Jeżeli wśród bardzo wielu zwykłych i banalnych tematów, jakie za śladem francuskich malarzy i nasi artyści do sztuki wprowadzają, znajdzie się błysk szlachetniejszych pojęć i bliżej nas obchodzących, to obowiązkiem sprawozdawcy jest podnieść go i na pierwszem postawić miejscu.
Do takich obrazów zaliczam najnowszą pracę Jana Rosena p. t. "Zdobycie armat pod Stoczkiem". Obraz to nie wielki rozmiarem, ale wrażenie czyniący na każdym widzu. Temat na wskroś patryotyczny, wykonanie subtelne we wszystkich szczegółach podnoszą obraz ten do pierwszorzędnych dziel naszej sztuki. Zapatrywania moje na talent Rosena miałem sposobność wypowiedzieć w zeszłym roku, pisząc o jego "Przeglądzie wojsk na Saskim placu". Dzisiaj mogę tylko dodać, że artysta czyni ogromne postępy i że do indywidualności jego lepiej nadają się mniejsze płótna. Mniejsze płótna dlatego, że sumienne skończenie i lżejsze malowanie, brane za wady w wielkich obrazach, w małych zaliczam do nąjwiększych zalet. "Bitwa pod Stoczkiem" zanadto jest znaną, abym potrzebował ją tutaj opisywać. Artysta uchwycił na płótnie samą chwilę odbierania armat przez ułanów i wywiązał się z niej bardzo szczęśliwie, a poszczególne grupy i postacie doskonale pojęte i wykonane wiążą się w całość, czyniącą wrażenie. Szczególniej atak krakusów na gniadych koniach zabiegających drogę rosyjskim kirasyerom, jest znakomicie pomyśloną prawą stroną obrazu. Pejzaż służący za tło do całego obrazu jest dobrze malowany i bardzo realistyczny, a leżące na pierwszym planie skrwawione trupy trzech ułanów, przepysznie rysowane. W ogóle, rysunek u Rosena jest wszędzie i zawsze poprawny, a zrozumiana anatomia konia, dodaje prawdziwej ceny jego obrazom. Być może, że w obrązie tym i innych tego artysty, zamało jest werwy i ruchu, za mało tej brutalności, jaka konieczna jest w bataliach, aby nie wychodziły suche i twarde, z drugiej zaś strony, wolę co do mnie, obraz, dobrze narysowany i namalowany, aniżeli genialnie rozrzucone łby, ogony i z wichrem goniące się części odzieży. Rozrzucenie bowiem takie, mimowoli wywołuje zawsze krytykę zadowolenia u jednego, a sprzeciwiania się u innego z widzów i wychodzi na szkodę pracy artysty, ściągając na się mimowoli miano szkicu. Takim szkicem, w każdym razie znakomitym, to trzeba przyznać, jest "Ucieczka Heleny z Zagłobą i Rzędzianem" p. Kaczor-Batowskiego. Ogromnie sympatycznie pociąga mnie zawsze talent tego artysty. Jest w nim coś, co mnie cieszy i napełnia nadzieją przyszłości. Obrazy Batowskiego są przedewszystkiem kolorystyczne i bardzo soczysto malowane; jest to zaleta wielka, której brak wielu malarzom, ale zaleta to zdradliwa, z której bardzo umiejętnie i ostrożnie używać potrzeba. Za wiele bowiem soczystości, czyni obraz niespokojnym, migąjęcem kolorystycznemi efektami i sprawiającym wskutek tego właśnie, wrażenie obrązu nieskończonego. Drugim obrazem tego artysty jest śliczny widoczek chaty wiejskiej, tworzący ładnie pendant do obok umieszczonego "chłopaka" idącego drogą przez pola, a malowanego przez p. Dębickiego. Młody ten artysta jest prawie pierwszym z galicyjskich "impressyonistów" i odznacza się trochę excentrycznym, chociaż wielkim talentem. Prace jego owiane są pewnym mistycyzmem i melancholią, a malowane w pełnem świetle, ciekawie odznaczają się od obok zawieszonych. Artyście serdecznie życzę powodzenia w pracy i obranym kierunku, tem więcej, że maluje tematy swojskie mile nam i zrozumiale dla każdego. To samo powiedzieć mogę i o robotach p. Ryszkiewicza z Warszawy. W tych jednak widać więcej wytrawnego malarza, starszego i śmielszego w traktowaniu obranego przedmiotu. Plenerowe jego obrazki, a szczególniej "na łące" tchną studjowaniem i zrozumieniem natury. "Na łące" przedstawia nam jeźdźca zatrzymującego konia przed jeziorem wśród trawy i owianego gęstą mgłą poranną. Zawsze z przyjemnością witam na wystawach obrazy akwarelowe Kossaka ojca. Artysta ten imponuje mi swoją olbrzymią płodnością i nieustanną pracą. Niema dnia, tygodnia zaledwie, żeby z pracowni tego wiecznie najmłodszego duchem z malarzy naszych nie wyszło coś nowego. Niedawno widziałem "Mickiewicza na polowaniu w stepach" a już spotykam dwa nowe obrazki: "Hetman Żółkiewski pod Cecorą" i "Generał Dąbrowski". Obydwie te akwarele są już nabyte do jednego z arystokratycznych salonów, gdzie będą prawdziwą ozdobą. Kto tyle dobrych rzeczy stworzył co stary Kossak, temu nie mogę nie składać ciągłego uznania i hołdu.
Krajobrazy Kochanowskiego zdobyły sobie również jak najlepsze imię. Na wskróś oryginalne i nasze, pomimo swojej zawsze szarej sukienki, pociągają i wabią, sprawiając najmilsze wrażenie. Artysta przedstawia w nich dziwnie własne ja. Zawsze pochmurny, milczący i cichy, a w grucie duszy najpoczciwszy i serdeczny kolega, tylko czasami błyśnie jaśniej humorem i dowcipnem słówkiem, aby za chwilę znowu skryć się za mgłę swojej zadumy. Takiemu błyskowi jasnemu, zawdzięczamy artyście jego "Chatę rybacką", na którą z za chmur cały snop słońca spada, oświecając dach i ściany. Obrazek ten to istne cacko, tak zwane "gabinetstück" przez kunsthandlerów i dziwię się bardzo, że dotąd nie znalazł nabywcy, jak sąsiednie widoki obcokrajowca Litrowa, któro aż w trzech egzemplarzach zostały we Lwowie kupione. Nie mogę zaprzeczyć świetności matowaniu Litrowom obydwom, ale powtarzają się oni ciągle i stoją jednakowi, co bardzo łatwo wpada w szemat i już dzisiąj otrzymało to w Niemczech nazwę "malowania a la Litrow".
Odmiennym sposobem malowania uderza w oczy obraz Trębacza Maurycego zatytułowany "Rekonwalescentka". Jest to właściwie doskonałe studjum, przedstawiające siedzącą młodą kobietę na łóżku i czytąjącą list. Studjum to, bardzo ładnie rysowane, przeprowodzone poprawnie i szeroko z kolorystycznemi efektami, nie przypomina wprawdzie twórcy "samarytanina" który mu zrobił imię, ale dowodzi, że artysta był w Paryżu i pod wrażeniem sztuki francuskiej, rekouwalescentkę malował. Mniejsze obrazki tegoż "Mnich śpiący" i "Żyd" szukający w talmudzie rytualnego sposobu na zarżnięcie obok leżącego koguta, są bardzo dobre. Szczególniej kogut, jest subtelnie a nawet z pewną fizjognomistyką w łebku przeprowadzonym.
Jaroszyński dał nam dobrze i z charakterystyką malowany "Targ w miasteczku", a Bieszczad "przeprawę promem" pod Tyńcem koło Krakowa. W obrazku tym wiele charakterystyki i dowcipnych ruchów sytuacyjnych.
Bardzo dobre są Wodzińskiego "Baletniczki za kulisami". Zręcznie i elegancko malowany ten obrazek, znajduje wielu zwolenników, tak jak i pastel Popiela Tadeusza. Artysta ten posiadający przy ogromnym talencie wielką łatwość w malowaniu, tworzy i wystawia obraz po obrazie, każdy zarówno dobrze wykonany.
Dobrą pracą pastelową jest również i Reyznera główka, a Duczyńskiego "Ryś", pomimo że doskonale malowany i świetnym odznaczającym się pejzażem zimowym, zawsze mi przecież będzie przypominał rysia, rysowanego przez niemieckiego specjalistę zwierząt Spechta. Wśród licznych mniejszych obrazków Jasińskiego Emiljana, Kotowicza i Hirschenberga "w Salonie" widzimy duże główki pastelowe Stachiewicza, które mnie wcale nie zadowalniają. Chłopak miejski z Łobzowa, jest przynajmniej kolorystycznie i miękko malowany, główka jednak dziewczyny, sztywna i bez koloru, dopiero podpisem zdradziła swego twórcę. Wyjątkowo to zapewne są mniej dobre prace znanego i sympatycznego artysty, ale wolałbym przecież ich na wystawie nie widzieć.
Na "wystawie szkiców" zwrócił nietylko moją uwagę swojemi pracami, młody bardzo jeszcze malarz Leon Wein. Zdobył on wprawdzie parę nagród, a w zeszłym roku i medal za studja w szkole, krakowskiej, ale pozostawiony od roku sam sobie, nagle postąpił, wyłamał się z pod szkolnictwa i "portretem mężczyzny" dowiódł, że posiada wiele materjału na prawdziwego artystę. Portret jego, jest bardzo plastycznie malowany i oddany z wielką prawdą kolorów. Ręce dobrze rysowane, chociaż kolana przy zgięciu trochę jakoś nie dość wyrażnie się proporcją zaznaczają, a tło portretu złożone z draperji i rzeźbionego biurka rozrywają cokolwiek uwagę na szczegóły, nie należące właściwie do samego portretu wzorowanej postaci. Życzą wytrwałości tylko w dalszej pracy, bo w młodym talencie p. Weina wiele jest stron dodatnich, ale wiele jeszcze i zdobyć potrzeba niezmordowanem studjowaniem.
Biedna rzeźba, zawsze u nas znajduje miejsce na starym końcu. Ale bo też na żadnej wystawie polskiej jej nie ma, i rzeczywiście do fenomenów należy, jeżeli który z rzeźbiarzy jakąś większą pracę zrobi i wystawi publicznie. Nikt nie pamięta o rzeźbie, i nikt jej nie popiera, a co najsmutniejsze, to fakty skonstatowane i wiadome, że nawet pomniki na cmentarze, które by przecież pomogły choć trochę do rozwinięcia tak samej rzeźby, jak i smaku artystycznego u publiczności, zawsze u... kamieniarzy zamawiane bywają! Dzieje się tak w Warszawie, w Krakowie i we Lwowie. Co się nie wywiezie z Galicji do Wiednia, to się odda kamieniarzowi, który naturalnie musi użyć do tego rzeźbiarza, jako robotnika, podpisując się na jego pracy. We Lwowie jest stosunkowo znaczna liczba wybitnych zdolności rzeźbiarskich, a na wystawie widzimy zaledwie parę prac tylko. Pierwsze miejsce oddąję tu p. Barącza robocie z terracoty, przedstawiającej głowę staruszka. Mięko i naturalistycznie modelowana, przemawia ogromną charakterystyką i wyrazem.
Mniej dobrą jest główka dziewczynki — ale z dziećmi trudna też jest sprawa przy pozowaniu.
Rówyież dobrą pracą pod względem technicznego wykonania dał nam p. Popiel Antoni w swojem "Studjum z natury", a popisem dla snycerstwa jest biust kobiety z papugą cięty z ogromną werwą w drzewie. Na portrecie z terrakoty, robionym przez Hoszowskiego, bardzo czysto wykonanym muszę zakończyć niniejsze sprawozdanie a zakończyć je prawdziwem zadowoleniem z rozwijania się lwowskiej wystawy i szczerem uznaniem dla jej Reprezentacji. Od publiczności jednak zależy, aby licznem uczęszczaniem na wystawę i zajmowaniem się pracami artystów, rozbudzała w nich chęć do pracy i wystawiania robót, bo zdolnych malarzy i rzeźbiarzy u nas nie brak, ale brak jest prawdziwego poparcia ze strony naszepubliczności, brak zamówień i opieki. Mam przecież nadzieję, że z każdym rokiem pójdzie ku lepszemu, i że szeroka masa członków Towarzystwa sztuk pięknych wyda nam mecenasów, popierąjących teraz swojską sztukę, podczas kiedy dawniej wspieraliśmy Włochów i Francuzów.
Lwów w Lutym 1891.
[Kurjer Lwowski]
02.03.1891