Gdy by ktoś, znalazłszy się po raz pierwszy w Wilnie, zechciał je mierzyć miarą Lwowa, Krakowa, Warszawy lub Poznania, doznałby na wielu punktach zawodu. Nie znajdzie tam ani niezaprzeczonej, choć skromnej, nowoczesności Lwowa, ani dostojnej starożytności Krakowa, ani europejskiej wystawności kipiącej życiem stołecznem, ekspanzywnej Warszawy, ani wreszcie schludności Poznania, wykańczanego niemiecką regulatorską ręką. Z nowych przybyszów jednego zaraz przy wjeździe uderzy nieistnienie wygodnej komunikacji w wielkomiejskim stylu — jeszcze w r. 1913 nie było w Wilnie planowanego tramwaju elektrycznego, tylko konny, okropny o ręcznym dzwonku! — inny, gdy się znajdzie w głębi miasta, nie bez zdziwienia zauważy brak w tej ludnej osadzie jakiegoś punktu skupiającego, rynku czy bulwaru, jakiegoś serca ruchu i zbiornika życia.

 

Ruch raczej małomiejski. Dorożki na sposób rosyjski, wązkie i nizkie, podrzucające, z woźnicą poczwarnie ukostjumowanym, pędzą na oślep od dworca spadzistemi ulicami, po bruku układanym z polnych i rzecznych okrąglaków. Samochód — rzadkością, w znacznej części miasta nigdy nieoglądaną! Przez swą konfiguracją, pochyłą i kotlinową, miasto nie ma dobrych warunków do przyspieszenia tętna, nie daje się ożywić szerokiem rozwarciem ulic, po którychby migały tramwaje, grały automobile, alarmowały dzwoneczki rowerów; nie da się zalać strumieniem przechodniów, zapełniać aż do późnego wieczoru szemrzącym gwarem i blaskiem świateł wielkich witryn sklepowych. Ulice w starszej i zarazem głównej części miasta wązkie, krzywe, rozgałęziające się w zaułki — a chodniki? Drewniane! Drewniane, ze zbitych, poprzecznych desek, poukładanych na belkach, wydające głuchy stukot przy każdym kroku — takie, jakie się widuje u nas przy osłoniętych rusztowaniem domach.

 

Pyta się przybysz: skąd się wzięło tak dziwne, nieprawdopodobne miasto, miasto 200-tysięczne, w którego średku, dokąd cały pęd zmierza, wznosi się góra z resztką starożytną, a opodal z mniejszem uprawnieniem druga, zielona, niezagajona, urwista, oddzielona prawie tylko korytem zaniedbanej Wilejki od miejsca zebrań tego rodzaju, co letni teatrzyk.

 

Jakże mogło się uchować tak niepostępowo na dzisiejsze czasy, że charakteru staroświeckości nie odbierają mu ani "illuzjony", ani bezmiar szyldów różnojęzycznych, wrzaskliwych rosyjskich i żydowskich, ani marne świecidla wystaw sklepowych, ani nowość jedynego pasażu, ani nadwołżański szyk kilku "restoranów", że obywa się bez istnienia komfortowych kawiarni! — że natomiast odciąga wędrowca na przedmiejskie wyżyny Pohulanki, Rosy, Popowszczyzny, pełne bujnej zieleni, malowniczych zakątków, krzywych murów ogrodowych, jakby stworzonych dla efektów księżycowego oświetlenia, domów tkwiących w niewymuszonej prostocie życia zapadłej prowincji, — lub też nad brzegi Wilii, przykuwającej niemniej osobliwym w swej piękności, krajobrazem.

 

Ale w tem jakiemś zacofaniu sfarego oryginała, w tej nienaruszonej patynie wieku i prymitywnej świeżości zaściankowej, gotującej każdemu poszukiwaczowi nastroju miłą niespodziankę, jest dla serca polskiego poza stroną malowniczą, coś więcej jeszcze; jakieś wspomnienia wielkich chwil zaczynają odzywać się w duszy, smutne wzruszenia ogarniają nas na widok historycznych zabytków, a sentyment wobec staroświeckich murów, które w krętych uliczkach zwolna zaczynają opowiadać swą przyszłość rozumiejącym ich niemą mowę słuchaczom. I wówczas to, po wsłuchaniu się w ten szept starych ulic, pojmie się i wyrozumie, że oto za cenę wstrzymania życia, udręczenia polskości, zgnębienia kultury uzyskało Wilno ten wygląd zabalsamowanego miasta, że w trącone w rozpacz ciosami popowstaniowemi, zupełnie tak, jak pogrążona w szczerej żałobie kobieta, nie poważyło się myśleć o modzie, o postępie, nie zauważyło, że żyje przeszłością. Zachowało pokrój miasta z pierwszej połowy XIX. wieku, w swoim rodzaju jedynego, w którem odrębności rodzime najmniej ze wszystkich polskich miast zostały wypłoszone, miasta z mnóstwem drogocennych pamiątek i indywidualnem piętnem artystycznem.

 

***

 

Trudną i niebezpieczną rzeczą jest uogólnianie wrażeń, jakie wywierają na nas miasta, i wtłaczanie charakterystyki ich wyglądu w kilka, choćby najszczęśliwiej dobranych wyrazów — lecz co do Wilna, to ze względu na te zabytki, które w niem najbardziej nasuwają się oku, można się ważyć na określenie: miasto baroku. Barokowe wieże i kopuły przerywają linię panoramy Wilna, kreśląc się malowniczemi sylwetkami raz na tle nieba, to znowu na tle zieleni — barok uzewnętrznia się ze starszych mas murów i sklepień — wnętrza świątyń zieją gorącem tchnieniem tychże form z ołtarzy, ambon, kaplic, ściennych malowideł — stropy weselą się igraszką stiuków, a frontony pysznią się powagą kolumn.

 

Ponieważ z przed wieku XVII. stosunkowo niewiele architektury w Wilnie się utrzymało, wiek zaś XIX. do poprzedniego dorobku budownictwa od siebie znikomo mało dodał rzeczy godnych uwagi, więc panowanie stylu barokowego na terenie Wilna, aż po połowę XVIII stulecia utrzymuje się jeszcze siłą tegoż faktu.

 

Takiem jest stare Wilno, Wilno z epoki Wazów, Lwa Sapiehy, Skargi, Sarbiewskiego, Paców, Radziwiłłów, Słuszków, biskupa Brzostowskiego i panowania Augustów Saskich.

 

Najpokaźniejsze pomniki posiada ono właśnie z owych czasów, począwszy od późno-renesansowej rudery Alumnatu Jezuickiego, zamurowanych arkad dziedzińca Uniwersyteckiego, fasady kościoła święto-Jańskiego i kościoła święto-Michalskiego z nagrobkami Sapiehów, aż do młodszych o półtora wieku, kształtnych i już piększonych powiewem rokoko kościołów Misjonarzy i Benedyktynek, z ich niczem nie zastąpionemi w panoramie miasta wieżami. I te to budowle, najliczniejsze, które z wyniosłych wzgórz odbywają straż nad Wilnem, przystraja epoka wewnątrz tem, na co ją stać w Wilnie naj lepszego z rzeźby lub malarstwa, więc przy schyłku dni swoich obrazami Czechowicza w kościele Św. Katarzyny, przedtem w freski Del Bene w kaplicy Św. Kazimierza, a w czasie swego rozkwitu w stiuki kościoła św. Piotra i Pawła na Antokolu.

 

Dumą Wilna, a skarbem Polski jest dekoracja rzeźbiarska tej zewnętrznie niezbyt okazałej świątyni, bielejącej na wzgórku, w oddali, na czarownem tle leśnem i — niestety — bardziej od wszystkich innych miejscowych monumentalnych gmachów narażona na zniszczenie w chwili zapasów bojowych armji i podczas wypraw latawców na miasto, wskutek niebezpiecznego sąsiedztwa różnych budynków wojskowych, między tem prochowni.

 

Nie ma sobie nic równego w zakresie plastyki zdobniczej roztaczająca się przed okiem widza, oszałamiająca pełnia i zmienność motywów, kwiecistość ornamentacji w tym gipsowym barokowym poemacie, wyrzuconym lawą namiętnego włoskiego natchnienia. Olśniewa biel, porywa lekkość, rozciekawia pomysłowość, bawią niespodzianki "bizarra", zdumiewają sploty form zdobniczych, bezlik emblematów, amorków, figur. Huczny tryumf kunsztu artysty i hojności fundatora, wznosi się aż pod sklepienie, nie dając oku wytchnąć nawet w wykwintnej krzywienie kopuły, zalewającej światłem półkręże prezbiterjum z niedobranem co prawda do tego miejsca ciemnem ołtarzowem malowidłem Smuglewicza.

 

Arką świętości Wilna jest kaplica katedralna, poświęcona czci patrona Litwy, św. Kazimierza. Architekt, który ją wykładał marmurem, malarz fresków, rzeźbiarz-stukator, autor srebrnej trumienki świętego i snycerz ambony Skargowskiej, należacej do sprzętu kaplicy, — wszyscy razem złożyli tu w przeciągu stulecia typowe przyczynki baroku. Odpowiadałaby ona kaplicy Wazowskiej na Wawelu, gdyby była więcej jednolitą i gdyby przy budowie z rąk twórcy nie wzięła piętna owego lekkego, malowniczego, późnego baroku, tak bujnie wykwitłego na glebie Wileńskiej.

 

Będzie wdzięczną rzeczą naukowe kiedyś uporządkowanie w ściślejsze grupy tej obfitości zabytków, do których należą w dalszym ciągu kościół podominikański, Ostrobramski, wieża święto-Jańska, pałac po-Sapieżyński, kościół potrynitarski (obecnie cerkiew) i t. d. — nie licząc już okazów monumentalnej rzeźby, nie zazierając do skarbców i wogóle nie zatrzymując się na utworach z innych gałęzi sztuki. Może bowiem dadzą się ustalić pewne miejscowe cechy i odnieść do źródeł. Wszędzie, bliżej i dalej, poza miastem i w dalszej okolicy, odbrzmiewa ten styl wileński, ten styl najbardziej polski. Dlatego należy mu się uwaga przed innymi.

 

(Dok. nast)

 

[Kurjer Lwowski, 24.09.1915]

 

 

24.09.1915