Jeśli chcę wiedzieć jak trawa we Lwowie rośnie, kto i dlaczego chce się rozwodzić, gdzie przytrafiły się "drobne pomyłki" małżeńskie i z kim, kto niebawem rozręczy się lub zaręczy, która dama z "towarzystwa" zdradza swego męża, by zdobyć jedwabne pończochy — to odwiedzam między 5-tą a 6-tą popołudniu panią Wandę. W przeciągu niespełna godzinki jestem najdokładniej poinformowany w chrongue scandaleuse lwowskiej. Pani Wanda jest to bogata, wdówka, dobrej tuszy, i w utlenionych włosach. Niema dzieci, lecz ma zato pieska i jest w trudnym do zdefiniowania wieku. — Francus zwie to "entre deux ages". — Okres to, w którym rozumna kobieta zajmuje się raczej amorami innych, niż własnemi. A pani Wanda jest "wybitnie" mądra i odkąd "zrezygnowała" z raju miłości, oddycha, żyje i poświęciła się cała tylko losom bliźnich i dosłownie wie wszystko, co się dzieje w ramach jej sfery towarzyskiej.
By więc zwyczajem reporterskim "zasięgnąć języka" puściłem się do pani Wandy. Była elegiczną, siedząc na szezlongu podała mi wąską swą długą, śnieżnie białą rączkę i rzekła: "Mężczyźni to brutalne bestje, a nadto głupcy! Idjotką jest kobieta, która nie oszukuje swego męża! W każdym razie niech się nie pozwoli "przyłapać". A potem opowiadała pani Wanda: "Może sobie redaktor przypomina, że przed kilku laty córka starosty G. wyszła za nafciarza Z. Małżeństwo było jakie takie, póki młoda pani nie "sprawiła" sobie korepetytora... — niech się redaktor nie śmieje djabolicznie — bo to żaden dwuznacznik. Korepetytor był muzykiem a ponieważ mąż serce pani zdołał zaledwo rozgrzać... sztuką swą on zdołał rozpalić w łunę ognistej pożogi. No i stało się, że muzyk dostał zapalenia płuc i umarł po dwóch tygodniach. Na to dictum pani Z., która zapewne zbyt głęboko "ćwiczyła" się w Ibsenie, chcąc uczcić pamięć nieboszczyka, wyznaje wszystko mężowi. I odegrała scenę melodramatyczną, powiadam panu, po mistrzowsku. Pan Z. myśli sobie: "Co umarło, nie żyje, do żywych należy świat przecie mi żony nie ukąsił"; Skłonny do przebaczenia i zapomnienia, usposobiony pokojowo całuje płaczącą swą grzesznicę w czoło i idzie najspokojniej wiercić w ziemi naftę. Nie zapomniał przytem z powodu wstrząsu duchowego pierwszych dziesięć wagonów nafty obłożyć pewną nadwyżką. Gdy jednak wrócił wieczorem do domu, patrzy — a żona jego odziana w żałobne szaty. Widok ten wprawia go w wściekłość. Ryknął jak trafiony strzałą niedźwiedź. Nigdy nie zgodzi się na taką nowoczesną "blagę" afiszowanie własnej zdrady małżeńskiej. I urządził skandal, co się zowie! Na to "prawa żona" — a "lewa" wdowa na lewo wyrwała z domu... A mąż za nią... Zalana łzami pędzi przez Kopernika, odtrąca męża, który ją chce uspokoić. Pędzi dalej, ścigana przez furję mężowską; znów ją dogania mąż, obiecuje butony, złote góry, byle tylko nie gnała jak warjatka, bo wszyscy oglądają się za nią. Wreszcie przecie mu było "za głupio". Bez interwencji już więc gna tylko za nią dąjej. Scena nadająca się znakomicie na ekran Kopernika... prawda redaktorze? Tak "dobija" ten szczególny w swoim rodzaju "pochód" do stawu Pełczyńskiego... którego o tragedjo!... aura styczniowa nie zmroziła w tym roku. I w jednej chwili znika pani Wanda... w zwierciadle fali wodnej. Straszne! Nieprawdaż? Nerwy nafciarza są odtąd całkiem "futsz"... uważa się za mordercę swej żony, jest dzień w dzień na grobie muzyka i nie chce już nawet nafty wiercić... A wszystkiemu winna wstrętna brutalność samca, któremu się zdsje, że wziął w dożywotnią arendę... kobietę. Gdyby jej był pozwolił spokojnie nosić żałobę — była blondynką i pewnie jej było do twarzy — to po jakimś czasie uspokoiwszy się, byłaby sobie znałazła innego "korepetytora", a "idylla" małżeńska weszłaby na nowe tory".
Dowiadywałem się o licznych naszych wspólnych znajomych. Pani Wanda informowała mię w szalonem tempie o półtuzinie rozwodów "które są w toku". Lecz także i o jednem małżeństwie, które wzbudziło sensację:
"Zna redaktor młodego S. Najmłodszego z braci. Niech sobie pan wyobrazi... Ten mleczak żeni się z wdową o 10 lat od niego starszą, o bardzo "bagatej" przeszłości, z niemożliwej rodżiny... matka praczka, ojca niema wogóle; wymalowana, bez wykształcenia i dalej... Rodzina młodego S. wściekła. Bogaty wuj "dosolił" mu dosadnie. Podczas gdy młoda para siedziała przy uczcie weselnej wpośród familji panny "młodej", nowoupieczonemu żonkosiowi wręczono wielki karton od wuja. Ucieszony spodziewając się książęcego podarunku rozwija karton... "Aha!" powiada wstrętna teściowa, "pewnie ci wujek posyła ze "srybra" nakrycie"... Ale cóż! Wuj przesłał mu bon rozwodowy, w którym adwokat Dr. G. powiadamia go, że podejmuje się za trzy lata przeprowadzić bezpłatnie rozwód młodej pary.
Oblubieniec był wściekły, chciał dokument podrzeć, ale słodka oblubienica wyrwała mu go z rąk ze słowami: "Zostaw, nie można wiedzieć".
Dobrze się spisał — wedle pani Wandy — pewien profesor, w bardzo drastycznej sytuacji... Wybrał się z bratem, który przyjechał z prowincji na kolację do Imperjalu. Czerwone portjery osłaniają zaciszne kątki, które z powodu głodu mieszkaniowego strasznie są teraz przepełnione... Idą ku jednej separe, profesor rozsuwa pluszową kotarę — a w tem z okrzykiem parka jakaś "rozpadła" się na dwie części. Żeńską połową była żona profesora... Ten jednak nie stracił przytomności i rzekł najspokojniej do brata: "Widzisz, przecież raz Lunia jest nawet punktualniejszą niż ja. A to Ferdek, brat Luni rzekł, wsjtazując na towarzysza swej żony, "wrócił dopiero z niewoli rosyjskiej". Ale szwagierku, jeśli się nie chcesz spóźnić, spiesz co żywo, bo za kwadrans odjeżdża pociąg do Warszawy. "Ferdek" widział poraź pierwszy w życiu swego "szwagra", zaczerwieniony pożegnał się i poszedł. A żona została w separatce... Teraz naturalnie rozwód.
Chyba mi Czytelnicy przyznają, że opłaci się wizyta u pani Wandy.
Miała jeszcze dużo nowości na zbyciu, lecz pożegnałem się tym razem, bo i tak naczelny sypnie mi reprymendę: "Ju, czyś pan zwarjował, taki długi artykuł! Pan się już nigdy pisał nie nauczy!"
Przeglad poniedziałkowy
18.01.1921