Żydzi o kwestji żydowskiej.

I.

 

Kwestja żydowska stała się w ostatnim czasie przedmiotem nadzwyczaj ożywionej dyskusji w prasie całego świata. Jest to fakt znamenny i całkiem naturalny. Z jednej strony agitacja tzw. antysemicka, wywlekająca przeciw żydom stare i zapleśniałe hasła nienawiści rasowej i antagonizmu religijno-wyznaniowego, z drugiej slrony barbarzyńskie ukazy rządu rosyjskiego, stawiające żydów w położeniu parjasów tam właśnie, gdzie oni na całej kuli ziemskiej najliczniej są osiedleni — a w następstwie tych bodźców zewnętrznych wyłonienie się i odżycie we wnętrzu samej masy żydowskiej różnorodnych myśli, pradów i programów — wszystko to stanowi przedmiot tej ożywionej dyskusji.

 

Ponieważ cała ta dyskusja w swych rezultatach pozytywnych i swych rozwagach krytycznych blisko dotyczy naszego kraju jako jednego z krajów, posiadających największy procent ludności żydowskiej, ponieważ nawet wprost fakty i cyfry wzięte z naszych stosunków służą za argumenty pro lub contra w tej walce zasad i poglądów, dla tego sądzimy, że zróbmy rzecz pożyteczną dla ogółu, przedstawiając choć w krótkim zarysie tę walkę, tj. te punkty kwestji żydowskiej, które są obecnie na porządku dziennym dyskusji publicznej. Przystępujemy do tego zadania z pewną otuchą, mimo że dobrze czujemy jego trudność. Znajdujemy się bowiem w tem szczęśliwem położeniu, że możemy oświetlić prawie wszystkie główne punkty tej kwestji słowami samych przedstawicieli plemienia żydowskiego, inteligentnych żydów publicystów i badaczy stosunków społecznych. Mając pod ręką takie materjały, możemy ze spokojnem sumimiem pominąć całą prasę antysemicka, pełną kłamstw i starych przesądów, a nawet w najlepszych i najinteligentniejszych swych przedstawicielach w rodzaju E. Duhringa nie wolną od namiętności i zaślepienia i nie zawsze dobrze poinformowaną o rzeczy, o której traktuje.

 

Prace, których streszczenie mielibyśmy przedłożyć czytelnikom, wyszły wszystkie w drugiej połowie 1892 roku, przedstawiają więc, że tak powiemy, ostatnie słowo inteligentnych żydów w tej dla nich pierwszorzędnej kwestji. Mamy tu na myśli prasę następujące:

 

1.) "Asymilatorzy, Sjoniści i Polacy", broszurę Wilhelma Feldmana, wydaną w Krakowie.

 

2.) "Kwestja żydowska", szereg artykułów w "Kraju", podpisanych kryptonimem X. Y. Z, lecz pochodzących, jak pisała redakcja w uwadze do artykułu I-go, z pod pióra jednego z wybitnych publicystów polsko-galicyjskich, pochodzenia żydowskiego.

 

3.) "Die Judenfrage eine ethische Frage", von Dr. Leopold Caro, broszurę wydaną w Lipsku jako nowe, przerobione i uzupełnione wydanie artykułów tegoż autora, opublikowanych w czasopiśmie "Die Grenzboten", i wreszcie:

 

4.) "Jewrej k jewrejam", broszurę w języku rosyjstum E. Chasina, wydaną w Londynie kosztem "funduszu ruskiej wolnej prasy", utworzonego przy znanem "Towarzystwie przyjaciół wolności w Rosji", wydającem czasopismo "Free Russia".

 

Porządek, w jakim przytoczyliśmy tytuły prac powyższych, nie jest przypadkowy. Przedstawia on pewien postęp w stawianiu kwestji, tak, że przechodząc kolejno od jednej do drugiej, przechodzić będziemy równoczśnie od ciaśniejszych do coraz szerszych horyzontow. Każda następna praca zabiera krytykę jednych, a uzupełni nie innych tez poprzedzającej, takim więc sposobem mamy nadzieję dać naszym czytelńikom nie tylko pełny, ale zarazem djelektycznie rozwijający się, a więc żywy i plastyczny obraz zapatrywań światlejszych i postępowych żydów na kwestję żydowską. Zauważymy tu wreszcie, że aby nie psuć harmonji tego obrazu, wykluczyliśmy z naszego rozbioru nie tylko prasę tendencyjnie antysemicką, ale i stojącą z nią na jednym stopniu prasę tendencyjnie filosemicką, której reprezentanta mamy obecnie u nas w pisemku tzw. Sjonistów "Przyszłość". Gdzie zresztą tego będzie potrzeba, wspomnimy o argumentach, programie i taktyce tego kierunku.

 

[Kurjer Lwowski, 09.01.1893]

 

II.

 

Broszura p. W. Feldmana "Asymilatorzy, Sjoniści i Polacy" (Kraków, 1893) składa się z dwóch części. Pierwsza polowa, w której autor polemizuje z formującym się obecnie na naszym gruncie prądem żydów-narodowców czyli palestyńczyków, jest niewątpliwie lepszą od części drugiej, w której autor rozwija swój pozytywny program asymilacji żydowskiej, a wreszcie przedstawia krytycznie stosunek ogółu do żydów.

 

Ponieważ o prądzie narodowym żydowskim mówić będziemy w jednym z następnych rozdziałów naszego referatu, przeto na razie pomijamy tutaj tę część pracy p. Feldmana, przypatrzymy się więc jedynie jej rezultatom pozytywnym.

 

"O losy całego kraju chodzi przy rozwiązywaniu lub zaniedbywaniu kwestji żydowskiej, o najistotniejsie jego sprawy", mówi słusznie p. Feldman we wstępie drugiej części swej broszury (str. 39). Poprawia się nawet i podstawia zamiast "kraju" — naród. "Więc kwestja żydowska jest kwestją narodową, jest częścią integralną kwestji polskiej". Czy tyłko polskiej? P. Feldman nie zadaje sobie tego pytania, co, zdaniem naszem, nie pozwala mu spojrzeć na sprawę zasadniczą i stawia go samego w dość delikatną pozycję.

 

Przyznając jednak ogółem słuszność powyższym słowom, zapytajmy się, jak sobie przedstawia p. Feldman rozwiązanie kwestji żydowskiej ze stanowiska narodowego? Zdaniem jego "ten punkt widzenia jest obecnie u nas zaciemniony. Dawniej nie ulegał on wątpliwości. Od sejmu czteroletniego do Smolki pojmowano sprawę Żydów w Polsce jako sprawę "uformowania" z nich obywateli. Wymagano od nich ofiar, dawano im prawa, wszystko pod tym warunkiem. Była to polityka racjonalna, uczciwa i dobra dla obu stron". Bardzo byśmy byli wdzięczni p. Feldmanowi, gdyby był raczył nieco bliżej określić tę idealną politykę "od sejmu czteroletniego do Smolki".

 

Co się tyczy prawodawstwa, o ile znamy fakty historji Galicji, wiemy, że stanowisko Żydów regulowane było do r. 1818 głównie prawodawstwem Józefa II., prawodawstwem jak na ów czas liberalnem. Cesarz ten zniósł ghetta, pozwolił Żydom zajmować się rzemiosłami, dał im opiekę prawną na równi z innymi obywatelami, pozostawił jednak niektóre ciężary gniotące ich specjalnie (tzw. Judensteuer), nie dał im wstępu do wyższych szkól, urzędów i dostojeństw i zamknął ich w obrębie ich gmin wyznaniowych. Dodać należy, że w Galicji zniesienie ghetta miało wartość praktyczną chyba w jednem lub dwóch większych miastach, wiemy bowiem, że za polskich czasów Żydzi nie żyli wcale zepchani w obrębie murów ghetta, lecz osiedlali się swobodnie (tj. za zezwoleniem dziedzica lub królewskiego starosty) po miasteczkach i po wsiach, gdzie się trudnili szynkarstwem i przekupnictwem tak, jak i dziś.

 

Swe dzisiejsze położenie prawne, tj. przyznanie zupełnego równouprawnienia obywatelskiego i zniesienie podatku wyznaniowego, zawdzięczają Żydzi konstytucji 1848 roku, której w tym względzie, tak samo jak zniesienia pańszczyzny, reakcja późniejsza już cofnąć nie śmiała. O ile sobie przypominamy, głównym rzecznikiem żydów był wówczas Mannhemer, rabin szląski, a z grona posłów galicyjskich przemówił gorąco w ich interesie poseł tarnopolski Jan Fedorowicz, Rusin z urodzenia. Smolka, o ile wiemy, wcale wówczas w tej sprawie głosu nie zabierał. Również nie przemawiał on w r. 1866, kiedy hr. Gołuchowski postawił był wniosek o równouprawnieniu Żydów przez pozwolenie im nabywania własności nieruchomej, a ks. Guszalewicz postawił wniosek odwrotny — ograniczeni praw Żydow w tym wzgłędze. Wniosek ten w Sejmie galicyjskim nie zostal załatwiony; załatwiła go implicite konstytucja grudniowa.

 

P. Feldman ostrzega dalej społeczeństwo polskie, "by nie stawiało żydom zbyt absolutnych wymagań i nie zapominało o podstawie, na jakiej się u nas odbywa rozwój polonizacji Żydów. Ta podstawa historyczna jest bardzo słaba... Rząd Polski szlacheckiej był dla Żydów macoszy... W Krakowie do niedawna istniało ghetto... Jeżeli zaś od r. 1848 społeczeństwo polskie zrobiło coś dla Żydów, to ci z pewniością nie pozostali dłużnymi wdzięczności i wzajemnych usług". Pomijając już oryginalne pojmowanie patrjotyzmu, opartego na zasadzie "do ut des", podnieść musimy, że wbrew twierdzeniu p. Feldmana historyczna podstawa do polonizacji Żydów wcale nie jest tak słaba, jak on powtarza opierając się na zdaniu Smoleńskiego. Że rząd polski nie był rządem wzorowym, między innemi także i w kwestji żydowskiej, to chętnie przyznajemy, lecz bądź co bądź nic był on dla nich znowu i tak macoszym, jak twierdzi p. Feldman. Dość przeglądnąć Volumina legum lub ten wyciąg z nich, który zestawił p. Gumolowicz w swej pracy "Prawodawstwo polskie wobec Żydów", i porównać te polskie ustawy z tem, co się działo z żydami prawnie i nieprawnie w innych krajach Europy, by się przekonać o tem, że Żydzi niedarmo obrali sobie Polskę za drugą Palestynę. Tak samo nie mjślimy bronić i dawnej szlachty polskiej, ale i tutaj przyznać musimy, że wobec Żydów nie była ona tyranem, przeciwnie, zbyt często była dla nich aż nadto pobłażliwą. Prawda, kronika Żydów w Polsce wykazuje jeden pogrom — ogromny, krwawy, przypominający pogromy za Tytusa lub Bar-Kochby: to był pogrom Żydów na Ukrainie w r. 1648-49 za czasów Chmielnickiego. Lecz zapytajmy się, czem wywołaną była ta klęska? Wszakżeż nie dobrodziejstwami, jakie świadczyli Żydzi narodowi ukraińskiemu, lecz właśnie wyzyskiem i ździerstwami, jakich się dopuszczali pod osłoną tej wolności, jaką się cieszyli w Polsce.

 

A wreszcie: czy polonizacja Żydów rozwiąże kwestję żydowską w naszym kraju? Dwie okoliczności należałoby tutaj wziąć pod rozwagę. Po pierwsze: faktem jest, że w Niemczech Żydzi są od dawna zgiermanizowani, we Francji zfrancużeni, a przecież właśnie w Niemczech i we Francji podnosi głowę grożny ruch antysemicki. Co to znaczy? Wszakże uobywatelenie Żydów zostało tam w zupełności dokonane, procent Żydów, mieszkających w owych krajach, ani w porównanie iść nie może z procentem ich u nas, a mimo to przeciwko nim podnosi się szlandar odrębności rasowej, wyznaniowej czy jakiej tam chcecie. To zmusza nas z góry sceptycznie zapatrywać się na asymilację narodową, jako na panaceum w tej spranie. A po wtóre: kreśląc receptę polonizacji dla Żydów, p. Feldman powinien by był pomyśleć o pewnych granicach geograficznych, po za któremi recepta ta traci rację swego bytu. Niewątpliwie można ją uznać za słuszną dla Warszawy, dla Krakowa, dla Rzeszowa — ale czy także dla Tarnopola, Zbaraża i Berdyczowa? Zdawało by się, że p. Feldman, sam urodzony na ziemi ruskiej, przynajmniej czuciem będzie musiał zgadnąć, że jeżeli już Żydzi mają się zlewać etnograficznie z masą ludności krajowej, to nie może to znaczyć niczego innego, jak tylko to: gdzie masa ludności, zwlaszcza ludności pracującej jest polską, tam i Żydzi powinni z nią się asymilować i stawać się Polakami, gdzie zaś masa ludności jest ruską a Polacy są przeważnie warstwą panującą, tam przechodzenie Żydów na stronę owej warstwy nie będzie załatwieniem sprawy, a przyspieszy chyba wybuch groźnego ruchu antysemickiego, od którego p. Feldman chciałby niewątpliwie kraj nasz uchronić.

 

Tyle co do zasadniczej myśli p. Feldmana. O jego polemice z Sjonistami jakoteż o zarzutach, jakie podnosi przeciw społeczeństwu galicyjskiemu, pomówimy w dalszym ciągu artykułu.

 

[Kurjer Lwowski, 16.01.1893]

 

III.

 

We wstępie obecnego rozdziału poprawić muszę jednę pomyłkę, która się wkradła do rozdz. I. obecnego artykułu. Uwagi godny artykuł "kwestja żydowska", umieszczony w kilku numerach "Kraju" i podpisany literami X. Y. Z., nie pochodzi, jak mylnie podałem, z pod pióra wybitnego publicysty pochodzenia żydowskiego, lecz napisany został przez p. Bartoszewicza z Krakowa. Moim zamiarem wszakże było pierwotnie i jest obecnie poświęcić słów parę jedynie rozdziałowi VII. tej pracy, gdzie autor streścił poglądy na kwestię żydowską jednego z wybitnych żydów galicyjskich, posła dra B. Goldmana.

 

Dr. Goldman jest, jak wiadomo, jednym z inicjatorów ruchu asymilacyjnogo w Galicji. Podniesienie sztandaru polskości w czasie, kiedy masa żydów galicyjskich była pogrążona w swej przedwiekowej żargonowej wyłączności a nieliczna inteligencja żydowska była niemiecką, postawiło dra Goldmana odrazu wysoko na widowni krajowej, dopomogło mu wejść do Sejmu i zająć w nim również wybitne miejsce.

 

W rozmowie z p. Bartoszewiczem wypowiedział też dr. Goldman kilka zdań godnych uwagi, dopełniających rozumowania p. Feldmana. Uznaje on asymilacje żydów ze społeczeństwami, śród których żyją, za rzecz konieczną, za "naturalne zadanie wspólnej pracy nad dobrem ogółu". "Społeczeństwa chrześcjańskie muszą się na asymilację z czasem stanowczo zgodzić, bo kwestji żydowskiej inaczej nie załatwią". Jak dużo brakuje tym słowom do jasności i wyrazistości, tego dr. Goldman zdaje się nie podejrzywać. Bo przedewszystkiem: co jest asymilacja? Co mają żydzi porzucić, a co przyjąć, by się mogli uważać za asymiłowanych? Czy porzucenie chałatów, cyces, pejsów i jarmułek, a w dodatku żargonu i niemczyzny będzie dostateczną miarą asymilacji? Sądzimy, że sam dr. Goldman tak sobie rzeczy nie przedstawia.

 

Ani kostjum ani język, nie mogą przecież stanowić ściany między mieszkańcami jednego kraju, dzielącej ich na uobywatelonych i nieuobywatelonych. Bo inaczej dlaczegożbyśmy nie mieli nprz. żądać takiej samej asymilacji od Rusinów, chodzących w odmiennym od polskiego kostjumie i mówiących innym językiem? Dlaczego niema w naszym kraju piekącej kwestji uobywatelenia i asymilacji Niemców-kolonistów, mimo że ci mają swój osobny strój, język, swe szkoły, osobne wyznanie i karmią się płodami literatury, sprowadzanej z Chebu lub Liberca? Oczy wiście tkwi tu jakiś inny haczyk, którego ani dr. Goldman ani jego interlokutor nie dojrzeli.

 

Asymilację uważa dr. Goldman za rzecz taką, którą ma przeprowadzić społeczeństwo chrześcjańskie, a nie sami żydzi. "Gdyby do żyda w odpowiedni sposób umiano przemawiać, gdyby go nie goniono, gdyby nim nie pogardzano, toby przecież przy wzroście oświaty pojął z czasem, że łączy go wspólny interes z ludnością chrześcjańską, wśród której od wieków zamieszkuje. Powiesz pan, że stoją temu na przeszkodzie wady żydowskie. Prawda, że człowiek rozumny stara się wady wykorzenić, lecz nie zostawiać ich w spokoju, aby jeszcze więcej wzrosły". Z tych słów wyrzeczonych w prostocie ducha, widzimy:

 

1) że żydzi w Galicji są elementem prześladowanym i pogardzanym;

 

2) że nie pojmują łączności swych interesów z interesami reszty ludności krajowej, są więc niejako cudzoziemcami w kraju;

 

3) że na prześladowanie i wzgardę zasłużyli przynajmniej w części swemi wadami, których dr. Goldman zresztą bliżej nie określa, a których interlokutor jego nie ciekaw;

 

4) że ludność cbrześcjańska powinna podjąć się także moralnego wychowania żydów, tj. wytępienia ich wad. Jakimi sposobami? O tem również ekspektoracje dra Goldmana nie dają nam jasnego wyobrażenia. Zaznacza on jedynie, że "cała sprawa z rolnictwem żydowskiem, dla znających miejscowe stosunki, jest czystą fantazją", "nie wierzy w żydów rolników, bo do rolnictwa potrzeba mieć nietylko odpowiednie siły, ale i ochotę". Daruje nam dr. Goldman, jeżeli aksjomat jego rozszerzymy nieco i powiemy, że nie tylko do rolnictwa, ale i do tego, by w ogóle być uczciwym i pożytecznym człowiekiem, trzeba mieć siły i ochotę". Od tego jest wychowanie, by podrastającym pokoleniem do takich rzeczy dodawać siły i ochoty. Jeżeliby społeczeństwo ehrześcjańskie wzięło na serjo jego słowa o obowiązku wychowania żydów, i oddawało nprz. dzieci nie zamożnych żydów na wieś na służbę do chłopów, to nie wątpimy ani na chwilę, że po przebyciu kilku lat praktyki rolniczej w stajni, stodole i na niwie, żydzi byliby takimi dobrymi rolnikami i robotnikami, jak i chłopi. Że praktyka młodzieńców żydowskich u obywateli żydów jest czczą farsą, a nie szkołą rolnictwa, w to chętnie wierzymy.

 

Bardzo byśmy radzi posłyszeć od dra Goldmana, jak ma przemawiać społeczeństwo chrześcjańskie do żydów, by z nich zrobić prawych obywateli i jak w ogóle ma postępować, by wykorzenić wady żydowskie. Niestety, sam dr. Goldman, mimo że stanął tu na drodze dość prostej i radykalnej, zaraz że ją porzucił. Zapytany, co uważa obecnie za najpilniejszą potrzebę w kwestji żydowskiej w Galicji, odrzekł:

 

"Nic innego, jak tylko szkołę rabinów", dodając jako warunek, by szkoła ta istniała w Galicji i była polską. Wówczas rabini, "ci moralni przywódcy ludu, wykształceni w duchu obywatelskim, mogliby tysiąc razy więcej zrobić, niż wszelkie komisje, ankiety, komitety". Bez kwestji, bo komisje, ankiety i komitety mogą tylko zbadać rzecz i wskazać, co robić należy. Alo jeżeli rabini wszystko zrobią, to po cóż dr Goldman długo i szeroko prawił o obowiązkach społeczeństwa chrzcścjańskiego wychowywania żydów i wykorzeniania ich wad? Sądzimy zresztą, że dr. Goldman stanowczo przecenia możliwy wpływ rabinów. Kazaniami i katechizacjami — boć to jest teren działania rabinów — choćby i najbardziej obywatelskiemi, społeczeństwa przerobić nie można; tu potrzebne są odpowiednio instytucie, oświata, współdziałanie innych czynników społecznych. — Musimy tu jeszcze słówko powiedzieć o wrzekomych prześladowaniach żydów przez chrześcjan w Galicji. Dr. Goldman zlekka tylko potrącił o ten temat; p. Feldman poświęcił mu także słów kilka goduych przytoczenia. "Gdy inne społeczeństwa europejskie wkroczyły na dziedzinę produkcji i umysłowośei mieszczańskiej — są dziwaczne nieco słowa p. Feldmana — zastały tam żydów bardzo mało... Dlatego było połączenie się z żydami, współpracownictwo żydów i ich kapitałów rzeczą bardzo pożądaną. Stąd też łatwość asymilacji we Francji, Włoszech, Anglji i Niemczech. U nas atoli, gdy społeczeństwo polskie wkroczyło na pole produkcji, przemysłu i handlu, zastało tam już mnóstwo żydów, liczne, a nieraz silne zajmujących stanowiska — i tu nastąpił błąd kapitalny. Zamiast powiedzieć: pracujmy razem, połączmy nasze wpływy z waszemi kapitałami, nasze zasoby z waszą inteligencją i doświadczeniem, wykrzyknęło społeczeństwo: "Precz stąd, między nami walka!"

 

(C. d. n.)

 

[Kurjer Lwowski, 23.01.1893]

 

(Ciąg dalszy)

 

Przytoczyliśmy te zdania, a właściwie te piramidalne niedorzeczności nie po to, by je zbijać, gdyż są one od początku do końca nieprawdziwe, ale dlatego, że stanowią one osnowę dla dalszej teorji p. Feldmana, półgębkiem podzielanej także przez dra Goldmana, o ucisku i upośledzeniu, jaki cierpią żydzi w Galicji. "Organizujące się mieszczaństwo polskie chce wyrugować żydowski handel, żydowskie banki, żydowskie rękodzielnie etc. etc., a najbardziej byłoby zadowolone, gdyby się udało w krótkiej drodze, radykalnie nie interesa, lecz samychże żydów całkiem wytępić". Coś podobnego wygłosił i dr. Goldman, rozmawiając z posłami sejmowymi, i sam tak p. Bartoszewiczowi zacytował swe słowa: "gdybyście mogli żydów, nie wyłączając mnie, w jednym dniu wyrżnąć lub wygnać z kraju, tobym rozumiał waszą obojętność dla sprawy żydowskiej". Brrr! co za krwiożercze spoleczeństwo! — pomyśli sobie niejeden, zwłaszcza jeżeli nie zauważy, że cala ta krwiożerczość zaintrodukowaną jest niewinnem słóweczkiem "gdyby". Więc to tylko przypuszczenie, hipoteza, głoszona jednak tonem męczeńskim gwoli poruszenia serc prostaczków. Niestety, przywykliśmy już do tego tonu i do tych manewrów retorycznych; prasa nasza przyzwyczaiła nas do nich, często, zbyt często wspominając tak samo Szclę, Gontę, Żeleźniaka i hajdamaczyznę. Porzućmy więc "gdyby" i szukajmy faktów ucisku.

 

Mamy je u p. Fedmana — i rzeczywiście okropne. Posłuchajmy! Szlachta "zmuszała żyda przez wymaganie odeń wielkich czynszów dzierżawnych za gorzelnie, propinacje, młyny i karczmy do rozpajania chłopa i poszukiwania kompensaty w postaci lichwy — a potem robiła go za to odpowiedzialnym". Czy nie machiawelizm? Wprawdzie nie wiemy, gdzie i kiedy w młynach rozpajano chłopów, nie wiemy i o tem, by nprz. chłop szukał kompensaty w postaci lichwy na żydach, a kwestję wymagania wielkich czynszów dzierżawnych po bliższem rozpatrzeniu możnaby postawić całkiem inaczej, nprz. tak, że sami żydzi, cisnąc się na wyścigi do podobnych zajęć, podbijali cenę w górę, a gdzie nie było konkurencji, tam pomimo najlepszej chęci szlachcica, czynsz dzierżawny zawsze padał — no, ale jest też i jądro racji w tem zdaniu, mianowicie to, że żydzi byli takimi, jakimi ich stosunki społeczne zrobiły. Lecz to przeszłość! Przejdźmy do ucisków teraźniejszości!

 

"Wszystkie opinje i stronnictwa chrześcjanskie schodzą się w jednym punkcie, a jest nim walka ekonomiczna (z żydami) o sklepy, o urzęda, o warsztaty i o ziemię. Rzemieślnik żydowski zarówno jak chrześcijański, musi walczyć z ogólnem ujemnem położeniem ekonomicznem, ale na każdym kroku spotyka się nadto z zabójczym przesądem i uprzedzeniem, Jeżeli żyd roli się ima, to wszystkie posterunki dziennikarskie uderzają w wielki dzwon, źe "szmat ziemi polskiej" w obce idzie ręce. Jeżeli żyd do urzędów się ciśnie, to i tu na wszystkich urzędach autonomicznych i instytucjach krajowych wita go napis, "lasciate ogni speranza".

 

Czy to wszystko prawda? Stanowczo odpowiadamy: nie! P. Feldman i jemu podobni, albo nie widzą rzeczywistego stanu rzeczy, albo nie chcą go widzieć, lecz tworzą sobie widziadła i wojują z niemi. Ani wzgardy ani szczególnych uprzedzeń do rękodzielników żydowskich ludność chrześcjańska u nas nie ma; mimo wypowiadanych nieraz półgębkiem haseł antysemickich, ludność ta kupuje u żydów i daje im zarabiać, na każdem polu; kilkanaście lub kikadziesiąt sklepików "chrześcjańskich, które zazwyczaj pobierają swe towary od żydowskich engrossistów, nie mogą zaważyć na szali, wobec kompletnego opanowania handlu galicyjskiego przez żydów. A jeżeli chrześcjanie nie dopuszczają żydów do pewnych posad lub stanowisk, wymagających zaufania, to nie pochodzi to ze wzgardy ani nie jest znamieniem prześladowania, lecz po prostu dowodem braku zaufania. Przecież żydzi w nierównie większej mierze nie dopuszczają chrześcjan do stanowisk poufnych w swem gronie, zasłaniając się wyznaniowością. A zaufanie jest taką rzeczą, na którą czynami, postępowaniem zasłużyć należy. Nie dość na tem! "Antysemita" Merunowicz w tym samym numerze Kraju konstatuje wprost, że chrześcjanie boją się żydów. A więc ci wrzekomi prześladowcy sami drżą przed swemi ofiarami, coś jak w owej anegdocie o siedmiu Szwabach, którzy omal nie pomarli ze strachu, uciekając przed zającem, co spłoszony ich widokiem v obłędzie przestrachu ku nim biedz zaczął.

 

Ale skądże nieufność? dlaczego obawa przed żydami? Mógłby nam na to po trosze odpowiedzieć "antysemita" Merunowicz, wolimy jednak dać słowo Semicie, i to czystej i niesfałszowanej krwi. Niech on na to pytanie odpowie.

 

IV.

 

W polowie r. z. opublikował dr. Leopold Caro. Lwowianin, serję artykułów w niemieckiem czasopiśmie Die Gremboten p. t. "Die Judeufrage eine ethische Frage". Artykuły te zwróciły na siebie powszechną uwagę publiczności i prasy tak filojak i antysemickiej. Echa, jakie obudziły te artykuły w prasie, były charakterystyczne i świadczyły o tem, że autor trafił, jeżeli nie w samo jądro sprawy, to przynajmniej w punkt bardzo czuły i kolący. O ile uczciwa prasa, tak żydowska jak i nieżydowska — antysemicką nazwać jej nie można — wypowiedziała o nich sąd korzystny, przyznała autorowi wielką odwagę cywilną i uznała jego szczere intencje wypowiedzenia bez ogródki tego, co uznaje za prawdę, o tyle ze strony gazet partyjno-agitacyjnych, zarówno antysemickich, jak i żydowskich (organ rabina Blocha) posypały się na głowę autora wcale nie doborowe obelgi, insynuacje i wrzaski. Jak nieraz już, tak i tym razem fanatyczny obrońca żydowstwa znalazł się na jednej desce z fanatycznym żydożercą, gdy chodziło o obrzucenie człowieka, występującego nie w imię doktryn — czy to żydowskich czy antiżydowskich — nie w imię nienawiści i sekciarskiej wyłączności, lecz w imię najprostszej zasady ludzkości, uczciwości i sprawiedliwości. Toż rzeczywiście, całą treść artykułów dra Caro wyrazić można w tych słowach:

 

Kwestja żydowska będzie rozwiązaną, skoro żydzi staną się wszyscy uczciwymi ludźmi. I przeciw tej rzeczy, tak prostej, tak naturalnej, tak elementarnej, stanowiącej, jakby się zdawało, nieodzowny punkt wyjścia, dla wszelkich wogóle planów reformatorskich i dla wszelkiej o nich dyskusji — boż z nieuczciwymi ludźmi nie ma dyskusji, a cała reforma, jaką im zaaplikować wypada, to dom poprawy lub kryminał — przeciw temu uzbroiła się szlachetna dwójca — rabin Kluch i jego antysemicki najserdeczniejszy! Nie mogę sobie wyobrazić większej satysfakcji, większego zaszczytu dla autora publicysty, którego pociski od razu zdolno są wywrzeć taki wpływ magiczny na dwie przeciwległe strony. To też nie dziw, że dr. Caro musiał poczuć słuszną dumę i uzupełniwszy, zaokrągliwszy swe artykuły, wydał je na świat w osobnej broszurze, która już od kilku tygodni jest w ręku czytającej publiczności w Niemczech i Austrji, i bez wątpienia należy do najlepszych rzeczy, jakie w ostatnich latach opublikowano w kwestji żydowskiej.

 

Godzi się przeto zapoznać czytelnika pokrótce z treścią i argumentacją broszury w ogólnych zarysach, zanim przejdziemy do szczegółowej dyskusji nad niektóremi specjałnemi kwestjami.

 

We wstępie podnosi autor konieczność wypowiedzenia bezstronnego i prawdziwego zdania o antysemityzmie, grasującym obecnie w całej prawie Europie środkowej. "Uważam się — pisze on — za zdolnego do wydania sądu bez uprzedzenia, gdyż osobiście, chociaż jestem żydem, nigdy od mych chrześcjańskich współobywateli nie doznałem żadnej obelgi ani upośledzenia, przeciwnie, doznałem więcej uznania i odznaczenia, niżem nawet zasłużył". Już ło wstępne wyznanie, tak skromne, a zarazem otwarte, dowodzi szczerości i odwagi autora.

 

"Kwestja żydowska — pisze on dalej — nie jest ani kwestją religji, ani też kwestją rasy. Bez kwestji, żydowska religja ze swym monoteizmem była najwspanialszą i najmoralniejszą (? autor nie zna oczywiście religji i moralności Buddy i króla Asoki!) religją starożytności, lecz wraz ze swą surową zasadą odwetu jest ona obecnie religja przeszłości i stoi daleko niżej od etyki chrześciańskiej, która ma współczucie i pomocną dłoń dla chorych i grzeszników, od których się religja żydowska odwraca. W Europie współczesnej — z wyjątkiem Anglji — ogół tak mało zajmuje się kwestjami religijnemi, ludzkość cała jest tak tolerancyjną, że religijne prześladowanie ludzi inaczej wierzących na większą skalę jest rzeczą prawie niemożliwą. Jeżeli mimo to kwestja żydowska tak potężnie porusza umysły mas, to nie może to dziać się z motywów religijnych.

 

"Prześladowania rasowe zdarzają się dziś jeszcze dość często, ale stosują się tylko do poszczególnych narodowości, o które zachodzi obawa, że wzmocniwszy się, zechcą stworzyć osobne państwo. Są to środki polityczne, stosowane nie z powodów moralnych, lecz z racji stanu, mają charakter lokalny i wychodzą zazwyczaj nie od narodów, lecz od rządów. Autor przytacza jako przykłady ucisk elementu polskiego dawniej, za czasów germanizacji w Austrji i obecnie w Rosji. Z żydami rzecz ma się wręcz odmiennie. Tylko drobniutka cząstka myśli dziś o założeniu osobnego państwa, większość uważa myśl tę za utopję. Zresztą gdyby wszyscy żydzi zapragnęli stworzyć swe państwo gdzieś w Palestynie. Arabji lub Argentynie, to państwa europejskie myśl tę powitałyby i poparły z największą radością. Są i inne kwestje rasowe, np. kwestja Chińczyków w Kalifornii, których ludność tamtejsza nienawidzi z powodu ich mniejszych potrzeb i konkurencji. Ale i ten przykład nie stosuje się do żydów europejskich. Mimo, iż rzemieślnik żydowski także mniejsze ma potrzeby i taniej robi od chrześcjańskiego, nie doznaje on przecież takiej nienawiści, jak żydowski lichwiarz lub giełdowiez. Przeciwnie, gdy jedna część z konkurencji jest mu przeciwną, zresztą jest rzeczą naturalną, pozyskuje on często ogół ludności, dla którego jego praca jest korzystną i zapewnia sobie jej sympatję i poparcie.

 

Z tych powodów sądzi dr. Caro, że kwestja żydowska nie jest ani religijną, ani rasową, lecz jedynie i wyłącznie kwestją moralności. Z tego też punktu widzenia oświetla ją szczegółowo w dalszym ciągu swej broszury.

 

[Kurjer Lwowski, 30.01.1893]

 

V.

 

W dalszym ciągu swych uwag, dr. Caro motywuje szczegółowo swój surowy sąd o żydach współczesnych. "Współczesne stosunki ekonomiczne wykazują cały szereg niemiłych zjawisk, który kaźdy bezstronny badacz nazywać musi szkodliwym społecznie. I właśnie te zjawiska przydają głębsze znaczenie ruchowi antysemickiemu. Gdyby nie żydowscy lichwiarze, nie żydowscy giełdziarze, nie żydowscy kupcy bogacący się bankructwami (Pleitemacher), nie żydowscy gazeciarze — oczywiście nie wszyscy, ale tylko sprzedajni — to istniała by bezstronna opinja publiczna, z obu stron niezamącone rozróżnianie dobrego i złego, to nie byłoby i antysemityzmu, lub przynajmniej nie miałby on żadnego znaczenia społecznego". Autor przytacza dalej cytry ze statystyki kryminalnej, stwierdzające, że w ciągu lat 7 pomiędzy karanymi za lichwę w całej Austrji było 63, w samej Galicji 87.5 procent żydów. Li chwie poświęca dr. Caro parę uwag bardzo zajmujących, lubo nie wyczerpujących tematu; wkrótce jednak ukaże się poświęcone temu przedmiotowi jego obszerne dzieło, które będzie można powiedzieć, pierwszą pracą ściśle naukową, wyświecającą tę zawiłą sprawę; już teraz zaznaczyć się godzi, że prawie polowa tego dzieła poświeconą będzie stosunkom galicyjskim, które tym sposobem okażą się klasycznym gruntem dla studjowania lichwy, tak jak nprz. dla Marksa Anglja była klasycznym gruntem dla studjowania rozwoju i typowych zjawisk produkcji kapitalistycznej.

 

"Na podstawie statystyki kryminalnej — kończy swe wywody w tym przedmiocie dr. Caro — dochodzi się, nie będąc wcale antysemitą, do tego smutnego wniosku, że żydzi wszędzie dostarczają bardzo znacznego kontyngentu zbrodniarzy z żądzy zysku, kontyngentu daleko przewyższającego ich liczebny stosunek do ogółu ludności. Każdy sędzia, każdy adwokat, znający te rzeczy z własnej praktyki, nietylko to potwierdzi, ale także podziwiać będzie zręczność, z jaką żydzi umieją wyśliznąć się z pułapki, gdy się było już bliskiem ich uchwycenia".

 

Również stanowczo potępia dr. Caro gospodarkę żydów na giełdzie, która "wvrządza ogromne, nieobliczalne spustoszenia w majątku narodowym. Przytacza on w tym względzie słowa posła Laskera (również żyda), klóry w r. 1873 w parlamencie niemieckim mówił: "Giełda jest szkołą, w której ludzie uczą się omijać ustawę, jest akademią dla przekroczeń ustawy, gdzie chodzi o łatwy zysk". Tak samo twierdził i Strousberg z własnej praktyki: "Interes ażjotaży w ogóle, a zwłaszcza przy grynderstwach daje renomowanym, uczciwym bankom legalne środki do obrabowania publiczności". Jako ilustracje zgubnej żydowskiej gospodarki giełdowej przytacza autor krach 1873 a także znaną panikę giełdową w r. 1891, stworzoną sztucznie przez przekręcenie słów cesarza, wyrzeczonych poufnie do posła Jaworskiego.

 

Sojusznikiem giełdy jest prasa, która w ten sposób musiała stać "jej chwalcą, jej płatnym, ale nie mniej przeto wiernym lokajem. Stąd też poszło, że żydzi w wielu krajach opanowali prasę. Jak sprzedajną i kłamliwą jest ta prasa, jak gorąco broni wbrew lepszemu przekonaniu skrachowanych doktryn manczesterskich, jak sztucznie w swej kuchni czarodziejskiej umie przygotowywać wzburzenie, zapał, obojętność, nienawiść i wzgardę stosownie do potrzeby i żądań giełdy, jak zręcznie zamiast dowodu podsuwa frazes, szyderstwo, intrygę, obelgę lub milczenie — to wszystko są zjawiska znane, takie, które antysemityzmu nie tylko nie usuną, ale przysparzać mu będą ciągle nowych zwolenników nawet pośród uczciwie myślących żydów".

 

To samo odnosi autor i do kupców żydowskich. "Codzienne doświadczenie poucza nas, że kupiec chrześcjański jest przeciętnie uczciwszy od żydowskiego, a statystyka kryminalna wykazuje między żydami daleko więcej zbrodni z żądzy zysku, niż by się to od biedy dało objaśnić ich udziałem w stanie kupieckim. Chrześcjańscy giełdziarze i sprzedajni dziennikarze, nawet absolutnie licząc, są w znikającej mniejszości wobec żydowskich".

 

To są główne punkty tej djagnozy, jaką przeprowadza dr. Caro, oddaliśmy je przeważnie własnemi słowami autora i przyznać musimy, że djagnoza ta jest świetna i trafną. Ująć jej niczego nie można, dopełnić ją możnaby w niejednym punkcie. Uczynił to po części dr. Kleczyński w swej recenzji omawianej tu pracy (Przegląd polski, grudzień 1892), wskazując na szkody, jakie przyczynili żydzi swą nieuczciwością naszemu przemysłowi naftowemu, jaki rozwój i jaką demoralizację wnieśli w nasze stosunki autonomiczne po miastach i po miasteczkach, gdzie im się udało zdobyć przewagę. Od siebie dodać możemy, że to samo, co z przemysłem naftowym, słało się w ogóle z całym naszym handlem. Jeżeli już w ogóle moralność kupiecka jest kwiatkiem o niezbyt różowej woni, to nasza specjalna galicyjska "moralność tarnopolska", cieszy się w świecie kupieckim ogólną i wcale niepochlebną sławą. Zręczność w obchodzeniu ustaw, którą Lasker windykował dla giełdy, w naszych, galicyjskich żydach ma mistrzów niezrównanych. Spryt żydowski w korumpowaniu prasy jest tylko bladą kopią tego sprytu, jaki rozwijali od dawien dawna żydzi galicyjscy, zwłaszcza w czasie rządów absolutnych, przy korumpowaniu wszechwładnych wówczas urzędników. Wszakżeż wiadomo, że w każdem mieście, w każdem miasteczku żydzi mieli wówczas (i znacznie jeszcze później) specjalne listy urzędników, a obok każdego spisaną sumę jego długów i taksa, za jaką go kupić można. Podobne praktyki dziś jeszcze mają istnieć w Rosji. Wszakże wiadomo, że w czasach nawet najsurowszych i nieskazitelnych rządów sprzedajni urzędnicy, którzy za nic w świecie nie byliby wzięli łapówki od chrześcjanina, brali ją z rąk zaufanego żyda, który w taki sposób dla chrześcjan był instancją pośredniczącą.

 

Wracając do broszury dra Caro powiedzieć musimy jeszcze raz, że pierwsza jej połowa, streszczona przez nas, przeważnie djagnostyczna, jest tego rodzaju, że każdy nieuprzedzony, żyd czy chrześcjanin, zgodzić się na nią musi. Nie wątpimy też, że badania statystyczno-ekonomiczne naszych stosunków krajowych, gdyby były w tym kierunku systematyczni o prowadzone, dostarczyłyby masy materjałów stwierdzających i uzupełniających tę djagnozę. Przypatrzmy się teraz, jak wyobraża sobie dr. Caro terapię stosunków żydowskich?

 

[Kurjer Lwowski, 06.02.1893]

 

VI.

 

Przedstawiwszy w ten sposób stan rzeczy, zapytuje dr. Caro dalej, dlaczego też żydzi, rasa umysłowo tak zdolna, w swem życiu duchowem i zarobkowem tak często zaniedbują przepisy moralności, że wywołują publiczne zgorszenie, nie pomni, że mimo swej solidarności właśnie swym bezwzględnym egoizmem sami sobie najbardziej szkodzą. Antysemici tłumaczą to przepisami talmudu i właściwościami rasy, i dr. Caro analizuje oba te wyjaśnienia.

 

"Nie wdaję się w spór o talmudzie — mówi on — gdyż na tem się nie rozumiem. To jednak mówię antysemitom w oczy, że gdyby komu udało się przeprowadzić dowód, że żydowscy nauczyciele moralności w czasach ucisku żydów, głosili faktycznie najpotworniejsze i najwstretniąjsze doktryny o prześladowaniu chrześcjau, uważałbym to za rzecz zupełnie zrozumiałą i historycznie ugruntowaną. Wszakżeż nauka chrześcijańska nie mogła położyć tamy okrutnym prześladowaniom żydów, bo nawet księża chrześcjańscy, niepomni nauki swego Zbawiciela, prześladowali w Niemczech i w Hiszpanji żydów, w Anglji katolików, we Francji protestantów. Słusznie przeto nie możnaby i uciśnionym żydom wziąć za złe, jeżeli by nienawidzili, przeklinali, oszukiwali a nawet mordowali swych prześladowców. Kto sieje nienawiść, ten też nienawiść zbierze. Jeżeli nie wierzę w morderstwa rytualne, to nie dlatego, jakobym upatrywał w nich sprzeczność z prawdopodobnem usposobieniem dawniejszych żydów względem chrześcjan, lecz dlatego jedynie, ponieważ takowe absolutnie się nie zgadza z żydowskimi przepisami religijnymi. Nie chcę również badać, czy prześladowanie żydów w wiekach średnich było więcej wynikiem ich lichwiarstwa, czy też religijnego fanatyzmu ludności. Lecz dzisiejszych stosunków, dzisiejszego panowania kapitału ruchomego z przepisów talmudu wytłumaczyć sobie nie mogę. Czegokolwiek zaznali żydzi w przeszłości, wszakżeż w nowszych czasach nabyli praw cennych, za które obowiązani by byli odwdzięczyć się sumiennem spełnianiem obowiązków obywatelskich. Nie przeczę, że ogólnie biorąc, żydzi spełniają przepisy ustawy, ale dla obywatela za mało jest unikać tego, co ustawa karna zabrania. Zwłaszcza żyd współczesny ma podwójne obowiązki: spłacić dług przeszłości dla swej nowej ojczyzny, która go otacza opieką prawną i przyczyniać się dzielnie do produkcyjnej prący społecznej. Lecz zamiast tego cóż widzimy? Żyd zapragnął i osiągnął przywileje, które mu sie nie należały, z prześladowanego stał się prześladowcą i to jest źródłem antysemityzmu.

 

"Również rasowe różnice nie są tak znaczne, by mogły wytłómaczyć bezwzględność żydowskiej pogoni za zyskiem. Istnieje cały szereg żydowskich właściwości rasowych, jako to natrętność, arogancja,  pyszalkowatość, właściwości społecznic wcale nieszkodliwych, które więcej szkodzą samym żydom, niż chwilowo gniewają chrześcjan. Śmiech, nie zaś nienawiść byłaby na nie słuszną odpowiedzią. Powszechne oburzenie przeciw żydom wywołują inne ich właściwości, a zwłaszcza niemoralność i zarobkowania. Zresztą jeżeliby nawet rasa semicka posiadała nawet od początku pociąg do szachrąjstwa i wrodzony wsręt do pracy produkcyjnej, to przecież tysiączne przykłady dziejowe przemawiają za tem, że wychowanie, ewolucja historyczna przetwarza narody tak samo, jak jednostki. Pierwotnie byli żydzi prawie przez półtora tysiąca lat narodem samodzielnym, religijnym i stali na tak wysokim stopniu moralności i poznania Boga, że przynajmniej przez pewien czas przewyższali w tym względzie inne narody. I póżniej, dopóki Juda i Izrael były państwami samodzielnemi, mieli żydzi mimo szerzącego się zepsucia moralnego proroków wodzów, godnych stanąć obok najlepszych meżów wszystkich czasów. Dopiero ucisk żydów w wiekach średnich, wykluczenie ich od roli i rzemiosła i prawie wyłączne zajęcie się ich interesami pieniężnymi, zniewagi jakich wszędzie doznawali, wywołały przywary żydów ówczesnych. Lecz przypuściwszy nawet, że rasowe przywary żydów są pierwotne i nie dadzą się usunąć, to przecież zachodzi kwestja, czy wynikiem ich musi być niemoralność i obrzydliwość sprzedajnej prasy, pijawek lichwiarskich i bezwzględność spekulantów giełdowych? Trzymając się metody obserwacji indukcyjnej dochodzę do wniosku, że źródło tych zjawisk nie leży w religji, ani w rasie żydów, lecz w bezwyznaniowości i kosmopolityzmie żydów wykształconych, a w ciemnym fanatyzmie, braku elementarnych wiadomości u mas żydowskich i w obojętności na wszystko, co nie ma pośredniego lub bezpośredniego związku z żydami. Zyd współczesny porusza sią miedzy dwoma ekstremami — zwątpieniem i zabobonnością; prawdziwej wiary, która się domaga poświęcenia i zaparcia się swego egoizmu, nie posiada. Przywary jego wypływają, według zdania Philippsona, adoptowanego prze dra Caro, z ateiznui i materjalizmu. Ci żydzi, którzy szczerze wierzą, są zazwyczaj uczciwymi obywatelami. Kupcy chrześcjańscy są przeciętnie moralniejsi od żydów, gdyż wyznają pozytywną religię i czują się solidarnymi z narodem, którego mowy używają. Kto ma religję i narodowość, znajduje w nich tę oporę, jakiej człowiek w ogóle w życiu potrzebuje. Bezwyznaniowość, którą materjalizm uznał za religje współczesną i która mówi, że dobro należy czynić dla samego dobrego, a złego unikać dla samego złego, bez nadzieji na zapłatę lub na karę, bez wiary w sumienie i sprawiedliwość boską — to filozoficzne wyznanie wiary święciło w żydostwie współczesnem swój największy tryumf, lecz zarazem poniosło w niem najsromotniejszą klęskę.

 

(Ciąg dalszy nastąpi.)

 

[Kurjer Lwowski, 13.02.1893]

 

(Ciąg dalszy.)

 

Zapomocą krótkowidzącego mechanicznego światopoglądu wychowano ludzi wyśmiewających wszelką wiarę pozytywną, sądzących, że teorja descendencji dowiodła nieistnienia stwórcy i wyśmiewających biednych chrześcjan, którzy muszą się przed kimś chylić, a właściwie są poganami, gdyż czczą ludzi, jako bogów i świętych. Eksperyment jednak poniósł sromotną klęskę, gdyż uczeń poszedł dalej, niż mistrz sobie życzył. Razem z Bogiem wyśmiano wszystko dobre, dowodzono, że wszelka moralność jest względną, zwątpiono, czy to, co my subiektywnie uważamy za złe, jesl też istotnie złem, i czy w ogóle jest jakie absolutne zło. Tak doszliśmy do zasady, że każdy może słuchać swych instynktów, zaspokajać swe potrzeby i zwalczać wszystko, co mu stoi w drodze. Granice istniejące między narodami w obyczajach i mowie, zwyczajach i prawie nie istniały dla żydów. Przez tyle wieków uciskani, rozproszeni po całej ziemi, nauczyli się być z jego postulatu, jaki dalej stawia żydom, można wnioskować, że właśnie tak się na ów fanatyzm zapatruje. Każe on żydom zrzec się stanowczo i raz na zawsze myśli o ich wrzekomej wyższości, jako narodu wybranego. Zapomina jednakże ojednem, że ta wyższość żydów, ten ich charakter, jako narodu wybranego jest właśnie składową częścią ich religji i bez naruszenia podstaw jej dogmatyki usunąć się nie da. Lecz z drugiej strony nie zadaje też sobie pytania: dlaczegóż to żydzi nie poczuwali się wyższymi w Hiszpanji i nie uważali Maurów za niegodnych swej przyjaźni? Wszakże dogmatyka żydowska była i wówczas taka sama, a przecież nie przeszkadzała żydom hiszpańskim być elementem cywilizacyjnym i produkcyjnym, tak samo, jak nie przeskadzała im w Krymie. Rzecz oczywista, że nie w religji, nie w dogmatyce tu sęk. Ale w czem? O tem dalej.

 

Dyskusja w kwestji rasy i właściwości rasowych jest jeszcze trudniejszą, niż w kwestji religji. Czy są jakie właściwości rasy, udzielające się z urodzenia każdemu jej osobnikowi? Czy są one silniejsze od wpływów klimatu, wychowania i otoczenia? Czy w równym lub nierównym stopniu udzielają się potomkom? Czy i jako modyfikują się pod wpływem krzyżowania z innemi rasami? Wszak na żadne z tych pytań autropologja dziś jeszcze ani w przybliżeniu nie może dać ścisłej odpowiedzi. A przecież ileż to w naszych czasach nabajdurzono na temat rasowych właściwości ludów i nawet taki uczony, jak Taine, odparł całe swe, świetne pod wieloma względami, opracowanie dziejów literatury angielskiej na tej fikcyjnej skale, na teorji a raczej na frazesie o właściwościach rasowych!

 

Co się tyczy rasy semickiej, to jakichś jednolitych, stałych właściwości przypisać jej trudno. Że jest to rasa nadzwyczaj uzdolniona, tego nikt nie zaprzeczy. Że jest to jedna z najstarszych ras cywilizowanych a może właśnie ta, od której poczęła się wszelka wyższa cywilizacja, to dziś również jest prawie niewątpliwem, od kiedy genjalne odkrycia Grotefenda, Rawlinsona, Layarda, Opperta i innych pomogły nam odsłonić zamierzchłą przeszłość ludów semickich nad Eufratem i Tygrysem. Dziś już nikt prawie nie wątpi, że kolebką naszej cywilizacji był nie Egipt, lecz dorzecze Eufratu; źe egipskie hieroglify, pismo fenickie (z niego greckie), hebrajskie i arabskie z jednej, a sanskryckie z drugiej strony powstały z prastarych ideogramów akadyjsko-babilonskich (zob. Fritz Hommel, Geschichte der Babilońier und Assyrier i jego rozprawę "Die Semiten".) Czy Semici mieli wrodzony pociąg do szachrajstwa? Fenicjanie byli żeglarzami, handlarzami i szachrajami, lecz kto wie, czy dlatego, iż byli Semitami, czy dla tego, iż mieszkali nad morzem, na glebie nędznej i nieurodzajnej? Akkadyjczycy byli rolnikami. Arabowie nomadami bez szczególnego pociągu do kupiectwa. Byli bohaterscy i wojowniczy, nprz. Assyryjczycy i Arabowie, lecz byli i rozwiąźli, jak Babilończycy za czasów Cyrusa, Aleksandra i Augusta. Niemasz rysów, któreby były wspólne wszystkim szezepom semickim i pozostawały takimi przez wszystkie wieki. Byli ludźmi i podlegali ogólno ludzkiej zmienności.

 

To samo odnosi się i do Żydów. Co wiemy o nich z czasów przed niewolą babilońską? Stosunkowo nie dużo rzeczy, któreby można ważyć na wadze ścisłej krytyki historycznej, zwłaszcza gdy weźmiemy na uwagę, że pisma żydowskie (tzw. stary testament), jedyne prawie źródło, jakie mamy do owych starych dziejów żydowskich, w tej formie jak je mamy dzisiaj, wszystkie bez wyjątku są utworem czasów późniejszych, napisane zostały już po powrocie z niewoli babilońskiej, a więc są utworami pseudepigraficznymi. Rzecz pewna, że do ich kompozycji użyto jakichś dawniejszych materjałów, zapisków, dokumentów i wspomnień, ale jakich, skąd czerpanych, o ile autentycznych, w jakiej mierze przetworzonych przed wcieleniem w nowe kompozycje — o tem możemy tylko hipotezy tworzyć.

 

A w tych czasach, kiedy powstają te pisma, w V., IV. i III. w. przed Chrystusem, widzimy już żydów w stanie podobnym do dzisiejszego: część narodu mieszka w Palestynie, bez samodzielności politycznej (z wyjątkiem krótkiego epizodu z Hasmonejczykami), zajęta rolnictwem i rzemiosłami, bez wysokiej cywilizacji, lecz pielęgnując z predylekcją uczucia i wierzenia religijne i kupiąc się około jedynej świątyni narodowej w Jerozolimie — to raczej sekta religijna, raczej wielka, 2—3 miljonowa gmina wyznaniowa, niż naród; druga, liczniejsza część już wówczas rozsianą jest po świecie, tworzy również gminy wyznaniowe w Damaszku, Antiochji, Babilonie, Aleksandrji i wreszcie w Rzymie.

 

(Ciąg dalszy nastąpi.)

 

[Kurjer Lwowski, 20.02.1893]

 

(Ciąg dalszy.)

 

W czasach Augusta i następnych cesarzów ta diaspora żydowska jest głównem żrodłem potęgi elementu żydowskiego w Palestynie, od niej płyną fundusze, przez nią żydzi zdubywają wpływy i projekcje. I czemże się zajmuje owa djaspora? Rzecz dziwna! W miejscach, gdzie element żydowski jest lieznejszy, przedstawia ona widok oko u oko podobny do togo, co widzimy w Galicji. Lichwiarslwo, handel, prz kupnietwo, meklerstwo, a obok tego idealizm rabinów, żyjących tylko w swych szkołach, wyłącznie w swych szkołach, wyłącznie w sferze interesów duchowych. I co jeszcze dziwniejsza — same z siebie, bez ukazu z góry w większych miastach wytwarzają się ghetta żydowskie, dzielnice wyłącznie lub przeważnie przez żydów zamieszkałe! Czytajcie odnośne ustępy u Tacyta i Suetoniusza, zebrane i komentowane w dziele Hausrata "Die neutestamentliche Zeitgeschichte", tom III! I porównajcie z tem fakt, że analogiczne ghetta żydowskie, również powstałe bez ukazów, istnieją w Tangerze, Fezie, Marokko i innych miastach Afryki i Azji, gdzie panującą rasą są — również Semici. Co z tego mamy wnioskować o właściwościach rasy żydowskiej? Mysle, że raczej wstrzymamy się z wnioskowaniem do lepszych czasów.

 

Zresztą kto to powiedział, że nasi żydzi europejscy, a zwłaszcza polsko-ruscy są jedną i jednolitą rasą? Jeżeliby się kto pokusił udowadniać tę jednolitość, to pokusiłby się o rzecz, której zaprzecza codzienna obserwacja. Jakie są oznaki rasy żydowskiej? Rude włosy? Czarne włosy? Blond włosy? Mamy żydów obdarzonych włosami każdego z tych kolorów i wszystkich możliwych odcieni, stopni miękkości itp. Długie hakowate nosy? Mamy ogromny procent żydów o nosach prostych, długich krótkich, zadartych. Budowa czaszki? Gzy mierzono ją? Czy obliczono, jaki jest procent długogłowych, jaki krótkogłowych? I to wszystko u nas! A przecież wiadomo, że Europa posiada dwa typy, dwie rasy żydów — naszych i tzw. hiszpańskich. Któraż rasa jest czystą, prawdziwie żydowską? Każda windykuje to dla siebie, chociaż żadna z nich jednolitą, czystą, niepodmięszaną nie jest, po tylu wiekach życia śród społeczeństw chrześcjańskich, aryjskich być nie może. Cokolwiek by kto mówił o ekskluzywności wyznaniowej żydów i płynącej stąd czystości ich rasy — jeden dzień pobytu nprz. w Tarnopolu, zwłaszcza w szabas, wystarczy by go przekonać, że w żyłach tamtejszych synów, a zwłaszcza nadobnych cór Izraela, płynie bodaj czy nie więcej krwi aryjskiej niż semickiej. I czy tylko w Tarnopolu!

 

VIII.

 

"Nie religja i nie rasa żydów są powodem tej nieprzyjazny, jaką żywi względem nich naród chrześcijański — dowodzi dr. Caro.

 

"Trzeba, by żydzi mieli i religję i ojczyznę, a wtenczas nikt nie będzie czuć ku nim nicprzyjaźni" — to jest postulat tegoż dra Cara.

 

Czy w obu tych tezach nie ma jakiejś sprzeczności?

 

Jeżeli nie dla religji chrześcijanie nie lubią żydów, to czy można przypuścić, że dla religji ich pokochają? Że ich pokochają np. z tego powodu, iż żydzi z większym jeszcze rygorem będą obchodzić szabas lub nawet zbudują sobie świątynie w Jerozolimie i będą do niej co roku pielgrzymować? Sądzimy, że sam dr. Caro przypuszczenie takie nazwie śmiesznem i odpowie nam, że wcale nie tak przedstawia sobie rzecz. Religja potrzebną mu jest nie dla szabasu, nie dla przepisów i ceremonji, ale jako podstawa moralności. Zdaniem jego, kupcy chrześcijańscy w ogóle są moralniejsi od żydowskich dlatego, iż są religijniejsi. Bez pozytywnej religji — jego zdaniem — nie jest możliwą moralność.

 

Dziwna rzecz, że wygłaszając takie zdania, dr. Caro równocześnie upomina żydów, by się tak bardzo nie chlubili takimi ludźmi, jak Spinoza, którzy wyrośli wysoko ponad poziom etyki żydowskiej. Według teorji dra Caro o niezbędnym związku między religją pozytywną a moralnością, Spinozę należałoby postawić co najmniej na równi z dzikiem zwierzęciem, bo on nie miał żadnej religji, był panteistą, a jeżeli używał słów, jak Bóg, objawienie, Chrystus i t. p., to rozumiał przez nie wcale nie to, co rozumie ogół, lecz zawsze tylko pewne filozoliczne i etyczne kategorje. A na równi ze Spinozą będzie musiał dr. Caro postawić także Lessinga, Göthego i dużo, dużo innych wielkich imion, stanowiących ową "sól ziemi", która nigdy nie zwietrzeje, dopóki ludzie będą ludźmi.

 

Zdawałoby się, że w naszym czasie ludzie wykształceni powinni by już zrozumieć dostatecznie, że religja a etyka to są dwie rzeczy zupełnie różne, a niemniej także, że etyka religijna i etyka społeczno-humanitarna są również dwie rzeczy od siebie różne i to bardzo głęboko. A przecież dr. Caro, nie wiemy, czy świadomie, czy nieświadomie, pomieszał wszystkie te rzeczy do kupy, i nikt z krytyków i recenzentów, którzy się zastanawiali nad jego broszurą, nie zwrócił na to uwagi, błędu nie skorygował.

 

Dr. Caro rozróżnia wprawdzie dwa rodzaje etyki, ale rzecz nader zajmująca, według czego. Otóż nie według czynów, nie według ich pobudek, lecz tylko według skutków. Gdym przeczytał odnośny ustęp jego broszury, przypomniały mi się czasy młodości, spędzone w Drohobyczu, gdzie z ust żydów tamtejszych tyle set razy, jako jedyne kryterium pewnej rzeczy, pewnej myśli, pewnego zamiaru, przedsięwzięcia, idei, czy ideału, słyszałem klasyczne słowa: wus toigt mir dues? Przetłómaczone na język więcej dystyngowany te słowa w ustach dr. Caro brzmią jak pochwała dla etyki, opartej na systemie kar i nagród po śmierci i jak potępienie dla etyki twierdzącej, że dobre czyny same w sobie noszą swą nagrodę, a złe same w sobie zawierają swą karę.

 

Muszę uprzedzić czytelnika, że nie myślę tu wszelako bronić tej drugiej etyki, o której wspomniał dr. Caro, etyki wewnętrznej, teroetycznej, polegającej na uczuciu przyjemności lub przykrości. Etyka, polegająca na tak kruchej podstawie, jak osobiste uczucie przyjemności lub przykrości, tak subjektywne, tak nierównie rozwinięte u różnych osobników, nie jest wartą obrony. Niestety jednak, dr. Caro całkiem niepotrzebnie na nią uderzył, gdyż dziś nikt o niej na serjo nie mówi. Dziś wiemy to dobrze, że człowiek jest istotą cielesną, dość ociężałą, a moralność wydelikacona jest dla niego niedostateczną. I jeżeli powiedzieliśmy wyżej o etyce, której przedmiotem, celem i miarą jest człowiek, to mieliśmy na myśli człowieka zbiorowego, społeczeństwo, ludzkość. Nie przyjemność lub przykrość jednostki, lecz pożytek lub szkoda społeczeństwa — oto miara i kryterjum tej nowej etyki — nowej, gdyż datuje się zaledwie od początków cywilizacji ludzkiej. Bo nie zapominajmy, że obok dogmatycznej, ludzie zawsze mieli etykę ludzką w postaci prawodawstw, które starały się określić zakres działania jednostki i jej stosunki do innych jednostek i do ogółu, i utwierdzić te granice systemem kar i nagród.

 

(Ciąg dalszy nastąpi.)

 

[Kurjer Lwowski, 06.03.1893]

 

Lecz i prócz tej etyki niższej kategorji, opartej na karach i nagrodach, ludzie z dawien dawna pielęgnowali także etykę wyższą, społeczną i humanitarną, której jednem prawidłem było: salus reipublicae suprema lex esto, a drugiem, homo sum, et nihil humani a me alienum esse puto. Patrjotyzm i miłość ojczyzny, praca na korzyść ogółu, walka o jego wolność i dbanie o jego postęp i rozwój, tu są piękne kwiaty tei etyki, niewyrastające na niwach etyki dogmatycznej, która ojczyznę uważa za padół płaczu, a rozwój ludzkości uważa za degenerację, za upadek od czasu wypędzenia z raju. Że tej właśnie kategorji etyki brak żydom naszym, brak w ogóle wielkim masom ludowym, to rzecz powszechnie wiadoma. Że religja, jako taka, tej wyższej, uobywatelniąjącąj etyki im nie da, to łatwo zrozumieć.

 

Nie będziemy dłużej dyskutować tych filosoficznych podstaw broszury dra Caro, tem bardziej, że wygłosiwszy swe tezy, pozostawił je bez dalszych konsekwencyi. W swych projektach reformowych, których obejrzeniu poświęcimy rozdział następny, staje on prawie wylącznie na stanowisku czysto ziemskiej etyki, uzbrojonej w kary i nagrody, tj. na stanowisku prawodawcy i proponuje szereg środków celem podcięcia nóg tym, którzy obecnie swymi czynami szkodzą całemu ogółowi społeczeństwa, a najwięcej szkodzą uczciwym żydom, którzy ze względu na fałszywie zrozumianą solidarność wyznaniową, zazwyczaj muszą za pomocą znanych przedzierzgań logicznych bronić tych swoich współwyznawców. A więc po co było filozofować w ten sposób i ciskać gromy na materjalistyczny światopogląd, który tu nic a nic nie winien, a do którego z żydów, procz nielicznych wykształconych jednostek w rodzaju samegoż dra Caro, nikt się nie przyznaje?

 

IX.

 

Na zakończenie tej przydługiej nieco analizy broszury dra Caro, analizy, której ostatni rozdział nie wypadł może tak jasnym i przekonywającym, jak tego pragnąłem — pozostaje mi streścć tylko pokrótce praktyczne projekty szanownego autora.

 

Nie myślę zatrzymywac się nad nimi długo, ani wdawać się w ich szczegółowy rozbiór, nie dlatego, jakobym zapoznawał ich ważność i doniosłość, lecz dlatego, że one wychodzą właściwie po za ramy, jakie zakreśliłem dla pracy obecnej, t. j. dotyczą nie żydów jako takich, ale pewnych zjawisk i chorób społecznych, takich jak lichwa, giełda, sprzedażna prasa, wyzyski i t. p. Wprawdzie dr. Caro powiedział, że, niestety, żydzi są czynnikiem bardzo silnie występującym w tych chorobach, lecz oczywiście wie dobrze, że nie są to choroby specjalnie żydowskie, że i chrześcijanie grają w tych zjawiskach rolę nie małą. Wyjątkowych ustaw dla żydów — czy to na ich korzyść, czy na ich szkodę — dr. Caro nie żąda, chce "tylko ważnej dla wszystkich reformy społecznej". Celem tej reformy ma być, by "żydowscy handlarze, którzy dziś wszędzie włóczą się po jarmarkach, kupują i sprzedają bydło, towary, zboże, ziemię, jednem słowem wszystko, a przytem oszukują biednego chłopa, byli zmuszeni stać się rzemieślnikami, robotnikami fabrycznymi lub rolnikami, gdyż wszyscy nie mogą być bogatymi kupcami i giełdzistami" — jednem słowem, by proletarjat żydowski stał się więcej produktywnym niż jest obecnie. Co zaś do "wyższych dziesięciu tysięcy", to dr Caro żąda, by w drodze ustawowej podcięło im możność oszukiwania, obdzierania i tumanienia współobywateli zapomocą lichwy, fałszywych bankructw i bezczelnej prasy. W tym celu żąda on rewizji ustawy cywilnej i karnej, surowszych kar za przestępstwa w komunikacji codziennej (a więc lichwę, oszustwo, wyłudzenie i t. p.), ograniczenia zdolności wekslowej, reformy ustawy spadkowej i reformy stosunków włościańskich w ogóle. Dopuszcza nawet deportację zasądzonych zbrodniarzy za granice państwa, a co najmniej żąda, by lichwiarz karany za wykonywanie tego rzemiosła na wsi, był nadal ze wsi wydalony. Żada dalej reformy o bankach i akcjach, o meklerach i ajentach, a także karania prasy, która robiła reklamę nieuczciwym instytucjom tego rodzaju: według projektu dra Caro, po upadku każdej takiej instytucji powinno być wdrożone śledztwo w tym kierunku które pisma wychwalały tę instytucję; pisma takie powinne być pociągnięte do restytucji szkody, poniesionej przez wierzycieli w skutek danego bankructwa — projekt o tyle słuszny, o ile i radykalny.

 

Czy i o ile te projekty są wykonalne, czy i o ile w razie wykonania przyczynią się do oderwania żądła dzisiejszej kwestji żydowskiej — o tem wyrokować nie mogę. Zdaje mi się wszakże, że projekty te zawierają dużo słusznego i praktycznego i że każde stronnictwo polityczne, zwłaszcza w Galicji, dążące do postępowego rozwoju kraju, może i powinno bardzo wielką część tych projektów przyjąć do swego programu.

 

Nie mogę rozstać się z broszurą dra Caro, nie zaznaczywszy stanowiska, jakie autorowi podobało się zająć wobec naszych (lub też ogólno-europejskich) stronnictw i prądów społeczno-politycznych. Podniosłem już jego wątpliwej wartości pomięszanie religji z moralnością. Słowa "Bóg i moralność" powtarza dr. Caro kilkakrotnie, z naciskiem, jak hasło bojowe. Hasłem tem przejęty jest do tego stopnia, że żąda od żydów, by, jeżeli już nie chcą przyznawać się do religji żydowskiej, z której w sekrecie sami najmocniej kpią, przyznawali się przynajmniej do deizmu (str 52—53"). Że to nieco oryginalne pojęcia o religji, to każdy przyzna, a członkowie kościołów, wyznających upragnione przez dra Caro "religje pozytywne", z pewnością nie będą zbudowani, słysząc takie żądanie.

 

Mimo tych niedwuznacznych objawów radykalizmu, zarówno religijnego (deizm) jak i społecznego (powszechna reforma społeczna w kierunku uniemożliwienia wyzysku, str. 53), uważał dr. Caro za rzecz potrzebną napisać ustęp następujący: "Może na podstawie tego projektu (by żydzi byli rolnikami), i innych, nazwie mię kto wstecznikiem. Na to mam tylko tę odpowiedz, że dziś, kiedy w pierwszej linji chodzi o kwestje ekonomiczne, szkolarski podział na liberałów i konserwatystów gruntownie się przestarzał. Na wszelki sposób dla mnie liberalizm, stojący na fałszywych podstawach wolności i równości i mający na celu materjalne ujarżmienie słabszego przez silniejszego, jest właściwie wstecznym, natomiast konserwatyzm, sprzeciwiający się faktycznemu przywróceniu niewolnictwa i pańszczyzny wszystkiemi siłami, oznacza dla mnie postęp." Po co właściwie ta gra słów? Wszakżeż tu każdy od razu pozna, że dr. Caro pod terminy "liberalizm" i "konserwatyzm" podkłada pojęcia, których te słowa zazwyczaj nie zawierają. Nie myślę bronić liberalizmu, ale gdzie też dr. Caro wygrzebał konserwatyzm tak gwałtowny, stawiający opór przywróceniu pańszczyzny? A jeżeli przez to dr. Caro chciał powiedzieć komplement naszym konserwatystom, naszym rycerzom od "harmonji dworów z chatą", od "stania i stać chcenia" i t. p., to sądzimy, że rycerze ci posiadają dość zmysłu krytycznego, by się poznać na wartości tego komplementu. A zresztą, jeżeli podział na konserwatystów i liberałów wydaje się drowi Caro niewystarczającym, to czyż tyle świata, co w oknie? Wszak nie mu nie przeszkadza nazwać się zwolennikiem radykalnych reform postępowych — a tego terminu nikt już chyba fałszywie nie zrozumie.

 

[Kurjer Lwowski, 13.03.1893]

13.03.1893