sztuki jest niesłychanie ważnem dla naszego społeczeństwa; zostaje ono bowiem pod tylu demoralizującemi wpływami, których usunięcie nie jest w naszej mocy, tak popychane jest w kierunku zdziczenia, że doprawdy śmiertelnym grzechem byłoby mnożyć jeszcze zgubne kałuże społeczne. A jednak tealr lwowski stał się pod kierownictwem obecnego przedsiębiorcy daleko więcej zbiornikiem trujących miazmatów, aniżeli instytucją podnoszącą społeczeństwo, szkolą prawdy i dobra. Choćbyśmy wzięli pod uwagę np. upadek gustu publicznego. Jest to faktem, że największą siłę atrakcyjną, dzięki nowemu przedsiębiorcy, posiadają operety i farsy, przepełnione sytuacjami dwuznacznemi, mile lechcącemi zwierzęce popędy w widzach.

 

Zły gust jest jako perz, zaśmieca pole i głuszy dobry posiew; kto zasmakował w "Pięknej Helenie" lub "Nitouche" ten uciekać będzie od "Hamleta" lub "Don Karlosa" — szczególnie jeżeli wystawiony będzie nędznie, bez przygotowania, bez akcesorjów — od niechcenia tylko.

 

Na niebezpieczeństwo rozbałamucenia publiczności wskazywano wtedy, gdy sceny nasze otwierały zamkniętą dotąd bramę operetom Offenbacha i dwuznacznym farsom francuskim. Niech się publiczność trochę zabawi, — odpowiadano — a przytem kasa się podeprze.

 

Tę niewinną zabawkę opłacono upadkiem tylu sztuk poważnych. Wytworzył się zły nałóg— publiczność zaczęła w teatrze szukać okazji dla drażnienia najniższych instynktów lub do idjotycznego śmiechu, zamarło upodobanie we wszystkiem, co podnosi i uszlachetnia. Gust tak się rozpasał i wyuzdał, iż dziś umiarkowana ślizkość nie wystarcza, potrzeba jaskrawości, schlebiania najniższym popędom ludzkim — i na tej drodze postępujemy prędko i możemy dojść do takiego wyuzdania, jakim odznaczał się teatr w dobie ostatnich cesarzów rzymskich.

 

Narodowy teatr lwowski stal się obecnie domem rozpusty, z repertuarem tak haniebnym, że groza ogarnia każdego dobrze myślącego człowieka. Roznosi on zarazę moralną. Teatr lwowski na wszystkich punktach przykłada się obecnie do tego, co powiedzianem jest w pewnym wierszu do Offenbacha:

 

Dokończ twojego dzieła, dokończ śmiało!

Skrusz ideałów resztę, by ludzkości

Nic na budowę nową nie zostało.

W świątyni piękna załóż kram szpetności,

By nowe plemię śmiejąc się, poddało

Rózgom liktorów kark, ty bydlęcości

Nową epokę pocznij — wszak twe pienia

Nam wyhodują dzieci upodlenia.

 

Ta nowa epoka bydlęcości rozpoczęła się obecnie we Lwowie na dobre. Na scenie narodowej grają teraz "Nitouche" lub kankanują w "Życiu paryskiem" — na scenie panuje kankan i skandal.

 

Zapewne ktoś może powie, że literatura podobnych zboczeń powstrzymać nie zdoła i że w swoim czasie podnosiła głos swój przeciwko tym nadużyciom. Nie przeczę, ale zaraz powiem, że zdaniem mojem nie było ani dostatecznie wytrwałej, ani należycie umiejętnej opozycji. Co więcej, dziś zapanowało grzeszne milczenie lub nawet chwalenie złego. Zarzucają prasie naszej, że się za wiele teatrem zajmuje. Odważę się powiedzieć, że raczej za mało, pomimo, że po każdem pierwszem przedstawieniu piszą się sążniste krytyki. Wyrobiło się u nas na owem polu jakieś drobnowidztwo, tymczasem brak właściwej kontroli nad teatrem. Nikt nie prowadzi statystyki teatralnej, nikt nie wyciąga ogólnych wniosków, nie przedstawia bilansów zasług lub grzechów choćby pierwszorzędnej sceny narodowej. Prasa nie zdobywa się na to, aby przedstawić na zasadzie danych, o ile scena lwowska spełnia swe obowiązki względem sztuki polskiej, o ile dodatnio lub ujemnie wpływa na zdrowie duchowe społeczeństwa, o ile jest ona instytucją godnie reprezentującą sztukę, a o ile nędzną spekulacją, schlebiającą złemu gustowi i niskim popędom na benefis kieszeni przedsiębiorcy.

 

Skrócenie wodnistych gadanin o nowych sztukach, a wprowadzenie ogólnych przeglądów i statystyki teatralnej poczytuję za obowiązek prasy, równie jak i energią w odpieraniu fałszywych kierunków, a takt i rozumną względność względem początkujących talentów. Trzeba zabrać się dzielnie do podniesienia sztuki, nie oglądając się bynajmniej na to, że gdzieindziej nie lepiej się dzieje. Owszem u nas dzieje się może nawet gorzej; gdzieindziej władze opiekujące się sceną, nie zniosłyby tych skandalów, na jakie u nas patrzy się z grzesznem pobłażaniem.

 

Na zakończenie pozwolę sobie powiedzieć słów kilka w kwestji materjalnego wynagrodzenia utworów dramatycznych. Autorowie ich skarżą się powszechnie i zazwyczaj słusznie, że żadna produkcja nie przynosi tak mało korzyści, co dramatyczna, pomimo iż żadna nie wymaga takiego zasobu talentu, wyrobienia technicznego i pracy. Nie idzie u nas wcale o to, aby piszący brali olbrzymie tantjemy jak Francuzi, można by nawet poprzestać na istniejących honorarjach, przynajmniej do czasu. Wszelako nie znajdzie może nikogo z dramaturgów, któryby nie był w ten lub ów sposób wyzyskiwany, a Bałuckiego "Klubu kawalerów" nie wystawiają dlatego, iż żąda za sztukę z góry aż 300 zł. od sceny narodowej — obawiając się słusznie, iż sztukę tak licho mu wystawią, iż utrzymać się na scenie nie zdoła — a więc i tantjema będzie minimalną.

 

Na to i na inne różne niedogodności znalazłoby się lekarstwo jedynie w zawiązaniu stowarzyszenia autorów dramatycznych, na wzór istniejących już gdzieindziej. Stowarzyszenie takie mogłoby skutecznie bronić interesów materjalnych i zniewalać szczególnie przedsiębiorcę teatru lwowskiego do chętniejszego i prędszego przedstawienia sztuk oryginalnych. Wprawdzie niełatwo byłoby sprowadzić do jednego mianownika autorów dramatycznych, o których ktoś złośliwy powiedział, że pół dnia pracują, ażeby samym wedrzeć się do świątyni sławy, a pól dnia by innych do tejże świątyni nie dopuścić. Potrzebaby im wyrzec się osobistej zazdrości, niechęci, obawy konkurencji, słowem małostek niegodnych prawdziwego talentu. Nie przyszłoby to im trudno, gdyby zastanowili się nad tem, że u nas nie ma na tem polu zbyt wielkiej konkurencji i że dla każdego znajdzie się miejsce i odpowiednia porcja sławy, jeśliby tylko należyte gospodarstwo repertoarowe zapanowało na scenie. L'union fait force, nadaje też powagę, a impresario lwowski, na którego skarżą się, że lekceważy dramat ojczysty, możeby powziął dla autorów większy respekt, gdyby ich ujrzał w zgodnym i ściśle zwartym szyku. Doprawdy, spróbować warto!

 

[Kurjer Lwowski]

25.10.1890