Sen robotnika (1879)

[Praca, 1879, N 7 (1.04) s.25-26]

 

W ubogiej, ciasnej i wilgotnej izdebce spoczywa rodzina robotnika. Już drugi tydzień mija jak ojciec został bez zarobku. Pracował wytrwale, uczciwie od świtu do późnej nocy, by wyżywić żonę i dzieci. Czuł się szczęśliwym, że chleba nie brakło, ale oszczędzić nie mógł nic, bo za 12godzinną pracę wynagrodzenie ledwie wystarczało na żywność i mieszkanie. Nie zastanawiał się nigdy nad położeniem swojem. Pracował jak jego ojciec pracował i nie myślał o tern, czy innym ludziom lepiej czy gorzej się dzieje. Gdy miał jakie strapienie szukał pociechy w religii.

 

Ale jakże się to wszystko zmieniło od 2 tygodni! Gdzieś daleko, na granicy państwa w którym żył nasz robotnik, wybuchła wojna. Nikt jej nie pragnął, nikt jej sobie nie życzył ale...... stało się. Za wojną poszła klęska ekonomiczna, brak kredytu i zastój w fabrykach. W skutek tych okoliczności biedny robotnik ujrzał się naraz bez chleba. Nic nie przewinił, chciał pracować, więc miał prawo do pracy, prawo do chleba dla siebie i swej rodziny, ale cóż? od fabryki do fabryki, od warsztatu do warsztatu, od domu do domu przeszedł całe miasto, i nigdzie nie znalazł zarobku. Zastawił pościel i ostatki odzieży i oto od 2 dni widzi siebie i swą, rodzinę bez kęsa chleba. Dlatego też on jeden czuwa w ciasnej izdebce. Jakież dziwne, dotychczas nieznane myśli snują mu się po głowie. Nie wie dlaczego cierpi, kiedy nic nie przewinił. Wszakżeż on chce pracować? Wierzył w sprawiedliwość ale — jakże się zawiódł. Wśród tych i tympodobnych myśli znużony całodziennym szukaniem zarobku — usnął. I zdawało mu się we śnie, że słyszy głos nieboszczyka ojca swego, który nań woła: „wstań i chodź za mną a pokażę Ci sprawiedliwość, która rządzi światem“. Wstał więc i poszedł za duchem ojca swego. Duch wziął go w objęcia i uleciał daleko, daleko gdzieś aż na krańce państwa. I oto nasz robotnik ujrzał przed sobą pustą, dziką okolicę, a księżyc oświetlał tysiące trupów pokrywających pole. Lecz cóż to? Jakaś postać podnosi się z ziemi. To żołnierz dogorywający. Z konających ust okropne miota przekleństwa. „Wyrwali mnie z chaty, z ojczyzny, od żony i dzieci, kazali strzelać na ludzi niewinnych i oto ginę tu marnie a rodzina moja nie ma nikogo co by ją wyżywił. Za cóż ginę? Przekleństwo wam, którzy, żądni mienia i wolności cudzej, brata wysyłacie przeciw bratu! Cały wiek powolnej męczarni waszej nie wystarczy by pomścić tę zbrodnię. Dla waszych zachcianek chciwości i sławy, tysiące ludzi ginie marnie w bratobójczej walce a tysiące rodzin okrywa się żałobą! Każecie nam być dumnymi, że giniemy za ojczyznę, ależ my giniemy za to, że innym odbieramy ojczyznę. Za naszą krew przelaną, za krew, którąśmy z waszego rozkazu przelali, za łzy matek i sióstr, za głód niemowląt naszych bądźcie przeklęci!“ Skonał, a echo powtórzyło trzykrotnie: przeklęci! Chodźmy ztąd, rzekł robotnik zgrozą przejęty, duch uniósł go znowu i biedny robotnik ujrzał się w pysznej pozłacanej sali, liczne grono ludzi siedziało na miękkich fotelach, a jeden człowiek w bogatym stroju z orderami na piersiach, coś głośno i wśród ogólnej uwagi opowiadał. „To zastępcy narodu" rzekł duch, „słuchają sprawozdania z wojny, której ofiary widziałeś“. Człowiek z orderami opowiadał, wśród hucznych oklasków, o świetnym zwycięztwie, o zdobytym kraju, mówił wiele o sławie, o miłości ojczyzny i religii a zastępcy narodu z zapałem krzyknęli „niech żyje !“ [ oto powstał drugi mówca i opowiadał jako lud jest leniwy i nie chce pracować a zbuntowany przez złych ludzi wyrzeka na swój los. „Prawo natury" mówił „każe jednemu używać, drugiemu pracować, kto inaczej uczy, zagraża bezpieczeństwu państwa, zdradza ojczyznę, powinien więc być jako zdrajca karany". I znów zgromadzenie przyklasnęło mówcy. Powstał trzeci mówca. Ten znów uskarżał się, że podatki zanadto uciskają bogatych, którzy i tak wiele obowiązków mają, i żądał, ażeby nałożyć podatek na robotników, którym sio „nadto dobrze dzieje“. I ten mówca pozyskał ogólne uznanie.— I znowu inna scena. W sali sądowej dwunastu poważnych mężów słucha tłumaczenia obwinionego. „Ukradłeś bochenek chleba, wyłamawszy okno w sklepie, przyznaj się“ woła nań sędzia. Biedny, wycieńczony człowiek tłumaczy się słabym głosem, że oddalony z fabryki, nie mogąc znaleść zarobku przez 5 dni nic w ustach nie miał, że mu dzieci z głodu ginęły, a gdy próbował żebrać, odepchnięto go i więzieniem zagrożono. Ale mu przerywa sędzia : „To nie należy do rzeczy, ukradłeś czy nie?“ „Tak“ powiada „lecz".. „Milcz!" Sędziowie niecierpliwi na obiad, udają się na ustęp, po chwili wracają. „Jednogłośnie uznany winnym kradzieży" brzmi wyrok.......

 

Wtem jakiś łoskot budzi robotnika. Przeciera oczy, aż tu dzień biały, we drzwiach stoi woźny sądowy, który przyszedł za zaległy czynsz zabrać resztę sprzętów, żona płacze, dzieci wołają chleba. Oto sen, oto przebudzenie robotnika.

 

I.

 

 

26.11.1879