Ostał się w czasy szalejącej nad całą ziemią naszą burzy okrutnej jeden może kącik we Lwowie, którego zacisza jakby nie zmącił rozbrzmiewający zewsząd szczęk oręża, którego powagi dostojnej jakby nie imały się odgłosy potężnych wymysłów wojny dzisiejszej. Kącik to mało znany w mieście, mimo że rola jego bynajmniej nie mało znaczną jest lub też obojętną Lwowianinowi, kochającemu swój gród i jego piękne dzieje. Bo i nie mogłaby być obojętną nikomu z nas, dumnych z swej najbliższej ojczyzny, kuźnica wiedzy naszej o dawnych, górnie minionych wiekach żywota grodu Lwiego, skarbnica najdroższych jego wartości, owe najbogatsze w Polsce Archiwum Lwowa, które już tyle pereł cennych przysporzyło nauce naszej. Po Zubrzyckim, Wagilewiczu, Widmannie, Łozińskim, Jaworskim i wielu innych sądzić możemy o wartości jego nieprzebranej, jak niemniej o działalności, którą mu bezpośrednio, jako pracowni naukowej, zawdzięczamy. Ukochanie tych wartości nie pozwoliło też stanąć bezczynnie tej skromnej stacji naukowej nawet w chwili tak nieżyczliwie nastrojonej ku temu, jak ta, którą przeżywamy z woli losów. Z pewnego rodzaju dumą, bo w przeświadczeniu, iż dodatnio to tylko świadczy o życiowych aspiracjach naszych, zaznaczyć musimy, iż do dzisiaj, ani na chwilę nie ustala tam praca, ani na chwilę nie opuszczono stanowiska swego — praca skromna, ale pożyteczna i poważna, ożywia nieliczne grono osób, które nie uznaje wywczasów, choćby przymusowych.
Nie z własnej też woli usunął się od niej w czasach ostatnich, rozmiłowany w niej przez lat dziesiątki, znany bardzo dobrze w lwowskich kołach naukowych ś. p. Franciszek Kowaliszyn, asystent archiwalny. Jeszcze z wiosną ub. r. musiał szukać ratunku dla mocno nadwerężonego zdrowia w kąpielach mineralnych, skąd powrócił do Lwowa, wprawdzie wzmocniony, ałe niestety, nie uleczony. Z zapałem oddał się dawnej pracy, ale już przy odgłosie wojennym, a że cierpiał na serce, więc i nic dziwnego, że ujemnie odczuwać musiał wypadki chwili. Mimo to jednak pracował pilnie jak zawsze, a nawet owszem wypełniał sobie czas wolny kontynuowaniem dawniej podjętych robót, które pragnął wkońcu zrealizować. Wprawdzie zdrowie nie dopisywało, ale człowiekowi, pracującemu z zamiłowania długi żywot cały, nie łatwo pogodzić się z myślą jakichś wywczasów; próżnowaniem też nazywał ś. p. Kowaliszyn nawet chwile swego spoczynku, jako chorego człowieka, a by "nie tracić czasu" pozwalał sobie na zbytek spacerów, poświęcanych, oczywiście, przedewszystkiem wyszukiwaniu coraz to nowych właściwości, zalet, pięknych charakterystycznych widoków ulubionego swego miasta. Wieczór też, poprzedzający ostatnią noc zmarłego, spędził na spacerze na przedmieściu i z pewnością, powracając do domu, notował sobie w myśli coś nowego, ciekawego z życia, czy wyglądu miasta. Nie przypuszczał jednak, iż ostatnie to było jego widzenie się z drogiemi wieżycami, odwiecznymi murami, cudowną zielenią, koflującem życiem ukochanego Lwowa. Wrócił do domu, przy stając niemal kolo każdej kamienicy starej w Rynku: znal je, jak niewielu, zawsze jednak znajdował na nich coraz coś nowego, ciekawszego. Zanim przeszedł zamczystą bramę kamienicy królewskiej, rzucił z pewnością, jak zawsze, okiem na piękną jej fasadę, ładnie ciosane bryty i zdobne figury u szczytu — nie przeczuwał, że poraź ostatni się z niemi żegna. Nad ranem sięgnęła poń zimna ręka śmierci, by kres położyć strudzonemu życiu człowieka, pracowitego jak mrówka, a skromnego, jak nie zwyczajem to bywa ludzi wiclu.
Dwukrotnie za czas niedługi, ponosi stratę dotkliwą Archiwum miejskie — po nieodżałowanej pamięci Fr. Jaworskim, osierocił je dziś znowu ś. p. Franciszek Kowaliszyn, długoletni współtowarzysz poprzednika, pomocnik jego w nie jednem dziele, podobnie jak on pracowity, a skromny. Do Archiwum dostał się dzięki dyr. Al. Czołowskiemu, który potrafił poznać się na nim, oceniając, iż pożyteczniejszym być może w pracach jego, niż w ekspedycic magistrackim. I istotnie, w bardzo krótkim czasie stal się jego "prawą ręką", inteligentnym współpracownikiem w najróżnorodniejszych, a najczęściej nie łatwych sprawach naukowych czy konserwatorskich. Odznaczył się zmarły i nadzwyczaj pożytecznym potrafił się okazać zwłaszcza w pracach naukowych, reprodukcyjnych, kaligraficznych i wogóle graficznych, ale ponadto położył zasługi w zabiegach konserwatorskich, tak ożywionych w latach ostatnich we Lwowie. Jego sumiennej pracy zawdzięcza Archiwum wspaniale inwentarze swych zbiorów. Grono c. k. konserwatorów niejedno zdjęcie i sprawozdanie, "Biblioteka lwowska" ilustracje liczne wydawnictwa Fr. Jaworskiego stronę rysunkową, Muzeum im. króla Jana III. dokładne inwentarze, a zwłaszcza bez jego wspólpracownictwa nie obyla się chyba żadna wystawa starożytnicza we Lwowie. Przy mnóstwie zajęć najróżnorodniejszych nie brakło mu czasu i na prowadzenie od szeregu lat nie małej biblioteki Kasyna miejskiego, na liczne prace prywatne, a nawet na rzecz, zakrojoną na większe rozmiary. Latami bowiem całemi gromadził materjały do dzieła reprodukującego w kolorowych rysunkach herby wszystkich miast i miasteczek galicyjskich i doprowadził je nawet niemal do samego końca, łożąc na to istotnie bardzo wielkie trudy i starania. W tekach zaś swych pozostawił bardzo wiele rysunków nieistniejących już dziś zabytków lwowskich i innych krajowych: skopiował napisy na grobowych płytach ormiańskich i różnych pomnikach lwowskich, a z zamiłowaniem specjalnem, nawet w dniach ostatnich, kompletował rekonstrukcyjne podobizny dawnych fortyfikacji lwowskich, które zamierzał opublikować na podobieństwo istniejącego takiego zbioru kartkowego fortyfikacji Krakowa.
Nie stało jednak czasu na to, bo śmierć bezlitosna kres położyła życiu człowieka, który nikomu i nigdy "nie zmącił wody", a niejednemu natomiast chętną służył radą, czy pomocą, według swej możności. Lubiany też byl i szanowany ogólnie i dlatego serdeczny żal towarzyszy mu na miejsce godnie zasłużonego spoczynku wiecznego. Żal szczery, bo na pracach takich właśnie łudzi gruntują się trwałe zdobycze społeczeństwa — jemu podobnych, nigdy za wiele.
[Kurjer Lwowski]
14.06.1915