Zgromadzenie przedwyborcze w Przemyślu.

 

Jak wiadomo, ostatniego bm mają się odbyć wybory uzupełniające posła do Rady рaństwa z okręgu Przemyśl-Dobromil-Mościska. W niedzielę 6. bm. odbyło się w Przemyślu zgromadzenie przedwyborcze, na które udałem się z obowiązku sprawozdawczego. Przyjechawszy do Przemyśla o godz. pól do 2 popołudniu udałem się wprost do hali ratuszowej, gdzie zastałem już zgromadzenie w komplecie i narady w toku. Przemawiał sekretarz zgromadzenia, prawnik Paszkiewicz, który sakończył mowę swą tem, że postawił kandydaturę dra Antoniewicza, na którą też wielka część zgromadzonych się zgodziła. Następnie dr. Antoniewicz wygłosił swą mowę kandydacką, w której powołał się przedewszystkiem na to, że przez 24 lat był posłem i zawsze występował jako poseł chłopski. O chłopskie też krzywdy upominać się będzie przedewszystkiem we Wiedniu, jeżeli zostanie wybrany. Że w Sojmie zrobił mało, to nie dziw; tam decyduje większość, a takich posłów, którzy by podzielali jego poglądy, było tam mało. Oświadczył wreszcie zo względu, że w okręgu wyborczym są gminy ruskie i polskie, że lud polski jest mu zarówno miły, jak i ruski.

 

Ponieważ przy poprzednich wyborach do Sojmu przemyski komitet włościański postawił był moją kandydaturę, przeto uważałem za swój obowiązek zabrać głos i podziękować temu komitetowi za okazane mi zaufanie. Następnie wyłuszczyłem zgromadzonym waźność wyboru posła do Rady państwa, zwłaszcza w obecnej chwili i przedstawiłem trzy najważniejsze sprawy państwowe, które obecnie czekają załatwienia i w których także poseł ruski powinien podnieść głos donośny zo stanowiska zarówno chłopskiego jak i narodowo-ruskiego. Sprawy te, to są: sprawa reformy wyborczej, sprawa ugody z Węgrami i sprawa ugody z Czechami. Gdym skończył, zwrócono uwagę zgromadzonych na to, że na sali znajduje się ajent policyjny. Wyproszono go z sali i narady szły dalej swoim torem.

 

Dr. Antoniewicz prosił zgromadzonych, by się wstrzymali z ogłaszaniem kandydatury i nasamprzód starali się o dobre przeprowadzenie prawyborów, a dopiero potem urządzili zgromadzenie wyborców i na takowe zawezwali wszystkich tych, którzy się chcą ubiegać o mandat, by stanęli przed wyborcami i złożyli wyznanie swej wiary politycznej. W myśl tych słów zaczął również przemawiać poseł St. Nowakowski, przerwał go jednak dość brutalnie p. Paszkowics i krzyknął: "To nie może być, myśmy się już w komitecie ugodzili na dra Antoniewicza, co to za nowe machinacje p. Nowakowski tu wymyśla". Słowa te wywarły na zgromadzonych przykre wrażenie, odtąd też narady szły mdło. Dr. Antoniewicz postawił wniosek arcypolityczny, by komitet włościański wystosował prośbę do o. k. namiestnictwa, iż by takowe zarządziło, by nadchodzące wybory do Rady państwa odbyły się legałnie i bez żadnej presji. Zgromadzeni nie przyzwyczajeni do tak delikatnej ironji wzięli ten wniosek na serjo i uchwalili go znaczną większością. Interpelowano kandydata o sprawę reformy wyborczej; w odpowiedzi dr. Antoniewicz powołał się na swe oświadczenie na zgromadzeniu robotniczem, gdzie oświadczył się był za powasechnem tajnem głosowaniem. Dalej interpelowano kandydata w sprawie regulacji rzek, którą to sprawę dr. Antoniewicz wyjaśniał ze stanowiska technicznego.

 

Po skończeniu zgromadzenia przechadrałem się chwilę po rynku rozmawiając z włościanami uczestnikami zgromadzenia, gdy w tem przystal do mnie panicz z fizjognomją nadzwyczaj ugniebionej zielonej żabki w popielatym paltocie i z laseczką w ręce i rzekł:

 

— Proszę pana, czy pan byłeś na zgromadzeniu?

 

— Tak jest, — odpowiedziałem.

 

— A jak się pan nazywa?

 

— Opowiedziałem mu swoje nazwisko i zapytałem, czem mogę służyć?

 

— A no ja jestem ajentem policyjnym i chciałem się pana zapytać, co to pan za papier ma w kieszeni?

 

Spojrzałem zdziwiony po sobie i zobaczyłem wysterczający z mej kieszeni numer "Neue Freie Presse", który kupiłem na dworcu kolejowym.

 

— Csy ten papier? — zapytałem, pokazując p. ajentowi numer.

 

— A tak, to gazeta, — zająknął p. ajent. Myślałem, że to pan ze zgromadzenia wyniósł.

 

Nie odpowiadałem nic na tę ciemną insynuację. P. ajent szedł obok mnie, nerwowo machając laseczką.

 

— A ja słyszałem Pańską mowę na zgromadzeniu, — rzekł wreszcie.

 

— Bardzo mi przyjemnie, — odpowiedziałem. — Miałbyś jej Pan co zarzucić?

 

— Ależ nie! Ja tylko... ja tak... moje uszanowanie panu.

 

— Daj Boże zdrowie!

 

I p. ajent oddalił się, ja zaś przechadzałem się dalej po rynku. Po kilku minutach przystąpił ten pan znowu do mnie, widocznie namyśliwszy się lepiej i poprosił mię, bym się z nim pofatygował do biura. Poszedłem. Po drodze p. ajent już śmielej zapytuje mię.

 

— A po co pan tu przyjechał?

 

— Przyjechałem na zgromadzenie, jako sprawozdawca.

 

— A jeżeli pan sprawozdawca, to po co pan przemawiał na zgromadzeniu?

 

— Bo jestem obywatelem kraju i wolno mi to.

 

— No tak, ale bo pan nie należy do tego powiatu.

 

— To pan myśli — odrzekłem, — że ten powiat ma inną konstytucję, niż wszystkie inno? Ślicznie by wyglądała konstytucja, gdybyście ją panowie tak rozbili na powiaty. A przecież według ustawy wolno mi przyjechać nawet z Wiednia lub z Pragi i tutaj przemawiać.

 

Po chwiłowem milczeniu p. ajent uznał za stosowne zmienić temat; nie wdając się w interpretowanie ustaw skierował rozmowę na tory właściwsze jego fachowi.

 

— Czyś się pan meldował w policji?

 

— Przyjechałem przed godziną; za pół godziny wyjeżdżam. Nie wstępowałem nawet do hotelu, lecz z dworca udałem się wprost na zgromadzenie.

 

— Ale pan dobrodziej przyjechał jeszcze wczoraj, — słodziutko podpowiedział mi p. ajent.

 

— To nie prawda, — odparłem krótko.

 

— Tak rozmawiając zaizliśmy do policji, gdzie mię przedstawiono panu nadkomisarzowi nieznanemu mi z nazwiska. Tenże zapytał o legitymację tłumacząc, że Przemyśl jest fortecą i każdy przybywający do tego miasta musi być opatrzony w legitymację. Oświadczyłem, że jadąc do Przemyśla na parę godzin, by wziąć udział w zgromadzeniu publicznem i natychmiast powrócić, nie myślałem o pobycie w tem mieście; nie zaopatrzyłem się w dokumenty, jakich potrzeba w takim razie. Jednakowoż dla stwierdzenia identyczności swej osoby pokazałem p. nadkomisarzowi kartę tramwajową z moją fotografją. P. nadkomisarz kazał spisać ze mną protokół i oświadczył mi, że nakazuje mi natychmiast wyjechać z Przemyśla i poszle ze mną ajenta, by mię odprowadził aż do drzwi wagonu, a na przyszłość zakazuje mi przyjeżdżać do tego miasta. Na to odparłem, że p. nadkomisarz niema prawa wydawać takiego zakazu, gdyż ilekroć będzie mi potrzeba, to ja do Przemyśla przyjadę.

 

— Po co panu tego? Będzie policja chodzić za panem ślad w ślad, — rzekła jakaś dobrotliwa dusza policyjna, pisząca protokół.

 

— To niech sobie chodzi, — odrzekłem z kocią flegmą. — Mnie to nie będzie żenować.

 

W tej chwili ajent, który mię przyprowadził, zbliżył się do nadkomisarza i zaczął mu coś szeptać.

 

— A, więc pan przemawiałeś na zgromadzeniu? — zapytał mię nadkomisarz.

 

— Tak jest.

 

— O czemeś pan mówił?

 

— Wyjaśniałem zebranym ważność wyboru i zadania posła w Radzie państwa. Nadkomisarz widocznie uznał ten temat za nie wchodzący w kompetencję jego urzędowania, ale ów ajent z miną wielce strwożoną wystąpił naprzód i jako dzieło najcięższego kalibru wypalił przeciwko mnie:

 

— Ale proszę pana nadkomisarza, ten pan powiedział na zgromadzeniu, żo Węgry płacą za coś 30 procent, a Galicja 70.

 

— Nie Galicja, panie, nie Galicja, tylko Austrja — poprawiłem go — i nie za coś, a na wspólne potrzeby państwowe i jest to rzecz całemu światu z niewielkimi wyjątkami wiadoma.

 

Na tem skończyło się urzędowanie. W towarzystwie owego ajenta — a imię jego Friedrich — udałem się na dworzec kolejowy. Przypilnował sumiennie jak kupowałem bilet i jak wsiadałem następnie do wagonu, a nawet potem jeszcze jak troskliwa matka zajrzał do drzwi wagonu, czy siedzę. Nie rozmawialiśmy nic więcej.

 

[Kurjer Lwowski, 08.10.1895]

 

08.10.1895