Echo św. Mikołaja.

Swięty Mikołaj, zslępujący w tym roku na ziemię, z miejsca zaatakowany został przez ciekawstwo dziennikarskie. Nasadził się nań nasz reporter chytrze a podstępnie i dalejże wybadywać: gdzie, jak, dokąd?
Swięty, którego serce gołębie nikomu nic odmówić nie potrafi, oświadczył bez ogródek, że jakkolwiek wie, iż poczciwi ludziska wszędzie szczętem przyjmą go sercem, uważa jednak za obowiązek przedewszystkiem nawiedzić "Ochronę Dziecka", bowiem ta instytucja... Tu nastąpila cala litania wyrazów pochwalnych, zbyt długa, niestety, by szanujący się reporter, który nie chce być podejrzanym o spekulację na wierszowe, mógł ją powtórzyć ze spokojnem sumieniem.
Ale zachęcony powodzią pochwal, ruszył dzlennikarz w trop świętego i znalazł się niebawem u owej zachwalanej mety. I nie pożałował trudu — co w ustach dziennikarskich jest słowem rządkiem, a wielkiej wagi!
Ale bo też ów wieczór ku czci św. Mikołaja w "Ochronie Dzecka" zakrawał istotnie na to, jakoby jakiś szmat cudowności z królewskiego płaszcza bajki oderwał się i padł na ziemię. Wszystko tu mialo jakiś osobliwy, za serce chwytający nastrój; a to tak promieniowalo ciepło naiwnych serduszek dziecięcych, niby kwiat ku słońcu kierujących się, ku dobru i pięknu.
Wystarczyło popurzeć tylko na zebraną tłumnie rzeszę Milusińskich, aby zrozumieć, czem dla nich ta jasna chwila i samemu orzeźwić się tchnieniem "snu na kwiatach, snu złotego",
A było to tak:
Komitet z przewodniczącą swą, hr. Wolańską, chcąc zasilić fundusze "Przystani", niemało poświęcił pracy i trudu, aby wszystko wypadło jak najlepiej. Na ich prośbę przyłożył do całej imprezy rękę malarz wojenny W. Leonhard, a kto go zna, wie, że ma rękę wielką, w kunsztykach zaprawioną i szczęśliwą.
Strąbiono potem młody ludek z zakładu im. Niedziałkowskiej i z froeblówki muzycznej p. Strusińskiej i Tatarczuchowej i z żeńskiej szkoły im. Staszica — bo trudno przecie, aby w dziecięcych rolach występowali dziadkowie i babcie; a chocby wujaszkowie i ciocie...
Z takim to aparatem przystąpono do dzieła. Przynosi też ono prawdziwą chlubę inicjatorom, organizatorom i wykonawcom. Nie można było dość nasluchać się pieszczonych głosików w sympatycznej sztuczce "ad hoc" pn. "Ochrona Dziecka"; to zupełnie sprawiało takie wrażenie, jakby słuchało się nad rankiem w maju budzących się ledwie przyśpiewek ptaszęcych. A potem ćwiczenia rytmiczne piłką, a potem składny taniec litewską dziarski Krakowiak — toż to huczało i szumiało, toż to dla oczu byli uciecha..
Ale poezja dziecięctwa bynajmniej nie wyklucza realniejszych czynników. Wszystko to śliczne, podwieczorek jednak ma swoje prawa. Komitet złożył dowód należytej znajomości psychologji weku młodocianego, gościom swym przysposobiwszy "lege arts" podwieczorek, — a nadto ustawiwszy, jak pałac piernikowy w "Jasiu i Małgosi", okazały bufet i kramy pełne łakoci.
A gdy w ten sposób stało się zadość wymaganiom podniebienia małuczkich, nastąpił "moment psychologiczny". W otoczeniu aniołów — z różnych snać chórów anielskich, bo większych, mniejszych i najmniejszych — zapowiedziany wytworną deklamacją jednego z Białopiórych w osobie p. M. Szawlowskiej, zstąpił — "per procuram" br. Dziedustyckiego — sw. Mikołaj, jota w jotę taki, jak go malują na obrazkach i widokówkach — i dopieroż mówić, jak to on umie, pięknie, poczciwie, serdecznie, jakby miodem maścił, słowa zaś swoje poparł hojnem rozdawnictwem darów.
Podnioslą pieśnią Bogarodzicy zakończyła się uroczystość.
Znikł święty Mikołaj, uszły skrzydlate zjawy aniołów, ale na długo pozostaną w pamięci dziatwy. A tym jej wspomnieniom towarzyszyć będzje serdeczna wdzięczność rodziców.

14.12.1916

До теми