Echa wypadków z ostatnich dni.

Lwów bez prezydentów.

 

Onegdaj w godzinach południowych zmuszeni byli miasto nasze opuścić wszyscy trzej prezydenci, trzej najpepszi jego opiekunowie.

 

Wśród całej niedoli, jaki niesie nam z sobą wojna, nowym ciosem uderzającym w samo serce miasta, staje się ten wyjazd — zwłaszcza wyjazd ukochanego przez całą ludność prezydenta Rutowskiego, który był jej i najmędrszym ojcem i jakby najczulszą matką także. Całe miasto zabiał instytucjami ratunkowemi, o nikim nie zapomniał. Na każdą biedę znajdował dorożny ratunek, na każdą biedę obę środek zaradczy, w podziw wprawiając mięk ości serca i siłą i hartem i wprost genialną sprężystością umysłu.

 

Obecny kierownik miasta.

 

Prezydent miasta, dr. Rutowski, opuszczając Lwów, powierzył dalsze kierownictwo miasta dyrektorowi magistratu, p. Bolesławowi Ostrowskiemu, który jako długoletni urzędnik magistratu, zna dośkonale stosunki naszego miasta.

 

Wznowienie Straży Obywatelskiej.

 

Wczoraj popołudniu w pałacu namiestnikowskim jawili sic u Gubernatora wojennego hr. Szeremetiewa: obecny kierownik miasta, p. Ostrowski i Leon hr. Piniński i zwrócili się między innemi z prośbą o pomoc w sprawie koniecznej ochrony mieszkańców przed liczncmi rabunkami i napadami przez najrozmaitsze ciemne indywidua. Mianowicie podniesiono myśl wznowienia Miejskiej straży obywatelskiej, której brak odczuwać się dawał w ostatnich dniach. Gubernator hr. Szeremetiew zasadniczo zgodził się na powołanie do życia straży, której działalność ma być kontynuowaną według dawnego programu, to jest z września ubiegłego roku.

 

Zaraz wieczorem odbyło się w ratuszu posiedzenie komendantów dzielnie, którzy rozdzielili między siebie pracę. Wieczorem pojawili się już, na mieście członkowie straży z opaskami na rękach o barwach miasta i pilnować będą, aby spokój i porządek niczem nie został zakłócony.

 

Pożary.

 

Onegdaj i wczoraj straż pożarna interweniowała w kilkunastu wypadkach. Między innemi wybuchły następujące pożary:

 

O godz. 3 popł. wybuchł pożar na Wólce, gdzie spłonął jeden dom parterowy. W tym samym czasie stanął w płomieniach wielki skład drzewa na Zniesieniu, który spłonął do szczętu. O godz. 5 popo. wezwano straż pożarną do pożaru na ul. Batorego. Z niewiadomej przyczyny powstał tam pożar na strychu dużej kamienicy na rogu ulic Pańskiej i Batorego. Straż pożarna ugasiła ogień, którego pastwą padł dach. Właścicielem domu jest p. Dawid Mussler.

 

W chwilę później ukazały się kłęby dymu nad Zniesieniem, gdzie zapalił się skład wódek i spirytusu Kronika.

 

W godzinę później stanęła w ogniu fabryka wódek Siegla, a olbrzymia łuna w tej strome Lwowa unosiła się do późnej nocy.

 

Najgroźniejszy poźar, który do tej pory trwa, wybuchł na dworcu kolejowym. Płomienie objęły wszystkie, znajdujące się obok dworca budynki kolejowe, które spłonęły do szczętu.

 

Przez cały dzień wczorajszy tłumy ludzi śpieszyły z miasta na miejsce pożaru. Okoliczni mieszkańcy grabili nieustannie rozmaite przedmioty, przeważnie materiał drzewny.

 

Rabunki i mordepstwa.

 

W ciągu wczorajszej nocy dokonano w mieście wiele rabunków, którego pastwą padly przeważnie sklepy jubilerów i składy wódek. Nieznani sprawcy rozbili skiepy Zippera w Rynku, Seltenreicha na pl. Marjackim, Dąbrowskiego, Meinla na ul. Akademickiej, Neusterowej przy ul. Łyczakowskiej, oraz mnóstwo skłdów wódek.

 

W kilku wypadkach udało się żandarmerji polowej schwytać sprawców, z których kilku skazanych zostało na karę śmierci. Wyroki już wykonano.

 

Między innemi wpadli rabusie do domu przy ul. Żółkiewskiej 1. 72. gdzie splądrowali mieszkanie jednego z lokatorów. Broniącego swego mienia człowieka bandyci obili w straszny sposób i zabrali kwotę 270 rubli. Nie oszczędzili też jego żony i zadali jej kilka ran. Oboje opatrzono na pogotowiu ratunkowem.

 

***

 

Według zarządzenia gubernatora wojennego, każdy schwytany na gorącym uczynku rabunku karany będzie niezwłocznie śmiercią.

 

Jeszcze nie przebrzmiały echa okropnego czynu bestjalskiego spełnionego na rodzinie Seklerów, a już onegdajszej nocy zdarzył się znowu podobny wypadek. Miejscem zbrodni był dom przy ul. Bernsteina 1. 14., gdzie mieszkał rzeźnik Chaim Kimmel liczący lat 68, oraz jego żena Chana, licząca lat 62. Ponieważ uważano ich za ludzi zamożnych, przeto bandyci, prowadzeni przez jednego z miastowych rzezimieszków postanowili ich zamordować. Kiedy przekonano się, że Kimmelowie udali się na spoczynek i w mieszkaniu jest ciemno, bandyci w liczbie czterech wtargnęli do pokoju i poczęli kłuć śpiących nożami. Następnie rozbiwszy żelazną kasę wypróżnili ja, lecz niewiadomo co zabrali, wreszcie najspokojniej odeszli. Dopiero nad ranem spostrzeżono zbrodnię i zawiadomiono władze bezpieczeństwa.

 

Przybyły na miejsce zbrodni lekarz zastał w łóżku w skrzepłej krwi zwłoki Kimmela w bieliznie z ranami klutemi na piersi, oraz pod obojczykiem. Cala pościel obficie krwią zbroczona. Na drugiem łóżku leżała bez życia Chana Kimmel, u której też stwierdzono aż kilkanaście ran. Obok stała rozbita kasa wertheimowska z wyrzuconymi na podłogę papierami. Komisja sądowo-lekarska spisała protokół poczem zwłoki obojga odstawiono do kostnicy szpitala żydowskiego. Za sprawcami wdrożono poszukiwania.

 

Sprawozdanie obywatela.

 

Na onegdajszem posłuchaniu u Gubernatora wojennego, na którem przyjęty został obecny kierównik miasta, r. Bol. Ostrowski, hr. Szeremetiew oświadczył, że w razie potrzeby mieszkańcy zgłaszać się mogą z wszelkiemi sprawami i zażaleniami, które natychmiast będą rozpatrywane.

 

Wczoraj już na ręce p. Gubernatora wojennego złożył inż. Zebrowski memoriał w języku francuskim, który poniżej w przekładzie polskim przytaczamy. Hr. Szeremetiew memoriał przyjął i obiecał rozpatrzeć.

 

Ekscelencjo!

 

Pozwalam sobie prywatnie, jako obywatel, troszczący się o porządek i bezpieczeństwo publiczne, zawiadomić Jego Ekscelencję o nieszczęśliwych wypadkach, które miały miejsce dzisiejszej nocy przy ulicy Pańskiej w domu nr. 14, gdzie mieszkam.

 

Chory od dłuższego czasu, spoczywałem już od dobrych trzech godzin, gdy około godziny 2 nad ranem zbudziła mnie, wpadając jak szalona, moja służąca, nakłaniając do wstania, bo na ulicy i naprzeciwko naszego domu strzelają i próbują wysadzić bramę.

 

Służąca, wchodząc do pokoju, przekręciła kurek od lampy elektrycznej, lecz natychmiastowo rozległo się kilka strzałów, jedna z kul przebiła szybę w oknie, utrąciła kawałek muru i uwięzia w suficie, który uszkodziła swoim wybuchem.

 

Podłoga, stoły pracy, książki, wszystko, co się znajduje w moim pokoju, pokryte jest szczątkami tynku i muru. Pogrążyliśmy się natychmiast w ciemnościach i przenieśliśmy się do pokojów od podwórza, gdzie sie schroniło kilka kobiet z dziećmi. Z początku sądziłem, że to po prostu policja przyszła zabrać ludzi, naznaczonych na wyjazd do Rosji, lecz, usłyszawszy żałosne krzyki kobiety, nad którą się znęcano w sąsiednim domu; (pod nr. 12), gwałtowne dobijania do bramy — zrozumialem, że jest to istotnie napad bandytów.

 

Wśród tych hałasów i wrzawy około godz. 2 i pół usłyszeliśmy kilkakrotny odgłos gwizdawki, jaką się posługuje policja i po jakimś czasie znów zapanował spokój. W niepewności jednak, która wszystkich ogarnęła (tembardziej, że mężczyźni uciekli na dachy, zostawiając kobiety samotne), doczekaliśmy dnia białego, który już zaczął się zarysowywać o 3 godzinie. Kobiety wychyliły się z piwnic, chłopcy zleżli ze strychu i dachów, gdzie siedzieli. Nakoniec zdołaliśmy przez sąsiadów zebrać kilka wyjaśnień o tem, co się działo.

 

I dowiedzieliśmy się, że istotnie cała ulica została steroryzowana przez bandę trzech rozbójników, przebranych no wojskowemu: 2 z piechoty i jeden z kawalerii (sądząc po szabli), którzy pod przewodnictwem jakiegoś cywilnego hultaja, chcieli systematycznie zrabować całą ulicę. Gdy tylko możliwe było wyjście na ulicę, udałem się osobiście do domów, które były napadnięte i otrzymałem od naocznych świadków tego nocnego dramatu następujące wyjaśnienia:

 

Bandyci postępowali metodycznie, począwszy od domu nr. 18 aż do domu, oznaczonego nr. 12. Nr. 18, to nieruchomość, należąca do dr. Gluzińskiego, bylego rektora Uniwersytetu. Zbrodniarze zbili szybę i dostali się przez okno parterowe. W tym domu mężczyźni skryli się w ogrodzie, zostawiając dwie kobiety dla stawienia czoła napastnikom. Zona p. B., cukiernika, zdołała ich ułagodzić i pozbyć się za cenę 15 rubli, lecz zdołali oni, przechodząc przez podwórze, schwycić stara siekierę o krótkiej rękojeści, która następnie służyła im do rozbijania bram w innych domach.

 

Od domów pod nr. 16 i 14. których drzwi masywne oparły się zwycięzko pod ich uderzeniami, bandyci odeszli, dając tylko kilka strzałów przez otwory w bramie lub pod drzwiami.

 

Dom pod nr. 14, w którym sam mieszkam, obroniła również silna brama. W realności jednak pod nr. 13. składającej się z kilku skromnych domków, udało im się wyrąbać drzwi od dołu i przez wyrąbany otwór przedostać się na podwórze, skąd łatwo już dostali się do każdego mieszkania, gdzie napadali ma ludzi, plądrując mieszkania i wymuszając pieniądze. Oto zeznania mieszkańców:

 

Ferdynand Weishar, żonaty, sześcioro dzieci, zmuszony był opłacić się — suma okupu niewiadoma, gdyż z powodu przerażenia, nie może dokładnie przypomnieć sobie cyfry. Po otrzymaniu pieniędzy złodzieje poszli do innego mieszkania.

 

Dornberg Jakób zeznaje, że bandyci pobili mu żonę, a ponieważ nie mogli otrzymać od niej pieniędzy, zerwali jej srebrny łańcuch z takimże zegarkiem.

 

Andrzej Laskowski, dozorca domu, potulny i spokojny człowiek, opowiada naiwnie, że natychmiast uciekł na dach, zostawiając swoje mieszkanie na łup zlodzieji, którzy też zabrali, co tylko znaleźli godnego do wzięcia.

 

W tym mieszkaniu bandyci zostawili przez zapomnienie siekierę, wziętą z domu pod nr. 18 co stanowi ważną wskazówkę dla śledztwa sądowego.

 

Władysław Grach, emerytowany wachmistrz Żandarmerji, znajdował się z żoną i córką w próżnym pokoju i zapewniał złodzicji, że absolutnie nic nie ma, gdyż przybył tu tego samego wieczora, uciekając z rodziną. Napastnicy cofnęli się, aby poszukać nowych ofiar.

 

Julja Seewald, żona ślusarza, opowiada, że trzech mężczyzn usiłowało wejść do niej, chcieli nawet zabrać z warsztatu niektóre narzędzia żelazne, lecz wycofali się ostrożnie, nic nie zabrawszy, usłyszeli bowiem zapewne gwizdawki, zapowiadające zbliżanie się policji.

 

Udałem się następnie do p. dr. Marguliesa, mieszkającego w którymś z domów o numerze nieparzystym. Zapewnił mnie, że po tej stronie ulicy usiłowania rabusiów nie udały się w zupełności z powodu oporu silnych drzwi i, że to on właśnie, słysząc i widząc, co się dzieje po drugiej stronie — dal gwizdawką kilka sygnałów policyjnych, z powodu których napastnicy pierzchli.

 

Podobne rzeczy będą się powtarzały tak dlugo, dopóki nie będzie dostatecznej obrony, któraby zapewniała opieke spokojnym mieszkańcom Lwowa. Czy nie możnaby jeszcze przed utworzeniem takiej straży zorganizować przy pomocy żołnierzy patroli automobilowych, które szybkiem i glośnem zbliżaniem się — przeszkadzałyby napastnikom w ich nocnych operacjach i przyczyniłyby się do wyłapania niebezpiecznych ptaszków?

 

Ferdynand Źebrowski.

 

[Kurjer Lwowski]

22.06.1915