Z Bałtyckiego Podkarpacia przez nieznaczny dział wód, ledwie gdzieniegdzie podnoszący się ponad 300 do 350, 370 m. łatwe przejście w Podkarpacie Czarnomorskie. Sąsiedztwo obu krain blizkie, dział wodny wcale nie pokaźny, a przecież to krainy różne, bardzo różne od siebie. Świat tu cały pochylony ku stepom czarnomorskim, stanowi naturalną drogę w świat Wschodu. I góry odmienniejsze od zachodnich przybrały kształty. Wznoszą się wałami niemal równoległymi do siebie. Oddzielają je glębokie, wilgotne doliny, w które coraz głębiej wcinają się potoki, następnie przedostają się na przewał w podkarpackie pogórze, rozbijają wodospadami podłoże, cofają się w górny swój bieg i tak przygotowują dla człowieka grunt do osadnictwa.
Im dalei ku wschodowi, tem góry podnoszą się we wyższe krainy, przełęczy mniej, a te, co są, wznoszą się na wyższych poziomach. Lasy zrazu parkowo rozrzucone, przetkane łanami zboża. koniczyną, zagonami ziemniaków, coraz częstsze, coraz większe, aż wreszcie zlewają się w olbrzymie knieje leśne i są mieszkaniem dzików, niedźwiedzi, żbików i jeleni. Stroiły się niegdyś bogatszą szatą buka i dębu, niż dziś. I dziś jeszcze tu i owdzie, n. p. w Osojach buki tak wielkie i grube, że gałęzie nie jednego służyć mogą jako wygodne kanapy do siedzenia. Ale ich coraz mniej. Zajmuje ich miejsce pośledńejszy tłum drzew szpilkowych, a one tu i owdzie przedzierają się gwałtem przez stalową szatę lasów, jakby wołać chciały: ratujcie nas przed najezdnikami. Po głębokich, wilgotnych znów parowach pokryły się pierzaste paprocie jakby osieroćone tułają się po cmentarzu świata, nigdzie a nigdzie żadnego towarzysza swych praojców z przed milionów lat nie mają, a to, co jest, jest młodsze, kuzynostwo górami, lasami i oceanami, dopiero gdzieś w krainach międzyzwrotnikowych znaleźć można. Tam bowiem powiewają jeszcze lasy paproci.
Głównym regulatorem, który na dolinach zachodniej połaci Podkarpacia dniestrzańskiego piętno wycisnął, jest brama Niżniowa, gardziel skalisty, w który Dniestr wpada, a następnie, przebijając się krawędzią Podola, wije się w skrętach, obija się o skaliste ściany, latacza się, jakby powrócić chciał w pierwotny kierunek. Zakola tworzą łuki po kilka, kilkanascie, nawet do 28 klm. wielkie. W samym jarze odsypuje Dniestr po brzegach swe odmiały, rozdziela się w ramiona i opasuje niemi swe ostrowy.
Brzegi jaru odrzynają się od wód dniestrowych stromo i wznoszą się nad nie kilkadziesiąt, nawet i 100 metrów. Więc wyglądają jakby pasemka górskie, porzeźbione spadającymi do Dniestru potokami. Ponad łany zbóż podnoszą się krawędzie poszczególnemi wzniesieniami, zwanemi przez lud stinkami, czyli ściankami i powiewają niby kitą drzew i krzewów liścianych mieszaniny podolskiej, rozmierzwione stegowyini wiatrami na wsze strony. Są to także i kryjówki zwierza podolskiego.
A ściany doliny Dniestru otwierają przed nami karty z miljonowej historji tej krainy. Warstwy ich osadzone w starych morzach leżą na sobie poziomo, nie zaburzone silami górotwórczemi i wydobywają się z głębin ziemi, aż wreszcie przy pożegnaniu przez Dniestr Galicji sięgają do głównej, granitowej okładziny ziemi. W ścianach tu i ówdzie liczne pieczary, wypłukane przez wody. One, gdyby przemówić mogły, przeraziłyby słuchającego jękiem boleści tych ludzi, których tu kości się przewracają, a którzy chronili się przed "licholeciem" tureckiem i tatarskiem.
Brama Niżniowa nie otwiera się dowoli dla przyjęcia każdego razu wód gościnnych Dniestru. Więc w czasie letnich ulew lub wiosennej rozcieczy wezbrane wody, nie mogąc się pomieścić w gardzieli Niżniowa, cofają się, podnoszą się do góry, wstrzymując zaś napływające wody na górnym biegu rzeki, wstrzymują także odpływ wód z bocznych dolin i wywołują ogromne powodzie. Kto nie widział tych spienionych, burzliwych wód, niesionych belek, wykrotów, urwisk pól zc zbożem, lęgów nieraz z bydłem, zaskoczonem na pastwisku, z chlewem i demostwami, ten nie może zdać sobie sprawy z tych nieszczęść ludzkich, które połyka Brama Niżniowa.
To właśnie zaniknięcie wód Dniestrowych w jarach i powolny nimi odpływ sprawia zabagnienie okolic naddniestrzańskich. Ścielą się tu przeto rozległe grzązkie łąki, moczary, torfowiska, a nawet bezdenne błota. Nieraz okolice kryją się pod spienione wezbrane wody, znikają pod niemi drogi i gościlnce wysoko wybudowane, a tylko wierzchołki drzew, któremi są wysadzone, świadczą o linjach drogowych. Łąki kwaśne, mchem torfowym podszyte, zdobią kępy olch, wiklin, brzóz, leszczyn, klonów i jesionów. Gleba ciężka, trudna do uprawy, na płytkie błota zarzuca trawa swój kobierzec, głębsze porastają oczerety, szuwary, trzcina i pałki wodne. Odnogi karpackie przyodziewa mieszanina z buka, klonu, brzozy, świerka i leszczyny, a pomiędzy niemi łazy, t. j. sianożęcia.
Na wejściu w tę krainę wilgoci, chmur, much, komarów i malarji rozlewa się Wielkie Błoto od rzeki Strwiąża poza Lipice po prawym brzegu Dniestru, wysuwające się wązką, podmokłą doliną daleko na wschód ku Żydaczowu.
Od Koniuszek, przypartych na północnym zachodzie do Wielkiego Błota rozciągłość jego do ujścia Tyśmienicy do Dniestru wynosi 30 klm., a największa szerokość od Koniuszek do Hordyni na południu 8 klm.
(C. d. n.)
[Kurjer Lwowski, 06.06.1915]
(Ciąg dalszy).
Wody karpackie zrazu jako bystre, rwące potoki, wcinające się coraz głębiej w twierdze górską, powstrzymane coraz to mniejszą pochyłością terenu, a przecięte na poprzek przy ujściu prądem Dniestru, tworzą doliny bardzo swym charakterem zbliżone do Wielkiego Błota. Niegdyś płynęły w znacznie szerszem łożysku, niż dzisiaj. W miarę, jak rzeźbią swą podstawę, stają się węższe, a zato głębsze, ustępując z pierwotnego wyższego poziomu, pozostawiają brzegowiska, które terasami wzdłuż ich biegu się ułożyły, a które człowiek zamienia na łąkę, pole uprawne i ogród. Taki układ teras rzecznych bardzo widoczny w dolinie n. p. Stryja.
Wogóle w szerokich, znacznie wypłaszczonych dolinach odsypują odmiał górski, rozdzielają się na ramiona, przelewają się to w tę, to w ową stronę, błądzą, tworzą wyspy na wielkich obszarach i okolice zasypują rozległym kamieńcem. Coś tu nieco z obrazków Polesia.
Działy ich wód nizkie, wygładzone toczy się położystymi garbami i wyżynkami, łatwo dostępnymi, a poprzecinane drożynami. Świat tu otwarty z rozległymi horyzontami, nigdzie ciasnych ciemnych, zapadłych dolin. Więc wody swą gospodarczą czynność w przyrodzie znacznie naprzód tu posunęły i podejmują ją dalej w stronę ku południu, niweluje wszystko do plaskiego poziomu. Na zachodniej połaci wcina się ku południu dolma Strwląża. Na jej brzegach Felsztyn, Chyrów, Krościenko, Ustrzyki dolne. Stąd ku zachodowi przez znaczny dział wód do dorzecza Dniestru gościńcem i koleją żelazną.
Prawic równolegle do Strwiąża ułożyła się w górnym biegu dolma Wyrwy, która naprzeciw Chyrowa od Dobromila, przedostawszy się z uroczych wzgórzy, uwieńczonych klasztorem Kalwarji Pacławskiej i ruinami zamku Herburtów we Felsztynie, bierze się na północ ku Przemyślowi do Wiaru. Ku wschodowi i północy toczą się płaskie garby, pomiędzy którymi przewija się Błożewka ku Strwiążowi. Pomiędz Wiarem i Błożewką, na drodze do pamiętnej Medyki, bogatych Balic, do Mościsk, piekło Hussakowa i Krukienic.
Siostrzana dolina rzeki Strwiąża, dolina górnego Dniestru, jakoteż i wszystkie tutejsze kielichówato rozwarte doliny, tak po brzegach swych, jak i w pośrodku roją się od osad. Każde z nich ma swą stolicę, w której skupia się ruch handlowy ze wszystkich jej bocznych dolin, a czasem znaczenie i wpływy jej rozciąga na sąsiednie doliny.
Poza W. Błotem na zachodzie najkrótsza z dolin górnego Dniestru, sprowadza ruch do Sambora (20.000), panującego na lewym wysokim brzegu Dniestru nad drogami przewijającemi się kolo W. Błota. Niegdyś ze zamkiem polskim, jako strażnicą tych okolic.
Po wschodniej stronie W. Błota prowadzi krótka dolina rzeki Tyśmienicy w Kalifornie polską, bo w droższe skarby nad złoto, w krainę nafty i wosku ziemnego do Drohobycza, Boryslawia, Schodnicy, Tustanowic, w największe w kraju pokłady soli, większe od słynnych Wieliczki i Bochni do Stebnika i do słynnych kąpieli siarczanych i niezrównanych wód leczniczych do picia w Truskawcu. Gdybyś przed wojną zaglądnął w tę Pensylwanię naszą, to znalazłby się w istnej wieży Babel narodów. Kto tu nie był, kto w ciężkiej, znojnej pracy nie wydobywał skarbów z wnętrzności ziemi. Polak, Zyd, Niemiec, Francuz, Anglik, Rusin, Słowak. Węgier obsiedli skarby tutejszej ziemi i wysunęli działalność swą od zachódu ku Sączowi na wschód w Pokucką Krainę, wzdłuż Karpat na pasie ropodajnym. Las wież kopalnianych zasłania horyzont, tysiące studzien i otworów zieje dynami naftowymi. Dziś piekło woiny niweluje wszystko, niweluje twardą genialną pracę naszego kraju. Dymy pożarów płonących studzien zaciemniają horyzont i zasypują sadzą kraj aż po samą wspaniałą stolicę kraju.
(C. d. n.)
[Kurjer Lwowski, 07.06.1915]
(Ciąg dalszy).
Na wschodnim brzegu doliny Słońsko, a na gościńcu i linji kolejowej do Stryja, Gaje, Dolina, Stryja skupia cały ruch swól w mieście Stryju (31.000), jako ognisku dróg karpackich, utworzonem na przejściu z Karpat w płaską, rozległą, podmokłą dolinę Dniestru. On przeto jest kluczem do Węgier i dróg na Lwów, których broni wysoki lewy brzeg Dniestru, stanowiący południową krawędź Podola, a dziś umocniony obwarowaniami Mikołajowa. Przy ujściu doliny Zydaczów.
Dolina bystrej Swicy nie posiada takiej miejscowości, któraby dorastała Stryjowi, bo nigdzie tu niema warunków do większego rozmachu zbiorowego życia. Bolechów, u wylotu Sukiela, z gór do Swicy, nie posiada za sobą rozgałęzionych obszernych dolin górskich, ani też wygodnych dróg i przełęczy, któreby go z zakarpacką krainą łączyły. Powyżej Bolechowa Pacyków, poniżej Lisowice, Zaderewacz, znany z dzisiejszych bojów.
Przyroda sowicie wynagrodziła okolicę i bogactwem soli i pięknością swych kształtów. Na krawędzi ostatniego walu karpackiego podnoszą sie z lasów mury klasztoru w Hoszowie. Popod wał z Bolechowa do Doliny roztacza się iście parkowa okolica z rozrzuconymi laskami, schludnymi domami, z aleją drzew owocowych.
Od Bolechowa, dolina Sukielu otwiera przed nami wodospady, z gardzieli gór wypadające, prowadzi w knieje lasów bukowych do Bołdów, potężnych skał ułożonych niby w zamki, a wyrzeźbionych przez wody. Wśród ciszy tej leśnej mieli tu podobno obrać je mnisi za swoje mieszkanie. Takie skały i w Uryczu i w Rozhurczu.
Inna znów boczna dolina Swicy prowadzi ponad Mizunką, w zapomniane kąty, a w prześliczne okolice Sołotwiny, w krainę cietrzewi, jeleni i niedźwiedzi na rozległe paszniste połoniny. Scieżki leśne, dobrze utrzymane, z poręczami i mostkami, zawieszonemi ponad czarnemi przepaściami, porozrywane przez burzliwe potoki i wodospady, a wokoło kniejo olbrzymie leśne pełne złomisk i wykrotów.
Dusza rwie się uciec w tę zaświatną krainę przed zachmurzonym Bogiem wojny, by choć kilka uchwycić oddechów wolnego od kurzu wojny powietrza.
I górna dolina Swicy, kolo Kalny, Wełdzirza i Żakli roztacza pełne mroków okolice.
Sąsiednia dolina Łomnicy i towarzysząca jej Siwka nie nadały się do skupienia większych ognisk życia człowieka.
Znaczniejszy Kałusz na wązkim dziale między Siwką a Łomnicą. Zresztą piękne osady najczęściej pośród sadów owocowych: Jasień, Perechińsko, Niebytów, Krasna, Rożniatów, Krechowice i piękna Wistowa.
Krótka bez większego znaczenia jest dolina Lukwi. Na jej ujściu, na brzegu pogarbionej wyżyny Halicz z ruinami zamku, opanowującego dolinę Dniestru, Lukwi i Bystrzycy. Sam Halicz nie posiada żadnego warunku na rozwinięcie się we większe miasto. Położony jest bowiem w kącie pomiędzy Lukwią a Dniestrem, poza ruchem i poza drogami. Dziś jest lichą, brudną mieściną żydowską.
Halicz ustąpił miejsca Stanisławowi (57.000). Położony na naturalnym węźle dróg, wiodących przez przełęcz Jablonicy po głębokiej dolinie na Tartarów, Mikuliczyn, Jamnę, Worochtę, Jaremcze, Dorę, Delatyn i Nadwórnę z Węgier, a stąd do Lwowa i z dalekiego wschodu od stepów morza Czarnego w podkarpacką krainę głęboko w Polskę, rozwinął się na wielkiem, rozległem, monotonnem szutrowisku, naniesionem przez Bystrzycę Sołotwińską i Nadwórniańską u stóp wału Wołczynieckiego. Założył go Andrzej Potocki i nazwał ku czci swego syna Stanisława, poległego śmiercią bohaterską pod murami Wiednia, Stanisławowem.
(Dok. nast.)
[Kurjer Lwowski, 08.06.1915]
(Dokończenie).
Nieznaczny dział odgranicza kotlinę Stanisławowa od rozległego żłobu, opartego z południa o pasmo Czarnohory i krawędź wyżyny Podolskiej z północy, a odciętego od Karpat doliną Prutu.
Inne jego powstanie i inny wygląd, niż podkarpacki naddniestrzańskiego. Karpaty sfałdowane siłami górotwórczemi, przewaliły się tu na północ, niby dach zc swego zrębu na wyżynę Podolską, załamały ją i wtłoczyły wgłąb, ulegając same złamaniu i skruszeniu.
Z ogromnej puszczy lesistej, a mało dostępnej wznosi sie Czarnohora kopułami, czubami, garbami, przysiadłymi w Howerli do wysokości 2058 m. Stoki północne pełne zapadłych dolin i kotlin, wiele kotłów skalnych, wyrzeźbionych przez lodowiec czarnohorski, wyrzuca z siebie woda wodospadami. Powiewy czarnomorskie, stepowe, azjatyckie zarzuciły, najwyższe wznie sienią kobiercem bujnych pasznistych połonin, na których Hucuł z dobytkiem swym i koniem, owcą i bydłem cale lato przepędza. Brak tu w Czarnohorze siatki dolin, po którychby rozmieścił sie w osadach człowiek. Prawie cale życie, albo na połoninie, albo na rozległem Pokuciu, jakby części najurodzajniejszego Podola. Zycie pasterskie łączy się tu z rolnictwem. Hucuł zdała od świata zdziczał, niezdolny do obrony swych interesów, wpadł w ręce żyda, który go prawie wydziedziczył z połonin.
Cale Pokucie pochylone ku Czarnemu Morzu, wyciągnęło się w płaskie bezleśne obszary, przysypane grubą warstwą gliny losowej. Spoczęły one na wielkiem podłożu gipsowem, które obejmują północną połać Pokucia. Wsiąkająca woda wypłukuje łatwo rozpuszczalny gips, tworzy podziemne czeluście, a gdzie się w nich zmieścić nie może, występuje na wierzch, jako stawki, zwane tu oknami. Ponad czeluściami zapada się naziom w lejkowate kotlinki. Okolica gipsowego Pokucia przypomina Kras. Pozatem łany pszenicy, kukurudzy, po połach melony, kawony, sady owocowe, brzoskwinie i winna latorośl, jakby na nizinie Lomhardzkiej.
Wejście na Pokucie z poza gór ze zachodu doliną Prutu z przełęczy Jabłonicy, doliną boczną Prutu, Czarnej i Białej Oslawy przez prześliczną dolinę Huk, zwaną tak od huczącego wodospadu, wykrojoną niby z południowego nieba, a ze wschodu z głębokich dolin Samoszu — Bystrzycy — przez przełęcz Borgo, wzniesioną 1.093 m., na dolinę bukowińskiej Dorny do Dorna Watry, a ztąd do Czerniowiec. Żywszy ruch panuje w Ottynii (fabrykacja maszyn), w Tyśmienicy, Horodence, Śniatynie, a przedewszystkiem w Kołomyji (43.000).
Wzdłuż Karpat kryje Pokucie wielkie bogactwa: sól, wosk ziemny koło Dżwtniacza i Staruni, naftę koło Pasieczny, Buchtowieckiego Potoku, Kosmacza i Słobody Rungurskiej, asfalt koło Kosmacza, a nawet kamień litograficzny, węgiel kolo Dżurowa, Nowosielicy i Rożnowa.
Na calem Podkarpaciu, a także i Pokuciu pełno było otwartych salin. Ludność korzystała z nich dowoli. Rząd austrjacki jednak wprowadził monopol soli, saliny zamknął i tylko niektóre otwarł warzelnie, jak w Lacku, Dolinie, Bolechowie, Delatynie, Lanczynie.
Na samej krawędzi Pokucia, Kuty ormiańskie, od których podobno nazwa Pokucia poszła. Wieś Żabie, największa huculska wieś i wogóle największa wieś w kraju.
Polska sześć niemal wieków tu gospodarowała. Broniła kraj z całą gorącością swej duszy szlachetnej i bohaterskiej, a mogiły Cecory, ruiny zamków starych Chocimia, Zwańca, blizkiego Kamieńca Podolskiego, Okop św. Trójcy, Zaleszczyk, Horodenki, Kołomyji, Stanisławowa, Zydaczowa, Sambora, Komarna, boje koło nich staczane i boje z pod Obertyna, Żórawna i tylu innych miejsc, nie mówiąc o setkach zamków podolskich, o licznych kościołach i cerkwiach dźwiganych pobożną myślą i hojną naszych Dziadów ręką, przywileje królewskie dawane miastom, stwarzane wielkie ogniska handlu, w których w gościnę przyjęci Ormianie kierownicze zajęli stanowisko, bogate, schludne wioski i miasteczka, tulące się w opiekę dworów pańskich, świadczą chlubnie o cnocie Ojców o ciężkiej i mądrej ich robocie.
Jeżeli w annałach ludów, teraz tędy na świat germański płynących, przechowały się podania z bojów tutejszych ich ojców, to dzisiejsi ich potomkowie, powróciwszy szczęśliwie w rodzinne progi, prawili będą swoim o widzianych zamkach, o których legendy im mówiły.
Nowsze czasy nie zamknęły się przed wrażliwym umysłem polskim. Kiedy się przestało być przedmurzem chrześcijaństwa i kord się odpasało, to weszło się w nowy świat z całem jego zrozumieniem, z pracą mądrą, znojną i celową. Oto wszystkie prawie wsie i miasteczka obdarzono najwyższem dobrodziejstwem kultury, bo szkolą.
We wielu otwarto szkoły zawodowe, handlowe, garncarskie, drzewne. Góry i doliny zadymiły się kominami fabrycznymi. Wprowadzono wzorową gospodarkę leśną, rozwinięto po miastach i wioskach Kółka rolnicze, Kasy oszczędności, towarzystwa oświatowe, wprowadzono wzorową hodowię bydła, przemysł mleczarski. Wzięto się do racjonalnej regulacji rzek, i w duchu ekonomicznej polityki Jagiellonów podjęło uczynić Dniestr dobrą wodną komunikacją do morza Czarnego i związać się z ruchem śródziemnomorskim. Pocięto kraj dobremi drogami i powiązano go drogą podkarpacką licznemi odnogami ze stolicą kraju i z dalekim Zachodem.
Rusin z Polakiem szedł tu w pracy o lepsze zgodnie i uczciwie. Był tu wzór nowożytnego życia, każdy siedział na swem prawie narodowem i religijnem. Niby to mozaika ludów, druga Szwajcarja swobodna ten Podkarpacki kraj! Rusin, żyd, Polak, protestant czy katolik, uczył się w swej szkole, modlił się w swym kościele. Wszystko tu szło o zdobycie coraz to większych praw swoich, dopóki zła ręka nie zamąciła tych stosunków.
Z wojny wyrośnie zapewne podstawa trwalszego narodowego życia.
[Kurjer Lwowski, 09.06.1915]
09.06.1915