"Tomiczek jestem; Czy to pan ma do sprzedania tę szafę książek?"
Wszedł masywny przysadkowaty jegomość, ubrany prosto z igły, z grubym złotym łańcuchem na brzuchu. Treściwe pierścionki przebijały przez rękawiczki. Na badawcze me spojrzenie, zdjął wreszcie z głowy krymską czapkę.
— Tak, tu stoi ta szafa; prawdziwy antyk.
— Aha, to pani już za stara cholera i chce się pan wyzbyć?
— Nie musi jej pan przecież brać.
— No, no, niech pan nie będzie zaraz grubijanem. Przecie się ot tak gada. Mogę sobie pozwolić na nową szafę.
— Ale to jest wspaniały okaz, spojrzyj pan te obicia z bronzu...
— U wa, trochę mosiądzu taj co.
— To jest szafa empirowa...
— Owa, my mamy wszystko ze "sztylu". Co kosztuje ta szafa razem z empirem?
Wymieniłem cenę.
— Razem z urządzeniem?
— ???
— Myślałem, z książkami...
— Nie, bez książek; tych nie sprzedaję.
— Ni, to ni, ale my nie mamy książek...
— Poco panu więc szafy?
— Mam próżną ścianę w gabinecie i Frania mówi, że tu potrzebna taka szafa biblioteka, bo to należy do wykształcenia, Frania rozumie się na tem ona nawet parle vous france.
Otwiera szafę i zagląda do niej: "Saperlot". I pan to wszystko przeczytał?
— Naturalnie, a niektóre nawet kilka razy.
— No to ich pan nie potrzebuje i może sprzedać.
— Książki mi są potrzebne do mego zawodu, jestem pisarzem.
— A, to pan książki odpisuje.
To ci z pana spryciarz. Niech i tak będzie, muszę sobie sam kupić tego kramu. No ja wezmę tę szafę. Ale pod jednym warunkiem. Musi pan iść ze mną do sklepu i wyszuka mi coś do środka.
— Ależ chętnie.
— Wie pan najlepiej takie grube książki, bo te są "pakowne".
— Więc klasyków, sztukę, historję, przyrodę.
— Wszystko, "wurszt", żeby tylko widać było coś... A więc szafa moja? Pasuje jak raz ten empir, do mojego "renesensu".
Siadł przy mojem biurku, wyjął gruby portfel z kieszeni i wyliczył banknoty. Z żalem spojrzałem na ulubioną szafę, której nie mogłem brać na nowe mieszkanie, bo cshody są tam zbyt wąskie. Pan Tomiczek wyją metr z kieszeni i zaczął mierzyć pułki.
— Hu, hu, hu! Trzeba dwadzieścia metrów książek to ci będzie kosztować! Dobrze, że jest za co. Na dalsze pułki może Frank usadowić swoich 17 kapeluszy, wie pan — siedmnaście.
Poszliśmy do księgarni. Tu wszystko przygotowane do nowej konjunktury, bo Nowobogacze lubią kulturę ładnie oprawioną. Pan Tomiczek skierował się zaraz ku pułkom, zaczął mierzyć metrem, wyjął krokodylowy portfel i zawołał.
— Te zielone te wezmę zaraz, te są ładne.
— Trylogja Sienkiewicza.
— Dobrze, słyszałem, że to niezłe. A te czerwone?
— Także dzieła Sienkiewicza.
— Saperlot, znowu Sienkiewicz! To się napocił biedaczysko. A więc czerwone także. A i te w niebieskiej okładce wezmę.
— Dzieła Mickiewicza.
— Aha tego co to jest pomnik na placu Marjackim, co to go zdradziła Maryla. Znowu pól metra książek. Wziął jeszcze wiele metrów klasyków, historii, sztuki, kultury.
— Ą cóż są te bronzowe?
— Szekspir w tłumaczeniu polakiem.
— Tłumaczenie? To pewnie jakieś szachrajstwo, ja biorę tylko co prawdziwe. No ale niech tam. Daj mi pan ten fabrykat.
Wybierał dalej, notował, zliczał miarę i ceny. A teraz jeszcze chciałbym mieć takie książki, co to je można położyć w salonie na stół. Salon mój kosztował 300.000 marek. Wybrał dzieło p. Michelangelo, atlas o chorobach skórnych z ilustracjami kolorowemi, oprawny wspaniale.
— A teraz chciałbym jeszcze z tuzin książek z mojego fachu.
— Mianowicie?
— Że skóry... cielęcej, chevrean.
— O skórze nie będziemy nic mieć.
— No to już dosyć i tak wystarczy. Obliczył, zapłacił olbrzymią sumę.
— A teraz poślij mi pan to do domu. Ażeby nic nie zabrakło.
Spuszczam się na uczciwość firmy, bo musi być do miary.
— No, teraz będzie pan miał na lata co czytać rzekłem do niego po drodze.
— Czytać? To nie w moim guście. Kupuję książki, bo każdy "wykształcony" musi je mieć jeśli ma pieniądze. A ja mam. Moje uszanowanie panie pi... pisarzu.
Przeglad poniedziałkowy
01.02.1921