Po zjeździe historyków.

I. Odbyty w przeszłym tygodniu drugi zjazd historyków polskich byt faktem tak ważnym nie tylko w dziejach polskiej nauki, ale także w dziejach rozwoju naszego poczucia narodowego i obywatelskiego, że godzi się poświęcić mu kilka uwag ogólnych. Nadto radzibyśmy wywiązać się z danego czytelnikom przyrzeczenia i zwrócić ich uwagę na niektóre specjalne myśli i projekty, podniesione i dyskutowane na zjeździe.

 

Przedewszystkiem z zadowoleniem podnieść musimy, że fizjognomja ogólna zjazdu była na wskroś poważna i odpowiednia charakterowi tak poważnego zebrania. Dyskusje, chociaż zazwyczaj bardzo ożywione, a dotyczące nieraz materyj dość drażliwych, były zawsze poważne i przedmiotowe i przejęte jednym duchem, miłością nauki i prawdy. Przemówienie takie, jak ks. Skrochowskiego, który mimo swej pretensji do "filozoficzności" zajął stanowisko na wskróś obce nauce, było jedynem w tym rodzaju i tak nie harmoniowało z ogólnym nastrojem zjazdu, że wywołało wprost humorystyczny efekt. Przedewszystkiem zaś podnieść należy ten żywy i szeroki duch obywatelski, który przebijał się w przemówieniach takich wybitnych członków zjazdu, jak Wojciechowskiego, Korzona, Tarnowskiego, Papeego, Szaraniewicza, Balzera, i który zazwyczaj w całem zgromadzeniu najżywszy znajdował poklask. Świadczy to chlubnie o charakterze polskiej nauki historycznej, która nie zasklepia umysłów w ciasnej skorupie specjalności, predylekcją dla zmarłych nie wyziębia miłości dla żywych i chęci służenia żywym interesom społeczeństwa. Przeciwnie, najważniejsze referaty (Korzona, Liskego, Finkla) miały właśnie na celu wyzyskanie zdobyczy badań specjalnych dla najszerszych warstw społeczeństwa. Przodujące znaczenie i największą doniosłość w tym względzie przyznać musimy zasłużonemu kierownikowi studjów historycznych we Lwowie, prof. Liskemu, który w swym referacie rzucił myśl postawienia badań naukowych w naszym kraju na szerokiem, społecznem stanowisku, włożenia obowiązku na wszystkich ludzi inteligentnych — pracować w miarę sił i możności nad kardynalnem zadaniem każdego społeczeństwa — gruntownego poznania siebie samego, swej teraźniejszości i przeszłości. W ogóle każdy bezstronny przyznać musi, że drugi zjazd historyków zawdzięcza najważniejsze swe rysy znamienne — ścisłość i metodyczność badania, poważny i przedmiotowy sposób dyskutowania, i zarazem gorący duch obywatelski i żywy kontakt ze społeczeństwem i jego potrzebami — długoletniej działalności nauczycielskiej prof. Liskiego, gdyż właśnie jego uczniowie — że nazwiemy tylko drów Semkowicza, Papeego, Finkla, Czarnika, Balzera — zajęli od razu wybitne stanowisko pośród członków zjazdu i zamanifestowali "szkolę lwowską" z najkorzystniejszego stanowiska.

 

Wreszcie podnieść musimy z uznaniem, że i tzw. "szkoła krakowska" w swych publicznych występach na zjeździe trzymała się zazwyczaj na wysokości nauki i ze zwykłych tej grupy przemówień pro domo sua, zwykłych wzajemnych okadzań i uwielbiań tym razem było bardzo mało. Nawet referat p. Korzona, który dla całej "szkoły krakowskiej" był stanowczem lecz może — pod względem formy — nie zupełnie szczęśliwem wyzwaniem w szranki, ze strony panów krakowskich nie wywołał właściwej odpowiedzi, jeżeli odliczymy przygodne wycieczki prof. Bobrzyńskiego.

 

Sądzimy więc, że w obec tego jakoteż ze względu na serdeczne przyjęcie historyków nie będzie zbyt śmiałym ani samolubnym wniosek, że lwowski zjazd historyczny przyniósł zaszczyt zarówno uczonym polskim jak i stołecznemu miastu Galicji i że nauka znaczne z niego odniesie korzyści.

 

[Kurjer Lwowski, 24.07.1890]

 

II. Na ostatniem plenarnem posiedzeniu zjazdu historyków w sobotę, kilkakrotnie podnosiły się glosy apelujące do prasy galicyjskiej, by użyczyła swego poparcia myśli zorganizowania pracy naukowej na prowincji w duchu referatu prof. Liskiego. Niestety, dotychczas, o ile wiemy, prasa nasza jakoś chłodno odnosi się do tej myśli; przynajmniej nie spotkaliśmy tak gorącego jej poparcia, na jakie zasługuje.

 

A jednakowoż przed wszystkiemi innemi daleko ważniejszą rzeczą byłoby podniesienie i bodaj częściowe wykonanie myśli prof. Liskiego, to bowiem jest i łatwiejszą rzeczą i praktyczniejszą, a pociągnąć może za sobą skutki bardzo doniosłe, gdyż całkowitą zmianę umysłowej fizjognomji naszej inteligencji prowincjonalnej.

 

Kto zna nasze miasta i miasteczka prowincjonalne, ten zapewne nie może bez żalu i smutku wspomnieć o tej pustocie, o tym braku wszelkich wyższych umysłowych zajęć i interesów, który jak ciężka zmora przygniata umysły inteligencji prowincjonalnej. Plotki i intrygi czyli "partje", jak się nieraz eufemistycznie mówi, karty, częstokroć nawet pijatyki — oto główna treść życia tych, którzy właściwie powinniby stać na świeczniku i wzorowym świecić przykładem dla maluczkich. Gazeta, kalendarz, szematyzm, a co najwyżej jakiś romans łub broszura — oto cały zapas lektury takiego przeciętnego inteligentnika. Czyż można wobec tego dziwić się, że na prowincji u nas tak często marnieją najlepsze siły, tępieją umysły, dziczeją obyczaje i że we wszystkich stosunkach obywatelskich i czysto-ludzkich zagnieżdża się tam nieprzezwyciężony szlendrjan, małostkowość, nieufność, a nieraz nawet i daleko gorsze rzeczy?

 

Umysł ludzki podobnym jest pod pewnym względem do narzędzia żelaznego, które rdzewieje i psuje się, gdy nie jest używane i w pracy ćwiczone. Dla tego to wspieranie należytej produktywnej pracy dla umysłów, a szczególnie dla większych mas było zawsze i pozostanie jedną z najważniejszych zasług prawdziwych przodowników społeczeństwa, prawdziwych organizatorów.

 

Prof. Liske dal już dowód, źe do takiej organizatorskiej pracy jest uzdolniony jak mało kto inny. A że i projekt jego o zorganizowaniu pracy naukowej na prowincji odpowiada bardzo żywej potrzebie naszego społeczeństwa, tego najlepszym dowodem były nadzwyczaj serdeczne głosy, które na zjeździe słyszeliśmy z ust reprezentantów inteligencji prowincjonalnej, nauczycieli gimnazjalnych pp. Kubisztala, Drzewieckiego i Zycha.

 

Posłuchajmy, co rozumie sam autor projektu pod organizacją pracy naukowej:

 

"Posiadamy w kraju — pisze on w swym referacie, odczytanym na zjeździe — kilkadziesiąt miast i miasteczek, w których znajduje się szkoła wyższa, sąd, siedziba władzy politycznej itd. W każdem takiem mieście wyszukać trza odpowiednią osobistość, któraby się organizacją i wprowadzeniem w życie Towarzystwa zajęła. że zaś prawie każde z tych miast posiada swoje kasyno, dobrzeje było złączyć nowy ten instytut z kasynem. Zyskałoby się tym sposobem bezpłatny lokal, co byłoby rzeczą wcale ważną.

 

"Przedewszystkiera jednak, aby Tow. takie szczęśliwie się rozwijało, chodziłoby o to, żeby wskazać mu namacalny cel, wytknąć zadanie, około którego złączyćby się mogli wszyscy członkowie. Takim pierwszym najważniejszym celem byłoby zebranie materjału, a względnie ułożenie i przeprowadzenie opisu miasta, w którem Tow. zasiada, i jego okolicy, o ile możności powiatu, pod każdym względem, tak historycznym jak ekonomicznym, przyrodniczym itd. W towarzystwie takiem przeto, każdy wykształcony człowiek znalazłby dla siebie miejsce i zatrudnienie. I tak prof. historji działający przy gimnazjum, zbierałby materjały historyczne, odszukiwałby dawne przywileje i korespondencje, przepisywałby i opracowywałby je; duchowny dostarczałby materjałów odnoszących się do dziejów kościoła, kopiowałby nagrobki, wertowałby księgi kościelne; przyrodnik dałby opis fauny, flory itd.; prawnik szperałny za dawnymi aktami sądowymi itd., itd. Nawet każdy z sąsiednich obywateli wiejskich lub wykształconych rządców mógłby tu działać bardzo pożytecznie, dostarczając dokładnego opisu swej wsi. Wiadomo bowiem, jakie mnóstwo dawnych wsi zniknęło z powierzchni, tak, że dzisiaj z największą trudnością odszukać można miejsce, gdzie one niegdyś stały. Jeżeli jednak sama miejscowość znikła, to bardzo często pozostało jej imię jako nazwa jakiego łanu lub poła. O takich wielce ważnych szczegółach najlepiej dowiedzieć się możemy od właściciela wsi lub jego zastępcy. Oniby więc należąc do Towarzystwa dostarczali opisów swych majętności, notując wszelkie nazwy pól, łanów, uroczysk, mogił, pagórków, rzeczek, stawów, jezior. Skoroby tym sposobem zebrał się dostateczny materjał do opisu powiatu, wtedy przystąpiłoby Tow. do krytycznego ocenienia tegoż i ułożenia opisu. O nakład takiej książki kłopotuby nie było. Już dzisiaj zgłaszają się Rady pow. z prośbą o ludzi uzdolnionych, którzyby się takiej roboty podjęli, obiecując, że funduszów na to żałować nie będą. One więc niezawodnie nie żałowałyby funduszów na takie publikacje.

 

"Cel taki, jak zbieranie materiału i redagowanie opisu powiatu byłby niezawodnie dostateczny, aby na parę lat złączyć ściśle ze sobą członków Tow. i dać im zajęcie, dla wszystkich ciekawe i powabne.

 

"Na posiedzeniach komunikowanoby sobie wzajemnie odkrycia, nowe materjały, wydobyte na jaw rezultaty itd. Póżniej, gdyby już przystąpiono do redakcji, odczytywanoby na zebraniach Towarzystwa pojedyncze ustępy, dyskutowanoby nad nimi, poprawiano zachodzące pomyłki. Skoroby zaś Towarzystwo spełniło to pierwsze i główne swoje zadanie, wtedy po kilkoletniej działalności takby się ono już zrosło z miejscowem społeczeństwem, że dalsze cele nasuwałyby mu się bez trudności".

 

[Kurjer Lwowski, 25.07.1890]

 

III. Dwa rysy znamienne cechują przeważnie naszą naukę historyczną taką, jak ona rozwinęła się w ostatnim lat dziesiątku, i jak ujawniła się w całej pełni na ostatnim zjeździe. Przedewszystkiem większe, przeważne nawet zwracanie uwagi na dzieje wewnętrzne, na rozwój całego narodu we wszystkich jego częściach składowych, a więc w pierwszej linji na sprawy społeczno-ekonomiczne i ogółem cywilizacyjne w szerokiem znaczeniu. Przewadze tej dal wyraz prof. Bobrzyński w swem przemówieniu na pierwszem posiedzeniu zjazdu, zamarkował ją wybitnie dr. Kubala, zwracając się przeciw egzagerowanemu popędowi badania archiwów zagranicznych, podczas gdy u nas w domu butwieją olbrzymie, nie poczęte prawie i nie rychło jeszcze do wyczerpania podobne, a nieocenionej wartości materjały historyczne. Zwrot ten w naszej nauce nie był wcale niespodzianym; wszystkie ważniejsze prace z ostatnich lat kilkunastu, jakie się u nas pojawiły, dotyczyły prawie wyłącznie dziejów wewnętrznych — dosć tu wspomnieć Smolki pracę o Mieszku Starym, Wojciechowskiego Chrobację, spór Smolki, Wojciechowskiego i Piekosińskiego o pierwiastkową organizację społeczną w Polsce, wreszcie świeże monumentalne prace uczonych warszawskich, Pawińskiego o rządach sejmikowych i cały szereg "Źródeł dziejowych" do XVI. wieku i Korzona "Wewnętrzne dzieje Polski za Stanisława Augusta", a wreszcie najnowsze prace uczonych galicyjskich Piekosińskiego (O dynastycznem pochodzeniu szlachty polskiej), Małeckiego i Łozińskiego (Mieszczaństwo i patrycjat we Lwowie). Po części tylko, w niektórych rozdziałach, należy do tego świetnego szeregu dzieło Kalinki o Sejmie czteroletnim; główną osią argumentacji są tam zawsze jeszcze dyplomaci zagraniczni i polscy i ogółem "osobistości", ale nie masy i warstwy społeczne.

 

Drugim rysem znamiennym nowszej nauki historycznej, stojącym w związku z poprzednim, jest nader żywa tendencja do analitycznego traktowania dziejów, do opracowywania nie centrów, lecz wszystkich części i prowincyj, do badania przeszłości pojedynczych gmin, powiatów, okolic itp. Nietylko dzieje takich miast, jak Kraków, Lwów, Warszawa, Posnań itp., które bądź co bądź miały w historji nieraz znaczenie centrów dominujących, są obecnie przedmiotem skrzętnych prac źródłowych; uwaga historyków zwraca się na wszystkie miejscowości; przewagę uzyskuje zdanie, że dopiero po zbadaniu historji wszystkich poszczęgólnych cząstek wielkiego organizmu państwowego można będzie przystąpić do konstrukcji dziejów wewnętrznych tego organizmu.

 

Wyrazem tej dążności w polskiej nauce ostatniego lat dziesiątka, stał się warszawski "Słownik geograficzny", chociaż kolosalnemu temu przedsięwzięciu brak poniekąd systematyczności i równomierności w opracowaniu szczegółów. W tym samym kierunku postępuje długi szereg monografistów, jak dr. Antoni J. (Zameczki podolskie), Hauser i Lewicki (Monografje o Przemyślu), ks. Barącz, dr. Papee (Monografja o Skolem i Tuchelszczyźnie), Czolowski (Jezupol i okolicy), Weigel (Kołomyja) itp.

 

Program badań tego rodzaju na szeroką skalę zakreślił na zjeździe dr. Papee w swym referacie o tem, co potrzeba zrobić dla dziejów Rusi Czerwonej, dopełnionym znakomicie w przemówieniu dra Czarnika o opracowaniu dziejów Galicji od r. 1772, zaś p. Czołowski w swym referacie o topografji dawnego Halicza dał świetny przykład szczegółowego i skrupulatnego opracowania monograficznego jednej kwestji wchodzącej w ten zakres.

 

Otóż z żalem podnieść musimy, że w referatach i dyskusjach zjazdu nad tym tematem — a powracano doń kilkakrotnie — zapomniano zupełnie o imieniu i zasługach jednego człowieka, co prawda nie fachowca, lecz amatora i dyletanta, ale bądź co bądź człowieka wielkiej pracy, wielkiego poświęcenia i abnegacji i wielkiej miłości dla sprawy zbadania naszej przeszłości właśnie w ten analityczny, topograficzny sposób. Mówimy tu o śp. Antonim Schneiderze, autorze pierwszych (nie kontynuowanych dalej) zeszytów cennej "Encyklopedji krajoznawstwa". A należała się temu mężowi wzmianka, jeżeli już nie za ową Encyklopedję, która mimo wszelkich usterek, wytkniętych onego czasu przez śp. Kunasiewicza, dotychczas nie straciła swej wartości, to niewątpliwie za ogromny i nieoszacowanej wartości zbiór materjalów rękopiśmiennych i drukowanych, obejmujący wszystkie miejscowości naszego kraju, zgromadzony przez nieboszczyka, kosztem niezliczonych ofiar, trudów i kłopotów, i wzorowo uporządkowany, a mający służyć do wydania dalszych zeszytów jego encyklopedji. Kto znał osobiście śp. Schneidera, człowieka nadzwyczaj skromnego, żyjącego w stosunkach materjalnych prawie graniczących z wiecznym niedostatkiem, a mimo to urywającego sobie nie raz od ust, by nabywać, wyszukiwać, przepisywać, kompletować i utrzymywać ów zbiór, zapełniający dwa duże pokoje, kto miał sposobność przekonać się o bogactwie i wartości nagromadzonych tam szczegółów i informacyj najróżniejszego rodzaju, ten nie może bez żalu wspomnieć o przedwczesnej śmierci tego prawdziwego męczennika naszej nauki, nie może nie wyrazić gorącego życzenia, by imię jego, ani też owoce jego pracy — ów zbiór właśnie — nie szły u nas tak rychło w zapomnienie.

 

O ile nam wiadomo, zbiorami śp. Schneidera miała się zaopiekować krakowska Akademja Nauk, która na razie umieściła zbiory te w bibljotece Ossolińskich. Co się dzieje obecnie z tymi zbiorami, w jakim stanie się one znajdują, czy są dostępne dla badaczy, czy zajmuje się kto ich opracowaniem, czy też butwieją one w pakach, zrzucone w chaotyczną kupę — o tem od kilku lat nie spotykaliśmy żadnej wiadomości publicznej, a absolutne milczenie o nich na zjeździe historycznym nawet ze strony specjalistów zdaje się stwierdzać naszą obawę, że zbiory te znajdują się w zaniedbaniu i nieładzie.

 

Czy sprawę organizacji pracy naukowej w naszym kraju, zainicjowaną przez prof. Liskiego, nie należałoby rozpocząć w naszem mieście od odpowiedniego umieszczenia, uporządkowania i ustawienia cennych zbiorów Schneidera i uczynienia ich dostępnymi dla badaczy naszej topografji i historji prowincjonalnej? Pragnęlibyśmy bardzo, by podniesiona przez nas myśl nie przebrzmiała bez echa, lecz została wykonaną w interesie naszej nauki.

 

[Kurjer Lwowski, 27.07.1890]

27.07.1890