I. W szeregu artykułów "Po zjeździe radykałów ruskich", przerwanym z powodu choroby autora, próbowaliśmy na tle społecznego rozwoju naszego kraju wyjaśnić genezę i strukturę stronnictw ruskich, by zrozumieć, jakie znaczenie może mieć zawiązek nowego, radykalnego stronnictwa. Ponieważ sprawa ta nie straciła dotychczas swego znaczenia, dlatego kontynujemy obecnie swe uwagi pod zmienionym tytułem. W artykulach powyższych podaliśmy krótką charakterystykę ewolucji w łonie tzw. stronnictwa świętojurskiego i rozłożenie się tego stronnictwa na frakcję klerykalną i moskałofilską; podaliśmy dalej niektóre szczegóły o pierwszym zawiązku kierunku narodowego na gruncie galicyjskim, i zaznaczyliśmy wreszcie, że z zawiązków tych pod wpływem silniejszego rozwoju literatury i publicystyki na Ukrainie wyłonił się w Galicji prąd ukrainofilski. Dziejom i charakterystyce tego arcyciekawego prądu warto poświęcić słów parę.
Wspomnieliśmy już, że kierunek ten powstał u nas głównie pod wpływem utworów Szewczenki, i to utworów drukowanych w Rosji i przecedzonych przez sito carskiej cenzury. Na mocy ogólnego prawidła psychicznego, że człowiek z zewnątrz przyjmuje najłatwiej i przetrawia to tylko, do czego jest predysponowany wychowaniem, stanowiskiem społecznem, stopniem wykształcenia itd., z utworów wielkiego pieśniarza ukraińskiego przyjęła i zrozumiała młodzież galicyjska tylko niektóre wyobrażenia, pojęcia i dekoracje, nie dotarłszy wcale do rdzenia jego poglądów społecznych i filozoficznych. A więc wysnuto z utworów Szewczeńki myśl o jakiejś Ukrainie samodzielnej, potężnej a nieszczęśliwej, o kozakach, reprezentujących ideał rycerstwa, odwagi i patrjotyzmu, o Polakach i Moskalach jako gnębicielach tej Ukrainy.
To był szkielet historyczny ich poglądów; szkielet filozoficzny da się streścić również w kilku słowach: los wrogi, czyli też Pan Bóg kieruje życiem zarówno człowieka jak i narodów; łzy są jedynym środkiem walki z losem i przekleństwo jest bronią słabszych przeciw przemocy itp. Zresztą młodzi ludzie nie próbowali nawet ustylizować sobie jasno jakiekolwiekbądź poglądy. Bujna fantazja, marzenia, tonące w świetnych krajobrazach Ukrainy, stepów i jarów, w szerokich, lecz nieuchwytnych wyobrażeniach o kozackiej woli i sławie, o świetnej przeszłości, o walkach za wiarę itp., zasłaniały przed nimi świat realny. A gdy młodziane porywy ciągnęły ich od słów do czynów, to czyny te były podobniuteńkie do ich pojęć. Wynaleziono tak zwane kozackie stroje, to jest właściwie niewidziawszy nigdy prawdziwych kozaków, skopjowano strój pańskich lokaji z dawna przebieranych za kozaków i mimowoli wzięto tę odznakę szlacheckiego "bałagulstwa" za "narodowy strój ruski". Z owych domniemanych kozaków skopjowano też zawadjackie miny, wyzywający, a częstokroć gburowaty ton, a zbyt często także, picie wódki. Moda "kozakierji", rozpocząwszy się we Lwowie, rozszerzyła się epidemicznie po całej Galicji. Pod nazwą "kozakowania" odżyło we Lwowie zamarłe już szlachecko-polskie bałagulstwo w osobach Klimkowicza, Zarewicza, Wł. Szaszkiewicza i kupki ich towarzyszy. To było ukrainofilstwo "bujne", "swobodne". Równocześnie w seminarjum duchownem tworzyło się centrum ukrainofilstwa więcej fantastycznego, melancholijnego i sentymentalnego. Głównym reprezentantem tego odcienia ukrainofilstwa był Daniel Taniaczkiewicz, później ksiądz unicki, człowiek niepośledniego talentu i w owym czasie (1865—1869) ogromny wpływ wywierający na młodzież ruską.
Pod jego wpływem zawiązywały się po miastach prowincjonalnych "gromady" młodzieży gimnazjalnej, zdaje się, że na wzór "gromad", które istniały na Ukrainie przed powstaniem 1863 r. i były po części przygotowaniem do niego. Zresztą "gromady" gimnazjalne ruskie, były to stowarzyszenia całkiem niewinne pod względem politycznym, tak samo jak i istniejąca we Lwowie gromada centralna. Nie były to nawet kółka dla kształcenia się wzajemnego: zbierano się tam, deklamowano wiersze Szewczenki, fantazowano o Ukrainie i wyrzekano w formie najogólniejszej na "wrogów" i "tyranów", przez których rozumiano wszystkich, od Lacha i Moskala do profesora, który wczoraj dał "dwójkę" rozmarzonemu deklamatorowi. Sprawienie sobie "stroju kozackiego" było celem marzeń niejednego z tych młodzieńców. Dawniejsze walki żaków szkolnych z żydami, zastąpiła "walka" z "kacapami", tj. z Rusinami starszej generacji, którzy trzymali się starszych świętojurskich poglądów, używali w piśmie cerkiewszczyzny i starej pisowni i odnosili się sceptycznie do ukrainofilskich marzeń. Walka była zacięta, tem zaciętsza, ileże obie strony wstępowały no niej z wielkim zasobem sprzecznych uczuć i fantazją, z nadzwyczaj małym zasobem wiedzy i krytyki. Po praźnikach i gościnach, a wreszcie i przy ogniskach rodzinnych rozpoczęły się zacięte dysputy między "ojcami" i dziećmi, dysputy, które nie doprowadzały do żadnych pozytywnych rezultatów, bo nie miały pod sobą żadnego pozytywnego gruntu, rodziły jedynie wzajemne rozgoryczenie i rozdrażnienie. A tymczasem obie strony miały jedne i te same wady, obie nie miały jasnej myśli przewodniej, bo nie widziały realnych stosunków, nie widziały ludzi i jego potrzeb, unosiły się w sferach jakiejś "wyższej" polityki, jakichś "ideałów" oderwanych od życia.
Bądź co bądź jednak, świętojurcy panowali w sferze polityki. Młodzież na razie nawet nie myślała o polityce praktycznej, oddana wyłącznie fantazjom poetyckim i interesom literacko-językowym. Jej się zdawało, że ma pośród siebie wielkiego poetę, był nim właśnie odkryty przez Kobylańskiego a zdobyty dla ukrainofilstwa przez Taniaczkiewicza, Osip Fedkowicz, podówczas jeszcze oficer austrjacki, który jednak wkrótce kwitował z czynnej służby. Był to talent niewątpliwy, lecz bez należytego wykształcenia, przytem charakter chwiejny, natura jakaś chorobliwa. Pod wpływem Taniaczkiewicza zaczął on wczytywać się w utwory literatury ukraińskiej — Kwitki, Klisza, Marka Wouczka i Szewczenki. Wiersze tego ostatniego wywarły nań wpływ potężny i fatalny. W pierwszych swych poezjach był Fedkowicz poetą oryginalnym, śpiewającym na nutę pieśni ludowej o przygodach życia realnego, żołnierskiego itp. Pod wpływem Szewczenki stracił on ten realny grunt pod nogami, zaczął produkować utwory fantastyczne, kapryśne, w których kopjował formę i frazesy Szewczenki, szczególnie z jego utworów najmniej dojrzałych. Młodzieży galicyjskiej właśnie te utwory najwięcej się podobały. Przepisywano je, posyłano od gromady do gromady, deklamowano i nawet wydawano kosztem gromadzkim, a Fedkowicza od razu postawiono na równi z Szewczenką. Co więcej, rzeczy istotnie pięknych i oryginalnych, jego powieści i szkiców z życia żołnierskiego i huculskiego, prawie nie dostrzelono i nie zachęcono autora do dalszego postępowania tą drogą; on tei ją wkrótce porzucił.
[Kurjer Lwowski, 14.11.1891]
II. Jeżeli już wspomnieliśmy o prasie ukrainofilskiej w Galicji, to wypada słów parę poświęcić jej dziejom.
W początku lat 60-tych, gdy całą prasę polityczną ruską w Galicji reprezentowało Słowo, umieszczane w niem były lakże korespondencje i prace literackie niektórych Ukraińców, pierwsze prace ukraińskie, pisane dla publiczności galicyjskiej. Z rokiem 1864 antagonizmy się zaostrzyły, Słowo przestało umieszczać te prace i za przykładem niektórych pism rosyjskich zaczęło w ukrainofilstwie upatrywać "intrygę polską". Wówczas to ukrainofile galicyjscy pomyśleli o własnych wydawnictwach. Inicjatywę dal tutaj Polak, figura bardzo zajmująca i z wielu względów sympatyczna — Paulin Swięcicki, czyli Stachurski, w literaturze ruskiej znany pod pseudonimami Pawło Swij i Łozowskij. Emigrowawszy z Ukrainy po powstaniu 1863 r., znalazł przytułek w Galicji i otrzymał posadę nauczyciela przy gimnazjum akademickiem. Pisarz niepośledniego talentu, dobry znawca języka ruskiego i jego literatury, człowiek postępowy, energiczny i żywy, był on może pierwszym Polakiem, który zwrócił uwagę Polaków galicyjskich na konieczność bliższego poznania Rusinów w ich życiu wewnętrznem, umysłowem, na konieczność odnoszenia się do nich jak do braci, na ważność dobrych stosunków z Rusinami dla całej przyszłości obu narodów. Propagandzie tej myśli poświęcone był czasopismo kwartalne Słowo. Równocześnie działał on leż miedzy Rusinami, rozniecając szczególnie pośród młodzieży milość dla Ukrainy, jej przeszłości i dla języka jej ludu. Za jego inicjatywą i przy jego pomocy zaczęło wychodzić czasopismo ruskie Weczernyci Święcicki umieścił w niem początek swej powieści, "Kołyś buło", która w dalszym ciągu z powodu tendencyj szlachecko-polskich nie podobała się redakcji i była powodem jego ustąpienia. Tamże drukował się też jego przekład szekspirowskiego "Hamleta", praca zresztą bez wartości literackiej, jrównocześnie zajmował się Święcicki bardzo żywo sprawą powstającego w owym czasie narodowego teatru ruskiego i przygotował dla niego kilka sztuk (przeróbkę moljerowskiego George Dandina itp.), napisanych prześlicznym językiem ruskim. Po kilku latach tej działalności, zniechęcony Święcicki usunął się z widowni literatury ruskiej i oddał się zupełnie piśmiennictwu polskiemu, w którem zdobył sobie zaszczytne stanowisko jako powieściopisarz i dramaturg.
Weczernyci wychodziły niespełna dwa lata, podając po ustąpieniu Święcickiego przeważnie przedruki utworów ukraińskich, a z rzeczy oryginalnych wspomniane już powiastki Fedjkowicza. Na ruch galicyjski zwrócił w tym czasie bliższą uwagę człowiek, który miał w nim odegrać wybitną, choć wcale nie fortunną rolę, człowiek o gromnych zdolności, wielkich zasług w rozwoju ukrainofilstwa w Rosji, rozległej wiedzy, lecz wcale nie pierwszorzędnego charakteru i pozbawiony zupełnie tej zdolności pedagogicznej, bez której niemożliwą rzeczą jest kierować jakimkolwiek ruchem masowym, a zwłaszcza tak niejasnym i niedojrzałym, jakim było ukrainofilstwo galicyjskie. Człowiekiem tym był Pantaleon Kulisz, przyjaciel i towarzysz niedoli Szewczenki i Kostomarowa, autor cennych "Zapisków o Rusi południowej", licznych ukraińskich powiesci i poematów, prac krytycznych i historycznych. Jakimże był jego wpływ na ukrainofilstwo galicyjskie?
[Kurjer Lwowski, 20.11.1891]
III. Na wstępie dzisiejszego artykułu muszę poprawić pomyłkę, jaka zaszła w poprzednim. Otóż nie "Weczernyci" nazywało się pismo, powstałe przy współudziale Święcickiego, lecz "Niwa". "Weczernyci" wychodziły dopiero po jej upadku, przetrwawszy niespełna półtora roku upadły również. Następnie redaktorowie tych pism rozprószyli się: Wł. Szaszkiewicz wydawał jakiś czas pismo literackie "Rusałkę", Ksenofont Klimkowicz pismo literacko-polityczne "Metę", Horbal dał się użyć nawet na redaktora półurzędowj "Rusi", która była organem Gołuchowskiego i chociaż redagowana nie źle, jednakowoż samem swem istnieniem ogromnie zdyskedytowała młode stronnictwo ukrainofilskie, dając świętojurcom do rąk pożądaną broń i podstawę do zarzutu, że ukrainofilstwo, to intryga polska. Jak bezpodstawnym był wówczas ten zarzut, dowodzi nietylko osobisty charakter samego Horbala, człowieka rzadkiej prawości i niezawisłych, postępowych poglądów, dowodzi także kierunek, jaki usiłował nadać ukrainofilstwu galicyjskiemu główny jego reprezentant na Ukrainie, Kulisz.
Zakończyłem artykuł poprzedni wzmianką o wpływie Kulisza. Wpływ ten wart szczegółowej charakterystyki, do której jednak niestety nie ma dotychczas zebranych odpowiednich materjałów. W owym czasie (1865—68 r.) Kulisz zajmował posadę rządową w Warszawie; wstąpienie na tę służbę niedawnego członka bractwa Cyryla i Metodego było faktem niezupełnie ładnym. Z Galicjanami wszedł Kulisz w stosunki pono za pośrednictwem prof. Hołowackiego; później widzimy go w korespondencji z Partyckim, braćmi Barwińskimi i szczególnie w bliskiej przyjaźni z Pulujem i M. Podolińskim. Otoż mówiąc o stosunku ukrainofilów do Polaków Kulisz w owym czasie z całą stanowczością ostrzegał swych młodych adeptów przed sojuszem ze szlachtą polską. W jednym ze swych listów do Barwińskiego pisał on np.: "A co do Polaków, to stójcie zawsze tak, jak powiedziałem w mej pieśni:
Poky Roś zowetsia Rośju,
Dnipro w morę lletsia,
Poty serce kozaćkeje
Za pańskym na zijdetsia".
By nie zarzucano ukrainofilom galicyjskim, i ż działają w interesie intrygi polskiej używając pisowni fonetycznej, przez niego ułożonej. Kulisz gotów był nawet radzić ukramofilom galicyjskim, by porzucili fonetykę i pisali starą etymologją.
Biorąc rzecz ogólnie, powiedzieć musimy, że Kulisz nie znał Galicji, nie znał stosunków ani ludzi, z którymi chciał brać się do pracy, a wskutek tego nie mógł też mieć jasnych poglądów na to, co i jak robić należy w Galicji dla wzrostu ruchu ukrainofilskiego. Jako natura nadzwyczaj nerwowa, impulsywna szarpał on swych młodych adeptów to w tę to w ową stronę, nie dając im właściwie żadnych pozytywnych wskazówek, zniechęcał się odkrywszy w nich jakiekolwiek cechy zwykłej "galicyjskiej cywilizacji", lecz i zniechęcał ich względem siebie.
Dwie zasługi przypisać wszakże należy Kuliszowi, choć obie z pewnemi zastrzeżeniami. On pierwszy zwrócił uwagę młodych ukrainofilów galicyjskich na potrzebę dokładnego studjowonia dziejów Ukrainy, wskazywał im źródla, akty, rękopisy, a w swych własnych pismach historycznych, w których obok poglądów bystrych i prawdziwych było dużo bałamuctwa w parze z zarozumiałością dyletanta, dawał nawet początkującym historykom materjał do krytycznego zastanawiania się i impuls do dokładniejszego badania rzeczy. Pomyłki mistrzów, jak wiadomo, są więcej pouczające dla uczniów, niż zdobyte przez nich pewniki.
Drugą zasługą Kulisza było zwrócenie uwagi Galicjan na potrzebę literatury dla ludu. Co prawda, sam Kulisz popularnym pisarzem nigdy nie był, a jego przekłady z pisma świętego, przeznaczone oczywiście dla prostego ludu, są wzorem ciężkiego, wyszukanego i nienaturalnego języka, wzorem, jak takich rzeczy robić nie należy. Bądź co bądź jednak w pismach swych Kulisz zawsze zwracał uwagę na lud prosty, jego pieśni i opowiadania, jego życie i nędzę, i na potrzebę radzenia tej nędzy, oświecania tego ludu. Wyraźnego programu tego radzenia i nawet tego oświecania Kulisz nie dawał, kładł tylko nacisk na konieczność oświecania w duchu narodowym, ukraińskim. W Galicji jednak pod naciskiem stosunków realnych myśli te musiały raźnie kiełkować i zrodziły w rezultacie założenie tow. "Proświty" w 1867 roku. Fakt ten, doniosły w dziejach rozwoju Rusinów galicyjskich, był zarazem zakończeniem doby ukrainofilstwa galicyjskiego.
[Kurjer Lwowski, 24.11.1891]
IV. Zdanie, że z zawiązaniem "Proświty" zakończyło się właściwie ukrainofilstwo galicyjskie, wydawać się może paradoksalnem, nie mniej przeto jest prawdziwem. Powiedzieliśmy już dawniej, że ukrainofilstwo galicyjskie było tak samo romantycznem, opartem na marzeniach i fantazji, tak samo dalekiem od realnego ludu galicyjskiego, jak i wsteczne i arystokratyczne Świętojurstwo. Kochało ono Ukrainę, o której mgliste miało wyobrażenia, kochało i podziwiało język Szewcenki i Kulisza, ale języka swego własnego ludu albo nie mało dobrze, albo uważało go za zepsuty; podziwiało dumy i pieśni ukraińskie, ale nie zwracało uwagi na te pieśni, które śpiewał lud galicyjski.
Że taki kierunek nie mógł być czemś trwałem, to się rozumie samo przez się. Stosunki życia realnego zbyt dotkliwie kontrastowały z wymarzonym rajern ukraińskim, by go nie przeobrazić. Natury, które pośród najsprzeczniejszych okołioznośi i mogłyby zachować dawny, niejasny ideał i iść z nim przez życie jak z kamieniem w pęcherzu, należą wszędzie do wyjątków, a zwłaszcza w Galicji. Przeciwnie, zbyt częste tułaj były natury wprost przeciwne, które potrafiły w ciągu jednego dnia zmienisć do gruntu swój ideał, dziś deptać to, co ubóstwiały wczoraj. I tak najbardziej utalentowany i gorący na pozór publicysta ukrainofilski, redaktor "Weczernyć" i "Mety", Ksenofontu Klimkowicz, po upadku tego czasopisma bez skrupuł przeszedł do obozu wprost przeciwnego, stanąl w szeregach nie już konserwatywnego i indolentnego świętojurstwa, lecz w kadrach nowopowstającego, wojowniczego moskalofilstwa, z gruntu wrogiego idei samodzielności Rusi i narodowego jej rozwoju w Galicji. Wyjechał on do Wiednia, by tam razem z Liwczakiem wydawać moskalofilskie pismo "Sławianskaja Zarja", które wprawdzie nie długo żyto, lecz zabiło w Klimkowiczu poczucie własnej godności i na zawsze wycisnęło na nim piętno odstępcy od swych zasad. Skończył on jako redaktor i korektor cerkiewno-ultramontańskiego czasopisma "Ruskij Sion", wydawanego za poprzedniego metropolity Józefa Sembratowicza.
Klimkowicz nie był zjawiskiem odosobnionem. Był on najjaskrawszym objawem owego przesilenia w poglądach ukrainofilów galicyjskich, jakie się odbywało w burzliwych latach 1867—68. Ślady takiego przesilenia widzimy np. w działalności Em. Partyckiego, który w swej książce "Przewodnie myśli w utworach T. Szewczenki" wypowiadał poglądy bardzo śmiałe i z zapałem podnosił radykalne poglądy Siewczenki na "cerkiew-trumnę" i na to, że dopiero po rozwaleniu się cerkwi-trumny z pod jej gruzów powstanie Ukraina, a później w "Proświcie" zarówno jak i w publicystyce stał się rzecznikiem kierunku umiarkowanego, a nawet konserwatywnego pod względem politycznym, a więcej galicyjskiego niż ukraińskiego pod względem literackim i językowym. Podobna ewolucja odbyła się także w umyśle Włodzimierza Barwińskiego, Daniły Taniaczkiewicza i innych ukrainofiłów, którzy początkowo byli gorącymi zwolennikami Kulisza i wielbicielami Szewczenki, lecz zwolna z radykalnych i rewolucyjnych wierszy tego ostatniego ucinali coraz więcej w miarę, jak ich własne interesy ciągnęły jednego z nich w kierunku politycznego oportunizmu na gruncie galicyjskim, a drugiego w kierunku organizacji unickiego duchowiaństwa w Galicji w falangę jednolitą, przejętą duchem narodowym, zdolną do stawiania oporu ultramontanizmowi, lecz przy tem już z natury swej klerykalną, identyfikującą interesy cerkwi z interesami narodu. Rzecz jasna, że ani jedna, ani druga droga nie była identyczną z programem Szeeczenki, chocież obie podrywaly swe wstydliwości strzępami z jego poematów.
Rzecz naturalna, że kierunek ten, już nie ukrainofilski, lecz galicyjski, narodowy, podyktowany stosunkami krajowymi a jeszcze bardziej właściwymi a nie chwilowo pożyczonymi z Szewczenki poglądami jednostek i kółek Rusinów galicyjskich — musiał wziąć przewagę w "Proswicie", towarzystwie czysto galicyjskim, przeznaczonem dla ludu miejscowego i zmuszonem żyć i pracować wśród stosunków miejscowych.
Dysharmonja między ukrainofilską frazeologją a tymi stosunkami od razu wystąpiła na jaw w sposób rażący. W Mecie można było mówić o tyranji Polaków i Moskali na Ukrainie — w wydawnictwach popularnych "Proświty" co najmniej o pierwszych nie można było wspominać. W czasopismach i broszurach teoretycznych można było pisać o "cerkwi-trumnie" — w wydawnictwach "Proświty" cerkiew tę z początku tacite, a z czasam całkiem wyraźnie uznano jedną z najgłówniejszych świętości Ukrainy. W czasopismach można bylo fantazować o Ukrainie, o kozakach i kozackiej "woli" — dla ludu trzeba bylo pisać o rzeczach praktyczniejszych, bliższych jego życiowych interesów. A że kolo interesów tych naibliżej stało duchowieństwo, więc nie dziw, że w wydawnictwach "Proświty" odbiły się od razu zasadnicze poglądy na lud i życie ludowe — nie radykalnego i liberalnego ukrainofilstwa, lecz konserwatywnego, mało uczonego, a w rzeczach ekonomji społecznej wprost naiwnego duchowieństwa ruskiego. "Mód się i pracuj", "oszczędność i wstrzemięźliwość", "wiara i lojalność" — to były główne zasady, główne rady praktyczne, jakie umieli podać ludowi ruskiemu ci sami, którzy między sobą dysputowali o "cerkwi-trumnie" i z zapalem deklamowali "Testament" Szewczenki:
Pogrzebcie mię i powstańcie,
Zerwijcie kajdany,
I posoką złych jei wrogów
Okropcie swobodę!
[Kurjer Lwowski, 26.11.1891]