Dnia 3-go września 1914 r.

(Wkroczenie armji rosyjskiej do Lwowa).

 

Jak sen przykry budzi się wspomnienie tych przeżyć w pierwszą rocznicę inwazji.

 

Lwów nie był przygotowany na obrót. Jaki wzięły wypadki u przełomu sierpnia i września r. z. Nieodzowna w podobnych razach tajemniczość. zakrywała przęd naszemi oczyma widownię bojów i to, co działo się na niej. Mimo niepokojących oznak ogół był przekonany, że gdyby nawet przyszło armji austrjackiej do upadłego bronić się u bram Lwowa, nie zostanie 0n wydany nieprzyjacielowi.

 

Dopiero ewakuacja władz w nocy z 30. na 31. sierpnia rozwiała złudzenia. Jak ogłuszone od strasznego ciosu, miasto popadło w letargiczne jakieś oczekiwanie tego, co miało przyjść, co było nieuniknione. Kiążyły wieści rozmaite, podawane trwożnym szeptem z ust do ust. Strachajłowie przepowiadali zbombardowanie Lwowa, obrócenie go w perzynę krwawą, bo oczywiście i bez krwi rozlewa nie obeszłoby się przy takiej operacji. Na szczęście Rutowski lapidarną swą ale zwą zawiadamiającą o nieszczęściu i wzywającą do spokoju zdołał wczas uśmierzyć niedorzeczne trwogi. Fama twierdziła od wtorku, że prezydjum miasta weszło już z komendą rosyjską w porozumienie, że prowadziło rokowania o kapitulację i doprowadziło je do pomyślnego wyniku; a chciaż na tych pogłoskach nie było ani słowa prawdy, przyznać wypada, że wiele przyczyniły się dla uspokojenia.

 

Czwartek obaczył miasto, jakby wymarłe. Na ulicach ruch prawie zupełnie ustał i nie widziało się prawie nikogo, oprócz członków straży obywatelskiej. Tylko w rynku — rzecz osobliwa — zasiadła większość przekupniów na swych stanowiskach; coprawda wiele w dniu tym nie utargowano.

 

Pozostali w mieście członkowie Rady miejskiej zebrali się już o wczesnej porze na ratuszu. Około 9 przeszli do sali obrad. Policzono się: było wszystkich 51, bez tryumwiratu prezydjalnego, który automatycznie wszedł w prawa zwierzchników grodu.

 

Nastrój panował uroczysty, przygnębiony, ale pełen tej godności, jaką nakazywała wielka chwila, a miała z sobą przeświadczenie, iż teraz właśnie pora okazać, kto istotnie prawy obywatel.

 

Przyciszonym głosem rozmawiano o zdarzeniach, zastanawiano się nad losem stolicy kraju, próbowano uchylić rąbka tajemnic przyszłości.

 

W sali komisyjnej, przyległej do wielkiej sali obrad, znaleźli się hr. Piniński, hr. Stan. Henryk Badeni, konsulowie argentyński i francuski, pozostałe przelożeństwo izraelickiej gminy wyznaniowej i inni.

 

Wśród tego w gabinecie prezydenta dr. Rutowski z drem Stahlem i drem Schleicherem, jakoteż przywódcami klubów Rady miejskiej obmyślali zarządzenia, których wymagała chwila.

Co do Rutowskiego, to odrazu dowiódł on bystrością i energją, że zupełnie dorósł zadań, które nań spadły tak niespodzianie. W poważnej jego twarzy nie byłbyś się dopatrzył małodusznego zachwiania; jeszcze bardziej stanowczo, niż zwykle, wyzierały z pod szkieł gorączkowo roziskrzone oczy i ani na chwilę głos mu nie zadrżał. Coraz wybiegał to do kancelarji prezydjalnej z dyspozycjami, to do sali radnej, aby zebranych informować — ale czynił to wszystko bez zdenerwowania, z całym spokojem człowieka, jasno zdającego sobie sprawę z położenia i ze swych postanowień, gotowego największym nawet niebezpieczeństwom spojrzeć w oczy, dumnego wreszcie stąd, iż pozwolono mu ratować honor miasta.

 

Było ułożone w ratuszu, że gdy przybędą zwycięzcy generałowie, Rutowski w towarzystwie obu wiceprezydentów przyjmie ich odpowiednią przemową, następnie zaprowadzi do sali radnej i przedstawi zebranych. Program jednakże nie został wykonany. Wysłano ku rogatkom żółkiewskiej i łyczakowskiej deputacje radnych, aby oznajmiły, że Rada miejska oczekuje dyspozycji. Stojący u rogatki żółkiewskiej gen. Parczewski wskazał wkraczającego rogatką łyczakowską gen. Rodego, jako tego, który otrzymał polecenie zajęcia Lwowa.

 

Prawie równocześnie z tamtą powróciła deputacja wysłana w stronę Łyczakowa. Gen. Rode wezwał za jej pośrednictwem do siebie "głowę", żądając zarazem wydania mu kluczów miasta — i to "siej czas".

 

Nie pozostało nic innego, jak żądaniu temu uczynić zadość...

 

Od deputacji wysłanych ku rogatkom dowiedziano się, że wojsko spoczywa przy drodze, że już zaznajomiło się, ba, fraternizuje i przedmiejską ludnością, że zamiarów krwiożerczych, ani nawet ochoty do rabunku wcale nie objawia.

 

Dyr. Aleksandrowicz opowiedział o swojem spotkaniu z oddziałem konnicy rosyjskiej przy zakładzie wodociągowym. Stwierdził, że rozmawiano z nim uprzejmie, że pytano o wódkę i oznajmiono, że wydawać jej nie wolno. Uniformowaną miejską straż wodociągową uważali Rosjanie z początku za wojsko, lecz dyr. Aleksandrowicz uchylił nieporozumienie.

 

Wreszcie sygnalizowano do ratusza, źe kozacy zbliżają się już ku sercu miasta, a wkrótce krzyki u wylotu ul. Halickiej oznajmiły iż istotnie pierwsze pikiety kozackie już nadciągnęły.

 

Przednie straże rosyjskie, a później zaś i większe oddziały wojska, z nieufnością wkraczały w ulice, z ręką na spisie, gotową do pchnięcia, z bagnetem w dłoni, rzucając niespokojne spolrzenia wokoło.

 

Tak np. przy wodotrysku Neptuna można było widzieć następującą scenę: Staje kozak, by ugasić pragnienie i konia napoić. Nie przytknął jednakże naczynia do ust póty, póki na jego wezwanie jeden z przechodniów nie wypił duszkiem szklanki tej samej wody.

 

Nakoniec wraca prezydjum. Rutowski, zająwszy dopiero krzesło przewodniczącego, daje folgę wzruszeniu. Stłumionym, drżącym głosem, zdaje sprawę.

 

Gen. Rode przyrzeka poszanowanie życia i mienia mieszkańców pod warunkiem, jeśli wszelka broń, znajdująca się w posiadaniu ludności, będzie oddana. Zapowiedział też generał, że odbędą się rewizje po domach i gdziekolwiek by broń znaleziono, posiadacz śmiercią zostanie ukarany. Zapowiedział dalej, że najmniejsza prowokacja, każdy strzał do wojska, pociągnie za sobą bezwzględne represje. Zażądał w końcu, by miasto do godz. 3 popołudniu dostarczyło 16 zakładników, a to po 4 Polaków, "mazepińców", moskalofilów i żydów. Zakładnicy życiem odpowiadać będą za spokój podczas przemarszu milionowej armji przez miasto, którego to przemarszu początek zapowiedziany został na dzień następny.

 

Napróźno prosił Rutowski, by uwolniono miasto od warunku dania zakładników. Chciał sam własną głową odpowiadać za spokój i porządek. Gen. Rode oznajmił, że osobiście nie obstawałby przy tem żądaniu, lecz tak chce prawo wojenne, od którego odstąpić mu nie wolno.

 

Zwracając się więc do Rady, zapytał prezydent, kto z obecnych dobrowolnie odda siebie w zakład?

 

Zapanowała na chwilę grobowa cisza w sali. Pierwszy zgłosił się p. Wczelak, potem p. Bolesław Lewicki, ks. Szydelski i pos. dr. Stesłowicz.

 

Szybka determinacja Polaków oddziałała zachęcająco na inne grupy i prezydent Rutowski mógł przed terminem oznaczonym podać generałowi Rode zupełną listę zakładników.

 

Popołudniu koło godz. 4-tej poczęły pirzechodzić przez miasto większe oddziały przednich straży, dążąc ku rogatce grodeckiej i pytając po drodze, jak daleko jeszcze do... Wiednia i Berlina. Szła piechota oboma chodnikami ulic w znaczniejszych odstępach, szła konnica i artylerja. I szły te wojska dałej przez dni nasfępne, pułk za pułkiem, różne gatunki broni, różne ludy z Europy rosyjskiej i z Azji, szły i szły bez końca, jak gdyby na podboj całego świata.

 

Przyglądały im się tłumy publiczności, z początku z uczuciem ulgi, gdy widziano, źe te zbrojne zastępy nie plądrują, nie palą, nie mordują. Podziwiano sprawność żołnierzy, dobrze odżywionych, lekko umundurowanych, kroczących raźno i składnie. Dziwiono się ogromnej masie armat, wozów, zapasów wojennych. I dopiero, gdy tak przedefilowała opromna armja zwycięscy, w mieście zaś władze rosyjskie na dobre gospodarzyć zaczęły, przygnębienie na dobre zawładnęło ludnością Lwowa.

 

Do października Lwów nie mógł otrząsnąć się z oslupienia. Było to jakieś dziwne pół-życie z dnia na dzień, w niepewności, co dalej będzie. Zabawiano się ciągle, iż ciężka łapa moskiew-

 

ska sposobi się jeno, by żelaznym uściskiem zgnieść miasto, zwłaszcza, że dżentelmen w każdym calu, wyrozumiały, jak tego tylko pragnąć było można, Szeremetiew, nazbyt prędko ustąpił z gubernatorstwa, hr. Bobriński zaś w znanem swem przemówieniu wyraźnie zaznaczył, iz Lwów ma stać się "istinno-ruskim".

 

Niemniej od grudnia zaczęło życie miasta pulsować energiczniej i składniej i przez miesiące wegetowało się wcale znośnie.

 

Było to snąć nie na rękę Fatjanowym i innym Skałłonom. Sprowadzono więc żandarmerję, wprawiono w ruch ochranę i odtąd z dniem każdym trudniej było dać sobie radę. Świst nahajki, grabieże, konfiskaty, aresztowania stawały się chlebem powszednim. A kiedy runęła ofenzywa majowa od Gorlic, odczuliśmy ją na naszej skórze jeszcze silniejszem zaostrzeniem systemu nękania. Nikt nie był pewny jutra i nikt kładąc się wieczorem do swego łóżka, nie wiedział, czy nie zbudzą go rano na pryczy w "turmie Batorija".

 

Szczęściem niedługo to juź trwać miało...

 

Dziś kiedy przejścia okresu okupacyjnego snują nam się we wspomnieniu, niby majaki chorej wyobraźni, dziś serce się krwawi już nie ze względu na nas, którzy mamy za sobą ową ciężką próbę. Jeno ze względu na miljony tych, którzy całe życie spędzać muszą pod obuchem carskich rządów.

 

Ciężył on nad nami zaledwie przez kilka miesięcy, a już sądziliśmy, że go nie wytrzymamy. Tam zaś w Rosji, pokolenia w pokoleniach rodzą się, żyją i giną wśród owych okropnych warunków. Czyż nigdy nie wejrzy na nich Ten, który nas wyzwolił... "Bóg sprawiedliwy, choć nierychliwy".

 

[Kurjer Lwowski]

03.09.1915