Iwan Franko
Rusin umarł. O tem nie było żadnej wątpliwości. Sekcja jego ciała, dokonana przez trzech lekarzy, wy­kazała nawet przyczyny, dla których on musiał umrzeć. Przyczyny były bardzo  głębokie i bardzo uczonemi ter­minami wyrażone; w protokole nie przemilczano nawet, że trzej sekcjonujący lekarze byli ci sami, którzy go za życia leczyli upuszczali mu krwi, wyrywali zęby i wycinali wszelkie szkodliwe narośle, dopóki nie umarł. Umarł wreszcie i pochowali go.  
26.09.88 | |
Iwan Franko
[Przegląd społeczny, 1886, t. 1, N 3, s. 219—232; N 4, s. 294—305; N 5, s. 365—377; N 6, s. 455—463. (Окр. відб.: Lwów, 1886. 49 s.)]   I.   Po południu pewnej pięknej niedzieli wiosennej zdziwili się niepomalu dwaj policjanci, siedzący w „ strażnicy “ gminy drohobyckiej. Do strażnicy bowiem wprowadzono jakiegoś młodego panicza, średniego wzrostu w ubraniu zapylonem, ale dość porządnem.   — A tenże zkąd? — zapytał kapral i zmierzył młodego człowieka od stóp do głowy zamglonym od trunku wzrokiem.  
25.09.88 | |
В днях 21, 22 і 23 н ст. вересня відбулося в столици Сербії тридневне святкованє столїтної річниці уродин воскресителя сербского народного письменства і творця сербскої фонетичної правописи — Вука Караджича. Як доносять депеші з Білграду, торжество се народне випало дуже величаво: місто, пишно прибране, витало в своїх мурах численних гостей, Сербів-патріотів з Банату, Кроатії та з Боснії, і депутації болгарских товариств літературних.  
24.09.88 | |
Iwan Franko
Biedny ja człowiek. Gruntu ani odrobiny, wszystkiego tylko jedna chata i ta stara. A tu żona, dziatek dwoje, trzeba czemś żyć, trzeba ja­koś trzymać się na świecie. Dwa chłopaki u mnie, jeden w czternastym, drugi w dwunastym roku, za pastuchów służą u dobrych ludzi; za to mają bodaj odzienie i strawę. Żona przędzie, także cokolwiek zarabia. No, a dla mnie starego jaki zarobek? Ot, pójdę czasem do poblizkiego wrębu, narżnę brzeziny, naklecę miotełek przez tydzień i w poniedziałek bierzemy z żoną po wiązce na plecy i wleczemy się na targ do Dro­hobycza.
23.09.88 | |
[Iwan Franko]
I.   E, co to wam, młodym andrusom* gadać!... Po mieście trotoarami chodzą, chodaki* wysmykują, wielka mi sztuka! A schwycą pająki*, to i cóż? Wsadzą do ula*, poturbują trochę, albo nie, i po całej historyi. Wam by ot... Ale gdzież wam? Was na samo gadanie o tem, mrowie po plecach przechodzi. Alboż wy wiecie, co to chłopska komisya? Tam to się takiemu letkiewiczowi dostać, a wiedziałby po czemu pieprz!...  
22.09.88 | |
Myron [Iwan Franko]
W obszernej drugiej klasie normalnej szkoły ojców Bazylianów w Drohobyczu cicho jak makiem posiał. Zbliża się godzina „pięknego pisania,“ straszna dla wszystkich nie tyle samym przedmiotem, ile osobą nauczyciela. Wszystkich przedmiotów uczą tu bowiem sami „ojcowie," tylko dla kaligrafii najęli sobie świeckiego człowieka, jakiegoś byłego ekonoma czy karbowego, pana Walkę. Chociaż mu z nahajką chodzić obecnie już nie wypada, nie porzuca bodaj zwykłej trzcinowej laski i nigdy nie zaniedbuje robić z niej odpowiedniego użytku.
22.09.88 | |
Iwan Franko
POWIEŚĆ.   Ach, ten stuk, ten łomot, te krzyki na ulicy właśnie naprzeciw mego okna, wypędzają wszelką, myśl z głowy, nie dają mi ani na chwilę spokoju, odrywają od pracy! I nigdzieo nie mogę skryć się, schronić od tego nieustannego stuku. Od rana do wieczora brzmi on, a gdy się położę spać, zmęczony dziennym upałem, słyszę go wyraźnie nawet we śnie jeszcze. I to tak już przez całe dwa miesiące. Odkąd naprzeciw moich okien zaczęli murować tę nieszczęsną kamienicę, nie napisałem ani jednogo wiersza.  
22.09.88 | |