W obronie polskości szkoły.

W jednem z pism lwowskich pojawił się niedawno artykuł w sprawie przyszłej szkoły. Nie przesadzając, czy obecna pora jest odpowiednią do podnoszenia takich głosów, chce sprostować niejedno, zdaniem mojem, błędne twierdzenie, a przedewszystkiem sprzeciwić się w zupełności zdaniu, jakobyśmy dotąd szkoły polskiej nie mieli.
Nieśmiertelnej pamięci Felicja z Wasilewskich Boberska, Horoszkiewiczowa, Niedziałkowska, Guliński, Sawczyński, Tatomir i żyjąca sędziwa p. Machczyńska, Zofia Romanowiczówna i cały zastęp do dziś czynnych — chwilowo w swej działalności pedagogicznej zawieszonych — ci wszyscy: umarli i żywi stanąć mogą, jako żywe zaprzeczenie podobnych słów.
Nie program bowiem, ani typ stanowi narodowość danej szkoły, ale duch jej, duch, ożywiający zarówno nauczyciela-wychowawcę, jak i młodzież, a ten duch był w naszej szkole nie tylko szczerze polskim, ale owiany gorącą miłością dziejów naszych, naszej ziemi i piśmiennictwa.
Po upadku strasznych rządów Metternicha, w czasie których gwałtem nam narzucano niemiecką kulturę, szkoła polska zaczęła się rozwijać z całą swobodą. Od nas tylko zależało i zależy, by szła ona na coraz wyższe wyżyny.
Praca wychowawcy-nauczyciela jest zawsze pracą twórczą — tu nigdy szablonu ułożyć nie można — musimy zawsze widzieć braki i niedomagania jej, zawsze i ciągle i stale dążyć do doskonalenia się w tej pracy. Z chwilą bowiem, gdybyśmy powiedzieli, że dzieło nasze jest już bez zarzutu, z tą chwilą straciłoby ono na swej żywotnej wartości wewnętrznej. Szkoła jest istotą żywą, ciągle się rozwijającą, więc nigdy o niej powiedzieć nie można, że osiągnęła punkt rozwoju najwyższy; szkoła, to nie szereg wzorowych lekcji, to nie przerobienie takiego a takiego materjału — szkoła to ciągła duchowa współpraca wychowawcy i wychowanka. Tej pracy i wszystkich jej zadań nigdy w słowa ująć nie można i dlatego właściwie, ściśle mówiąc, szkoła nie ma historji — może być tylko historją jej, że tak powiem, zewnętrznej postaci. Aby cały jej wewnętrzny rozwój znać, trzebaby śledzić pracę w szkole dzień po dniu, godzinę po godzinie i jeszcze nie znałoby się pełni jej życia, całej głębi jej duszy, jeszczeby nie każdy i nie zawsze mógł dostrzedz wszystkie tajemne nici, łączące nauczyciela z dzieckiem — te cudowne, przemiany, dokonywnjące się powolnie w młodych duszach — ten, jednem slowem, wpływ — to zrozumienie dusz, umysłów, serc — tę jedyną najwyższą, a niezrównaną nagrodę nauczyciela.
Badając jednak tylko tę zewnętrzną, dostępną każdemu postać szkoły naszej przy zwiedzaniu gmachu szkolnego uderzy nas wszędzie jej polskość: na ścianach, obok krucyfiksu i obrazu Królowej Polski, portrety naszych bohaterów, naszych wieszczów i poetów, zasłużonych mężów i kobiet polskich w dziale wychowania, sceny z naszej martyrologji i dziejów naszych: dzieła polskich mistrzów, dalej Kraków, Warszawa, Gdańsk i inne miejscowości w szeregu illustracji, mapa Polski w dawnych granicach i t. d. i t. d. — a potem wszędzie napisy: popierajmy przemysł polski i jeszcze śmiały napis: precz z niemczyzną! — gablotka z okazami przemysłu polskiego staraniem młodzieży urządzona — kram: sprzedający i kupujący, to młodzież szkolna...
Powie ktoś może: to naprawdę tylko zewnętrzna strona, to nie istota szkoły — prawda — ale właśnie ta zewnętrzna strona jest odbiciem ducha szkoły, harmonji, łączącej kierownika z młodzieżą, dążności młodego światka szkolnego do współdziałania w pracy społecznej, a potrzeba takiej pracy, każdy przyzna, musi wyniknąć z pewnego poważniejszego przygotowania młodzieży, z myśli, rzuconych przez starszych, a więc przez jedną żywą część tej szkoły.
Kto się przysłuchał ubiegłego roku obradom, zgromadzonej z całej Galicji młodzieży z bojkotu — w karnawał — nie bawiącej się, ale poważnie zastanawiającej się nad najważniejszymi punktami swejej pracy, zdającej sprawę z dokonanych, stawiającej nowe programy — ten wyszedł z tej sali obrad z radosnem wzruszeniem i pomyślał: z tych będą Polacy-ludzie!
A obchody narodowe — tak zlekceważone słowami: to patriotyzm od święta, albo nazwane przez autorkę artykułu w sprawie szkoły "okupem szkoły na przyszłość, zadośćuczynieniem wszystkim wobec narodu obowiązkom, jakie życie na obywatela wkłada" — które pozwalać miały uczniowi, jako "dojrzątemu dbać wyłącznie o własną karierę" — nie mówię jak straszną pot warzą są słowa podobne — przyjmując, że te uroczystości narodowe były tylko chwilami uniesienia — jeszcze one nietylko polskość i wysoki nastrój narodowej szkoły utrzymywały, ale utrwalały w sercach i umysłach młodzieży i pamięć pięknych i wspaniałych chwil naszych dziejów i uczucia zrodzone wśród tego świątecznego otoczenia. Kto dziesiątki razy w próbach powtarzał natchnione, pełne namaszczenia i wysokiej szlachetności słowa naszych nieśmiertelnych mistrzów, kto po wielokroć razy wypowiadał "ślubowanie": Mistrza, ślubujem ci... (jak to chórem w obchodzie tak niedawnyn: na cześć Mickiewicza powtarzała cała grupa młodzieży jednej z męskich szkól naszych), ten, zacząwszy może tylko od deklamacji dla popisu, mimowoli wpisywał w duszę te słowa, które echem dźwięczały, aż w końcu będąc jego własnością, stawały mu się drogowskazem nagle spostrzeżonym i dokonywały zupełnego zwrotu na drodze duchowej pracy.
Ten, kto na szkolę patrzył obojętnie, kto duszy swojej własnej w nią nie włożył — ten tylko lekkomyślnie rzucić może słowa: "nie mieliśmy polskiej szkoly" — ale kto w niej żył, pracował, kto najlepszą swoją cząstkę w nią włożył — kto ją kochał — ukochawszy ideał pracy narodowej — i role, na której ziarno najlepsze zasiewać pragnął, młodzież — ten czul i czuje, że my Polacy i Polki nauczyciele i wychowawcy w polskich szkolach (choć pod obcym rządem) dzieci polskie nam powierzone, po polsku myśleć i czuć i kochać uczyliśmy. Nie sądziliśmy, żeśmy szczytów dosięgli — dalecy od tego, widzieliśmy wszystkie błędy i niedostatki naszej szkoły — tylko szliśmy w pracy z gorącem pragnieniem podnoszenia poziomu jej, jej rozwoju i udoskonalenia, z całem przekonaniem, że organizm żywy (a takim jest szkoła) ciągle karmionym i zasilanym być musi, by mógł się w pelni rozwinąć.
A nakoniec jeszcze jedno. W tej dążności do reformy, do podniesienia i udoskonalenia, pocóż sięgać po wzory daleko za ocean do szkół amerykańskich, jak to radzi autorka artykułu — mając wiekopomny program komisji edukacyjnej — nasz, polski, własny — program z czasów Polski niepodległej, wyłącznie do potrzeb młodzieży polskiej zastosowany, a tak piękny i wspaniały, że (wiadomem to powszechnie), nasz wróg. Prusak, po zajęciu swojego zaboru, nie mógł dość swego zachwytu wyrazić, jak szkolnictwo polskie znalazł wysoko rozwinięte — a nowszymi czasy jedne z miast niemieckich, stwarzając wzorową średnią szkolę, posłużyła się dosłownie prawie programem komisji. O ileż więcej my, Polacy, podnosząc polskie szkoły, czerpać możemy i powinniśmy we własnym skarbcu pedagogicznym. Nieśmiertelne dzieło komisji edukacyjnej i jej wielkich twórców dostarczy nam niewyczerpanych bogactw, które my, umiejętnie licząc się z chwilą, z nowymi potrzebami, warunkami i wymogami, zużytkować potrafimy na tworzeniu coraz doskonalszej, coraz lepiej odpowiadającej najwyższemu swojemu zadaniu wychowania takiej młodzieży, "by jej było dobrze i z nią każdemu" (słowa komisji) szkoły polskiej narodowej.
M. F.

21.04.1915

До теми