Z wielkich prawd narodowych.

(Z powodu rocznicy zgonu A. Mickiewicza).

 

(Maria Konopnicka: Mickiewicz, jego życie i duch).

 

"Księgi narodu", to nie historia polityczna narodu, ani historia społeczna. To jest wyjawienie dróg "Ducha narodu", to jest suma jego ideałów, ta jest teozofja narodowego życia.

 

To nie jest zbiór faktów, dzieło erudycji; to nie jest, wogóle, praca historyka. To jest opoka, port, przystań, w której wieszcz z wiary swojej, z miłości swojej gwiazdę jasna i rozpalona wysoko uczynił, aby nie tonęli ci, co nawałnością rozbicia na morze wyrzuceni byli.

 

Dom był i jest. Prawda była i będzie. Oto co mówią te "Księgi", ku pokrzepieniu mdlejących serc stworzone. Stworzone na wtedy, na dziś, i na jutro także. Ich fakty, ich paradoksy nawet, to tylko węzły na linie ratunkowej z pośpiechom wiązane, aby je ręce tonących łatwiej uchwycić i ufniej zawisnąć na niej mogły. Poza tem, "Księgi" te są niemal czystym tchem życia w pierś omdlałą tchniętym. I toć jest, przez co na zawsze, tem czem są — zostaną.

 

Ale wyjątkowe położenie, w jakiem się emigracja w Paryżu, dokąd Mickiewicz "szlakiem jej podążył", znalazła, było nie tylko źródłem cierpien. Ono było także źródłem rozdwojenia. Niedola osobista była tak ciężką, że nikt sił poprostu nie miał do dźwigania na sobie, jako naddatkowego ciężaru jeszcze, odpowiedzialności za powszechną klęskę. Stąd to zaciekłe spychanie z jednych ramion ciężaru klęski tej na drugie, aby nie na sobie je trzymać. Łączyli się ludzie w celu rozpaczliwego spychania tego, tak, jak się czasu pogody i nadzieji ku pracy łączyć zwykli. I to się nazywało organizacją stronnictw. Samo zaś spychanie, nazywano działalnością stronnictw, nie spostrzegając nawet, że ta działalność zawsze njemna, i zawsze przecząca, nie mogła być czynem. Lecz gdy nie była czynem, nie mogła żadną miarą ciężaru umniejszyć. Owszem, sam akt spychania musiał dawać go uczuć w równej niemal mierze i ramionom tych, co pchali i tych, na których spadał, musiał wyczerpywać siły. Może to i nie mogło być inaczej. Może istotnie, żeby nic zwątpić o sprawie, trzeba się było tak namiętnie zwrócić ludziom i stronnictwom przeciw sobie. Może inaczej merita sprawy samej obronionemi być nie mogły. Niemniej prawdą jest, że położenie takie wytworzyło niezmierną drażliwość w umysłach i niezmierną gorycz w sercach, która to drażliwość i gorycz wybuchała przy każdej sposobności z calem rozjątrzeniem niemocy, z całą zaciętością rozpaczy. Walka była tem uporczywszą, tem więcej zapadłą, iż prowadzono ją na słowa, a słowom dawano siłę miecza. Wszystkie nazwy stronnictw emigracyjnych były sprofanowane i równały się obeldze.

 

Wrzała ta walka przed przybyciem Mickiewicza do Paryża jeszcze; wrzała tem hardziej, gdy przybył, gdyż zaogniło ją pytanie: jakie będzie stanowisko poety.

 

Ale Mickiewicz nie mógł stanąć ani wśród walki, ani też poza nią. On stanął nad nią.

 

Był to jedyny punkt właściwy dla tego górnego ducha, punkt, który pozwalał poecie "dźwignąć" serca i umysły zapaśników. Zaraz się też ku

 

niemu zwróciły oczy ludzkie, a także namiętne glosy, przywołujące go do obozów swoich. Jest to wszakże rzecz godna uwagi, iż podczas kiedy Lelewel miał za odstępstwo od starej przyjaźni to, że się Mickiewicz widywał z księciem Czartoryskim, a książę wyrażał obawę, aby poeta "nie lelewelizował", rzecz, mówię, gedna uwagi iż jedna — tylko młodzież polska w Besanęon zebrana, powitała Mickiewicza okrzykiem ufności, śląc mu pierścień i pisząc:

 

"Przybywasz ozłocić gwiazdą nadzicji serca mdlejące w tęsknocie".

 

A poeta:

 

"Poświadczacie mnie tym pierścieniem obrączkowym, bracia, iżem ziemi mej dochował poślubionej wiary. Przyjmijcie ode mnie powtórną przysięgę ślubną: iż jej nie opuszczę aż do śmierci. — Amen".

 

I zaraz rozległ się głos, który w pierwszem już słowie tępił ostrze walki i znosił szańce stronnictw i obozów, stronnictwom i obozom jedno imię dając, imię: "Pielgrzymów".

 

Słowo było pełne treści i ożywiające. Bo pielgrzym niema na miejscu stać, ani się w obozach szańcować: on iść ma ku nadzicji swojej i ku umiłowaniu serca swojego.

 

Pielgrzym nie jest tułaczem, bo tułacz celu nie ma przed sobą i nie ma za sobą dachu, któryby swoim zwał, a tak droga jego ani go dokąd przybliża, ani go skąd oddała, podobnym go czyniąc fali pędzonej wichrem, a znów wracającej na głębiny morskie. Ale pielgrzym pielgrzymuje ku świętości swojej. On wie z jakiego progu wyszedł, i gdzie się za czasem powróci. Pielgrzym nie jest sam, jak tułacz. On żyje w duchów obcowaniu. Na progach jego stają blizcy jego, a za pielgrzymem patrzą, mówiąc: oto idzie. A gdy go z oczu stracą, jeszcze stoją i patrzą na drogę, którą odszedł. A czynią tak na każdy dzień, aż się powróci pielgrzym na progi domu swego.

 

Lecz kiedy poeta w podobny sposób przemawiał, ogniem walki zapalone oczy we łzach gasły, a na serca rozpaczą spiekłe upadała rosa nadzicji. Nie są więc straceńcami, nie są tułaczami, nie są rozbitkami. Pielgrzymami są, a zaś się z pielgrzymstwa swojego powrócą. Jaka w tem siła na niemoc! Jaka broń przeciw rozpaczy! I posypały się, jak perły, przepyszne w prostocie swojej parabole.

 

Ta naprzykład o okrętach i rybackim statku:

 

"...Płynęły okręty wielkie wojenne po morzu i mały jeden statek rybacki. A był czas burzliwy, jesienny. Rzekli więc ludzie z brzegu: Błogosławieni żeglarze okrętów wielkich. Biada żeglarzom w statku rybackim czasu jesiennego".

 

Lecz nie dojrzały gwiazdy na niebie okręty wielkie, w wielkość swoją ufające, i zagubiwszy magnes, potonęły. A statek rybacki, patrząc ku gwiaździe swojej nie zbłądził. A choć się rozbił u brzegu, ludzie uratowali się i unieśli iglicę magnesową. A statek swój znowu odbudują.

 

Albo ta:

 

"...Chciał wiązać niektóry gospodarz wierzchołki drzew swoich, iżby cienia zażył. Lecz nie mógł inaczej związać, tylko je nachylić musiał. Nachylcie i wy rozumy wasze, a zwiążą się myśli wasze i czyniona będzie ochłoda sercom waszym".

 

Albo ta:

 

"...Zasługa dla kraju jest jako ziarno. Kto obnosi je w ręku, a pokjzuje wszystkim wołając:

 

„oto jest ziarno wielkie!" — wysuszy je i nic z niego nie otrzyma. Ale kto zakopie ziarno w ziemi, a czeka cierpliwie, tedy się doczeka plonu".

 

Albo ta:

 

"...Troszczą się niektórzy, jakie wielkie będą prawa ich, albo jak wielkie będą granice ich. Zaprawdę, o ile powiększycie duszę waszą, o tyle powiększycie prawa i granice wasze".

 

Albo ta jeszcze najpiękniejsza ze wszystkich, która się zaczyna od słów:

 

"...Leżała pewna niewiasta w letargu i wezwał syn lekarzy, aby ją leczyli" — a wykaznie nicość stronnictw i obozów i mniemań, jeśli nad nie wyższym nie jest miłości duch.

 

Lekarze bowiem, każdy na swój sposób radząc, kłócili się i mówili: "Niech lepiej ta niewiasta w letargu leży, niżby ją mój przeciwnik ożywić miał". Dopiero kiedy syn w miłości i żalości swojej głosem wielkim zawołał: "O matko moja!" ożyła niewiasta owa i z letargu wstała.

 

A ludziom, którzy tych paraboli słuchali, zdawało się, że oto znów opowiadana jest nowina dobrej wieści, że oto znów Jan chodzi po świecie i drogi pańskie prostuje...

 

[Kurjer Lwowski]

27.11.1914