Znane wypadki w naszym teatrze, wywołane dobrym apetytem impressaria Schmitta, znalazły odgłos nietylko w całej prasie polskiej, ale i zagranicznej, która żywo je omawia, roznosząc po szerokim świecie sławę smutnego rycerza tej sprawy, Schmitta. Z dzienników polskich, zasługuje na powtórzenie głos w Czerniowcach wychodzącej Gazety Polskiej, klóra podawszy historję niezwykłej tej sprawy, pisze od siebie, co następuje:
Sprawa powyższa obok znaczenia osobistego zatargu artystów z dyrektorem, który ostatecznie prędzej, lub później ustać musi, — posiada jeszcze głębiej sięgającą cechę, bo charakteryzującą całą podstawę, na jakiej opiera się instytucja narodowej sceny lwowskiej. Znaliśmy dobrze stosunki tego teatru za czasu dyrekcji p. Barącza i możemy twierdzić stanowczo, że w żadnym kierunku grunt ich nie odpowiadał warunkom stałej, pod egidą kraju i miasta pozostającej sceny. Teatr lwowski jest przedsiębiorstwem właściwie prywatnem, kraj zaś i miasto na mocy subwencji, roszczą do niego prawa, przekraczające pojęcie prywatnego przedsiębiorstwa. To też wogóle sytuacja kierownika sceny nie jest zazdrości godna. Ma on subwencję, to znaczy, że Sejm i gmina wiedzą z góry, iż bez pomocy pieniężnej przedsiębiorstwo iść nie może. Z drugiej zaś strony subwencja wypłacaną bywa z dołu. Dyrektor więc naprzód już skazanym jest na to, ażeby niedobory (na które przeznaczoną jest subwencja) pokrywał, w zastępstwie kraju i miasta z własnej kieszeni, lub, aby robił długi i płacił od nich lichwiarskie procenty, a dopiero później ma mu to zwrócić Sejm i gmina. Jest to więc w samem założeniu, skazywaniem dyrektora na niebczpieczne manipulacje, względnie na niewypłacalność lub ruinę majątkową. Przytem jeszcze i raty owej subwencji nie wpływają regularnie, a nawet, jak było za Barącza, całe kwartały i lata bywają zatrzymywane. Wyplata bowiem subwencji zależy od komisji teatralnej, od Rady miejskiej i od — mnóstwa intryg, na jakie skazanem jest kierownictwo takiej instytucji.
Dodać trzeba, że we Lwowie komisja artystyczna, nadzorująca teatr i wnioskująca o wypłacie subwencji jest tak zwykle dobraną, jakby chodziło o humorystykę. Dla przykładu powiemy, że prezesem komisji jest członek Wydziału krajowego, dr. Hoszard, lekarz. Jest to człowiek wielkiej zacności, ale całe swe życie spędził w prowincjonalnem miasteczku galicyjskiem, gdzie nigdy nie miał sposobności stykać się z jakimkolwiek lepszym teatrzykiem. Nie zna więc i znać nie może stosunków i warunków stołecznej sceny, a właściwym jego fachem są sprawy sanitarne. I ten to w Wydziale krajowym referent szpitali powszechnych i domów obłąkanych jest zarazem, jakby dla ironji, referentem narodowego teatru! Inni członkowie komisji z wyjątkiem chyba prof. dr. R. Piłata, kompetencję swą do nadzorowania sceny narodowej czerpali bądź na polu walki — (bo jest tam jakiś oficer, który w bitwie otrzymał ranę w głowę i z powodu nieudolności do dalszej służby przeszedł na pensję) — bądź też za młodych lat w Paryżu, gdy jako złoci młodzieńcy jeździli tam na karnawał!
Można więc zrozumieć, że komisja taka sądzi o rzeczach wedle tego, co jej podpowie ktoś trzeci. Stąd też artystyczny kierownik sceny liczyć się właściwie musi z sympatją każdego aktora i z każdym reporterem dziennikarskim, bo szepty jednego, a pióro drugiego decydują o wszystkiem u ludzi, nie posiadających odpowiedniej kompetencji do samoistnego sądzenia.
Wobec takich stosunków, nie trudno było p. Schmittowi, urzędnikowi Wydziału krajowego, zdyskredytować w oczach komisji dyrekcję Barącza i ująć teatr w swoje ręce. Z tego samego powodu trudno będzie obecnie pokrzywdzonym artystom szukać bezstronnego i samoistnego sądu u tejże komisji.
Nie przesądzając zakończenia obecnego strajku, mamy prawo otwarcie wyznać, że podobne zajścia, jak obecne, — wywołane dziwacznymi stosunkami teatru, który, jak piłka, przechodzi w ręce tego lub owego, często zgoła niepowołanego przedsiębiorcy, — ubliżają powadze narodowej sceny, demoralizują artystów, zniechęcają publiczność.
Jeżeli zaś Sejm i gmina istotnie pragną utrzymać stałą scenę na wysokości jej zadania, to jedyna na to rada: objąć w ręce kraju, lub gminy cale przedsiębiorstwo, a kierownictwo powierzyć artystycznemu dyrektorowi, któryby za to pobierał stałą pensję i był kompetentnym kierownikiem, a nie wyłącznie spekulantem na majątek, lub też ofiarą poświęcenia swej osoby. Nie obniżenie płacy dla ludzi, którzy z niej żyją, — ale wyrzeczenie się części lub całości zysków z przedsiębiorstwa jest tu wskazanem. Takiego zrzeczenia się nie można wymusić na prywatnym przedsiębiorcy, ale mogą zrezygnować z zysków: gmina, lub kraj, którym nie o materjałne chodzi korzyści, ale o utrwalenie sceny narodowej w stolicy Galicji.
[Kurjer Lwowski]
05.04.1890