I.

 

Czytałem gdzieś zdanie, więcej może dowcipne niż gruntowne, lecz bądź co bądź, dość trafne, że każda nowopowstająca lub odradzająca się literatura rozpoczyna się okresem pism ulotnych i broszur okolicznościowych, przechodzi następnie epokę albumów i almanachów, dopóki wreszcie nie dojdzie do pism i wydawnictw peryodycznych. Sądząc wedle wszelkich oznak, literatura rusińska w Galicyi znajduje się dotychczas w fazie albumowej. Tylko polityka zdołała wytworzyć dla siebie czasopisma trwale. Literackie do r. 1880 wszystkie chorowały na suchoty i podtrzymywane były sztucznie; założona w r. 1880 przez p. Partyckiego i wydawana obecnie przez towarzystwo imienia Szewczenki Zorja, jest poniekąd pierwszem czasopismem literackiem, które stoi na własnych nogach. Prawda, że rezultat finansowy jest tu poniekąd wynikiem zrzeczenia się wszystkiego, coby przypominało jakiś świadomy kierunek literacki, jest wynikiem eklektyzmu, który rzeczy błahe lub mierne, lecz niewychodzące z ram rutyny, stale przenosi nad prace bodaj trochę wybitniejsze, żywsze, niepodchodzące pod strychulec estetyki szkolnej. Nie dziw więc, że osobliwie młodsze siły, które chciałyby, niezależnie od owych estetycznych i moralnych formułek naszych gimnazyów, przemówić do publiczności, uciekają się do postaci pisma zbiorowego, wygodnej z rozmaitych względów. Przedewszystkiem idzie finansowy. Jedną książkę za składane pieniądze daleko łatwiej wypuścić w świat, niż cały szereg peryodycznych. Lecz kto wie, czy nie ważniejszym jeszcze jest wzgląd cenzuralny. Wedle austryackiego prawa prasowego, każde wydawnictwo peryodyczne po wyjściu z druku podlega podwójnej cenzurze: policyi i prokuratoryi: nieperyodyczna zaś książka, jeżeli ma objętości więcej niż 5 arkuszy, nie podlega jej. Przy nadmiernym więc rygoryzmie tych władz, idącym w parze z ciemnotą w sprawach literackich i naukowych, jedynie chyba książka może mieć nadzieję przeniesienia do publiczności nieco swobodniejszego słowa.

 

Zwłaszcza od połowy siódmego dziesiątka lat rozpoczęła się w literaturze rusińskiej Galicyi ta doba albumowa. Obok falangi starszych „narodowców,“ zgrupowanych około wydawnictwa Prawda, występuje na scenę zastęp młodzieży, hołdującej również ideałom narodowym, lecz niepodzielającej ani estetycznych, ani etycznych, ani społeczno - ekonomicznych poglądów starszego pokolenia, o ile ono je sformułowało (najczęściej tylko przecząco: tego nie chcemy, bo darwinizm! tego nic chcemy, bo realizm! tego nic chcemy, bo „nieestetyczne“ itp.). I oto w r. 1876, jak pierwsza jaskółka, zjawia się. wydany przez tę młodzież album (wraz z kalendarzem) p. t. Dnistrjanka. Prawda, album ten jeszcze różnorodny; zgromadzeni w nim pod jednym dachem

 

ludzie, którzy w następnych latach dziesięciu rozeszli się W najróżniejsze strony: do ohozu t. z. „starej“ partyi, do klerykalnego, do obecnych narodowców i do grupy „młodej“ lub „radykalnej.“ Lecz, bądź co bądź, ta grupa w nim przeważa, daje do niego parę utworów oryginalnych z życia ludu rusińskiego, pierwszy raz zaznajamia publiczność rusińską z nazwiskiem i sposobem pisania Emila Zoli, podając w przekładzie jego nowelę „Powódź.“

 

Prawie jednocześnie z Dnistrjanką, jakby dla ujawnienia swej odrębności, wydają też starsi narodowcy, osobliwie bracia Barwińscy, większy daleko album Ruska chata. Mniej tu eklektyzmu, ale daleko więcej szarej bezprogramowości. Najwięcej miejsca zajmują utwory dwóch bukowińskich poetów: dwa długie i wszelkiej wartości pozbawione poematy Daniła Młaki, z epoki wojen Chmielnickiego, ciekawy z wielu względów dramat Fed’kowicza „Dowbusz,“ parę prac p. Kulisza i Hanny Barwinok (pani Kuliszowej), wiersze Fed’kowicza, Młaki, Szrama, Ustjanowicza i kilka artykułów mniej wartych. Pomimo tak poważnych imion, jak Fed’kowicz, Kulisz i Barwinok, publiczność przyjęła ten album nadzwyczaj chłodno i podczas gdy Dnistrjanka, ułożona przez ludzi dotychczas prawie nieznanych, w tymże samym roku rozeszła się w przeszło 1000 egzemplarzach, Ruska chata i po dziś nie została zupełnie rozsprzedaną.

 

Tak zwane procesy socyalistyczne, które w r. 1877 i 1878 całkiem niespodzianie i z przyczyn czysto przypadkowych spadły na młodzież rusińską i w których pod pozorem socyalizmu rząd i społeczeństwo starały się stłumić wszelkie, choćby i najskromniejsze objawy krytyki i wolniejszej myśli, wywarły skutek wręcz przeciwny zamierzonemu, gdyż powołały do życia wydawnictwo nierównie ostrzejsze pod względem tonu i radykalniejsze pod względem krytyki stosunków społecznych, niż wszystkie poprzednio i późniejsze rusińskie. Był to wydawany przez M. Pawlika i Iw. Franko Hromadskij druh, który po dwóch numerach miesięcznych z powodów cenzuralnych przeszedł w formę albumu, czyli pisma zbiorowego p. t. Dziarin, a następnie Mołot. Te dwa albumy, które wraz z dwoma zeszytami Hromadskiego druha stanowią całość, pomimo konfiskat policyjnych wywarły wielkie wrażenie na całą publiczność rusińską wszystkich obozów. Czytano jo z oburzcniem, ale czytano i podawano z rąk do rąk. Wyraziwszy głośno swe oburzenie i ubolewanie na to, że „takie rzeczy już i u nas“ się drukują, każdy mimo to w duchu przyznawał im wiele słuszności, a dziennikarze rusińscy, którzy nie znajdowali dość slow oburzenia i potępienia na wydawców i wysilali swe mózgi na wynajdywanie coraz potworniejszych bajek o nieb, później mimo to przedrukowywali artykuły z zaklętego źródła. Pomimo całej niedojrzałości idej i metody tego wydawnictwa, trzeba jednak przyznać, że zasiało ono więcej zdrowych ziarn, więcej pobudek do pracy pożytecznej nad ludem, niż jakiekolwiek inne rusińskie w Galicyi. Ci, którzy najwięcej z niem polemizowali, jak up. zmarły Włodzimierz Barwinski, najwięcej też z niego korzystali; ci, którzy z początku oburzeniem lub kpinami obrzucali twierdzenia „zapaleńców“ — po kilku latach sami tłumnie wygłaszali je jako swoje własne, jako pewniki.

 

Od tego czasu szła dalej walka między starszem i młodszem pokoleniem narodowców, walka nierówna i nierównomiernie prowadzona, już dlatego, że starsi, ludzie dojrzali, przeważnie zostający na posadach, zorganizowani i chociaż niebogaci, lecz też nicpozbawieni środków, młodzi zaś wskutek procesów wytrąceni z naturalnej kolei, źle widziani przez rząd i społeczeństwo, rzadko tylko mogli podnieść niezawisły głos w obronie swych zasad. W r. 1879 i 1880 wydają oni Drobną bibliotekę, tłomaczenia popularnych prac autorów zagranicznych, jako też niektórych utworów beletrystycznych (wszystkiego wyszło 14 zeszytów, w których pierwszy raz w języku rusińskim ukazały się przekłady z Häeckla, Huxleya, Layeleya, Dohrolubowa, Pisarewa, dalej Kain Byrona i parę rozdziałów z L'Assommoir Zoli). W tymże roku 1880—1881 wydają Iwan Belej i Iwan Franko czasopismo Swit, w tonie znacznie już umiarkowanym i próbują w niem ze swego stanowiska odzywać się o sprawach ogółu dotyczących. Wydawnictwa te, przedsiębrane przez grupkę „młodych,“ zmusiły starszych narodowców do reorganizacyi własnej roboty. Około tego więc czasu zaczyna się, przy częściowem przejmowaniu idej „młodych“ żywszy ruch między starszymi. P. Romańczuk w r. 1879 zakłada pismo ludowe Bat'kiwszczyzna, w którem, osobliwie w pierwszych latach, aż nadto wyraźnie widać pożyczki z Hromadskiego druha; p. Partycki zakłada literacką Zorję, a p. Barwiński polityczne Diło, które miało być organem całej partyi narodowców. Barwiński za pierwszy punkt swego programu postawił — pojednanie i to nietylko pojednanie ze „starą“ partyą Słowa, ale także z młodzieżą. Tylko, że taktyka jego na dwie strony była wcale niejednakowa. Gdy bowiem ze „starymi“ starał się dojść do celu zapomocą umizgów, przemilczenia ich błędów i daleko idących ustępstw, nawet programowej natury, natomiast dla wszystkich „nowych“ poglądów śród młodzieży (prócz tych, które sam sobie od niej przyswoił), okazywał wielką nietolerancyę i nic uważał sobie za ujmę agitować skrycie przeciw jednostkom tej „grupy,“ byleby tylko jakąś część pozyskał dla siebie. Rozumie się, że jego próby—utorowania śród młodzieży „staronarodowego“ kierunku nic odniosły pożądanego skutku, już chociażby z tego powodu, że na pytania, na któro młodzież główną kładła wagę, na społeczne i ekonomiczne, Barwiński nie miał żadnej odpowiedzi, prócz chyba stereotypowoj: „to u nas jeszcze nie na czasie.“ A gdy wreszcie w r. 1881 na pierwszym wiecu ludowym we Lwowie zamierzył sam nieco gruntowniej rozstrzygnąć te kwestye i dać odpowiedź, to najlepiej dowiódł, że na tem polu był zupełnym profanem; wszelki zawiązek programowej myśli społecznoekonomicznej utopił w powodzi frazesów.

 

Ale jeszcze za życia Barwińskiego mieli narodowcy sposobność przekonać się, że poczęta przez niego polityka pojednania nie z tej strony była prowadzoną, z której ją prowadzić należało. Młodzież do polityki Dila nie przystała, natomiast zaś partya Słowa pomimo anielskiej dla niej cierpliwości, wyrozumiałości i pobłażliwości Barwińskiego, obdarzyła nasz kraj takiemi kukułezemi jajami, jak „haniebny pod każdym względem“ proces Olgi Hrabarowej i towarzyszów. Nie dziw więc, że po śmierci Barwińskiego następuje zwrot w przeciwną stronę; w skład redakcji Diło wchodzą niektórzy przedstawiciele „młodszego“ obozu, którzy równocześnie też zasilają pracami swemi Zorję, Bat'kiwcszczyznę i inne wydawnictwa narodowców. Sojusz ten jednak trwał niedługo i obecnie przeżywamy dobę rozdwojenia między „starszymi“ a „młodszymi,“ rozdwojenia daleko ogólniejszego, chociaż mniej ostrego pod względem formy, niż w r. 1877—1882. To, co mogło się jakiś czas wydawać „zdobyczą polityki Barwińskiego“ — rozwiewa się i rozłazi samo, w miarę jak występują głębsze sprzeczności i przeciwieństwa. Nie dziw więc, że literatura albumów znowu się wzmaga. Z początkiem bieżącego roku wydano w Stryju album Watra (ognisko), na dochód miejscowego kasyna rusińskiego przez p. Wasyla Lukicza, jednego z najgorętszych zwolenników Barwińskicgo. Wkrótce też wyjdzie Album kobiecy, wydany przez panie Natalię Kobryńską i Ołenę Pczilkę, zaś wiedeńskie towarzystwo Sicz rozpoczyna wydawnictwo albumu na pamiątkę 20-tej rocznicy swego istnienia, a na dochód pomnika T. Szewczenki.

 

Przeglądowi treści i myśli przewodnich tych albumów poświęcimy następne szkice.

 

I. Franko.

 

 

II.

 

P. Wasyl Łukicz (pseudonim) znanym był rusiuskiej publiczności w Galicy i jako współautor Prawotaria (doradcy prawnego) i jako długoletni redaktor Proświty. Pomimo nadzwyczaj ostrej i nieraz po prostu dziwacznej cenzury, jaką wykonywał wydział Proświty nad rękopisami, udało się przecież p. Łukiczowi uczynić ten kalendarz najpoczytniejszą książką rusińską w Galicyi, gdyż co roku rozchodziło się go przeszło 3,000 egzemplarzy. Dla ludu i inteligencyi był on zarówno pożądanym. Pierwszy znajdował w nim krótkie utwory beletrystyczne najlepszych pisarzów rusińskich, jak Szewczenki, Neczuja-Lewickiego, Koniskiego, Rudańskiego, a także życiorysy i portrety wybitnych działaczów, oraz krótkie artykuły naukowe i rady gospodarcze; druga, interesująca się sprawą publiczną, miała sprawozdania z życia społecznego i towarzyskiego, ogłoszenia, treść gazet i nowych książek itp. Wreszcie chcąc wszystkim dogodzić, wydział Proświty uchwalił drukować w kalendarzu także „typik,“ tj. porządek „odpraw“ cerkiewnych na cały rok, rzecz potrzebną jedynie dla księży i djaków, a zajmującą około trzech arkuszy druku, czyli trzecią część całego kalendarza. Nie dziw więc, że wobec tej uchwały część literacko-naukowa, która jedynie nadawała książce wartość, musiała się nadzwyczai ścieśnić. Wskutek tego z poczat- kiem przeszłego roku uczynił p. Łukicz wydziałowi „Proświty“ propozycyę rozdzielenia kalendarza na dwie części: literacko-popularną i drugą przeznaczoną dla inteligencyi, a raczej dla księży z „typikiem.“ Oburzono się na takie wymaganie, widząc w niem jakąś chęć do dyktatury, wskutek czego p. Łukicz zerwał z „Proświtą“ i oddał zgromadzony przez się materyał literacki i naukowy rusińskiemu Kasyno w Stryju, które też wydało rękopisy w postaci pięknego i bogatego treścią albumu p. t. „Watra“ (Ognisko) w objętości 13 i pół arkuszy druku.

 

Treść Watry z wielu względów niepodobną jest do tych wydawnictw, jakie obecnie wychodzą w świat z pieczęcią lwowskich narodowców. Mimo że stryjskie Kasyno rusińskie składa się. z nich również, a p. Łukicz osobiście dalekim jest od wszelkiego, nawet literackiego radykalizmu, to przecież spotykamy tu tony daleko świeższe i mniej przytłumione prawidłami estetyki szkolnej, niż w publikacyach lwowskich. I tak umieszczono tutaj między innemi prześliczną nowelkę Myrnego, przysłaną właściwie dla Zori, lecz odrzuconą przez redakcyę z powodu niemoralnej treści. Treść ta następująca: Urzędnik policyjny Kostenko żeni się z młodą panienką. Panna, którą Kostenko ubóstwa szczególnie za jej instytucką niewinność, w tydzień po ślubie zaczyna potajemny romansik z oficerem artyleryi. Tymczasem mąż otrzymuje polecenie urządzić obławę na jakiegoś ważnego przestępcę. Wysyła młodą żonę na wieś do jakiejś towarzyszki. Nadchodzi oznaczony wieczór, Kostenko wydał rozporządzenie, żeby mu donoszono o wszystkich nowoprzybywających, którzy stają w hotelach — i oto otrzymuje wiadomość, że do pewnego hotelu rzeczywiście przybyła para, która nie chce podać swych nazwisk. Kostenko zbiera całą gromadę żandarmów i policyantów, obstawia hotel, każe wyłamywać drzwi numeru i zastaje wewnątrz — żonę i oficera. Oto cała osnowa tej „niemoralnej“ noweli, gorszącej profesorów rusińskiego gimnazyum we Lwowie, a nie gorszącej rusinów stryjskich. Nie potrzebuję dodawać, że po za treścią, język i sposób opracowania godne są w zupełności takiego wielkiego talentu, jakim jest p. Myrny, słusznie uznany za jedną z najwybitniejszych sił współczesnej literatury ukraińskiej.

 

Do tej samej kategoryi utworów, odrzuconych przez redakcyę Zori, a wydrukowanych w Watrze, należy też moja powiastka Misya, opowiadająca dzieje jezuity, ks. Gaudentego i jego misyi na Podlasiu. Obecny redaktor Zori, p. Cegliński, wydal przed rokiem o tej pracy wyrok, że jest to rzecz tylko w tym celu napisana po rusińsku, iżby ją następnie przetłomaczono na język polski i umieszczono w warszawskich pozytywnych tygodnikach, jako zaś apoteoza racyonalizmu jest zupełnie słabą i dla naszej publiczności wcale nie ciekawą. Pomimo to, że żadnej apoteozy racyonalizmu w Misyi niema, mogę pocieszyć p. Ceglińskiego wskazaniem faktu, że chociaż praca moja niedawno dopiero wyszła w Watrze, potrafiła już zainteresować publiczność w tym stopniu, że wkrótce ma się z dwiema innemi powiastkami tego samego cyklu pojawić w osobnej książce kosztem dramatycznego towarzystwa rusińskiego w Kołomyi. I tutaj więc pokazuje się, żc prowincya widzi jaśniej i mniej się boi mar stworzonych przez własną wyobraźnię, niż nasi lwowscy „konserwatywni narodowcy.“

 

Był czas, kiedy w Paryżu krytycy starej szkoły malarskiej nie przyjmowali do corocznego „Salonu“ utworów impresyonistów, tak że ci ostatni zmuszeni byli otworzyć swój osobny „Salon des refusés.“ Otóż takim „salon des refusés“ jest też poniekąd Watra. Prócz dwóch wspomnianych nowel spotykamy w niej także naukową pracę autora, który u naszych narodowców cały i ze wszystkimi nowymi utworami jest refusé. Mówię o Dragomanowie, który tam umieścił urywek swej nader ciekawej i dla dziejów literatury rusińskiej bardzo ważnej pracy o duchownych wierszach na Ukrainie w XVII i XVIII wieku. Historyę tych wierszy stawia autor na szerokim gruncie porównawczym i widzi w nich z jednej strony zabytki świadczące o żywych stosunkach ludu ukraińskiego z kulturą zachodnią, a z drugiej przebłyski narodowego przebudzonia pod wpływem tej kultury, gdyż utwory te, chociaż oczywiście książkowego pochodzenia, pisane były językiem prawic czysto ludowym, z niektóremi tylko przymieszkami cerkiewszczyzny i to na długie lata przed Kotlarewskim i Kwitką.

 

Do owych refusés zaliczyć musimy nawet pomieszczone w Watrze prace Ulany Krawczenko i M-eja. W wierszu panny Krawczenko dostrzegła redakcya Zori — socyalizm w słowach: „Kiedyś, skoro zginie zmora przesądów i brat z bratem podzieli się dobrem, to czyż nie pozostanie jeszcze dosyć łez i cierpień dla ludzkości?“ Wiersze M-eja odrzucono dlatego, że przedmiot jego (kontrast wesołej gry fortepianowej na pierwszem piętrze i płaczu umierającego dziecka w suterenach) jest taki smutny, a „młody człowiek — zdaniem redakcyi Zori — powinien patrzeć na świat wesoło, a niezwracać uwagi na takie rzeczy.“ Słyszałem, że z powodu „zwracania uwagi na takie rzeczy“ jeden z profesorów rusińskiego gimnazyum miał kiedyś powiedzieć do swoich uczniów: „Czekajcie no, ja wam rypnę tyle łaciny i greki, że wam do wszystkiego innego odejdzie ochota!“ Podejrzywam, że ci panowie chcieliby obecnie zastosować tę samą metodę, nieco tylko zmienioną, do całego społeczeństwa rusińskiego w Galicyi, tylko, niestety, w miarę jak sami zamykają oczy na wszelkie „takie rzeczy,“ prowincya zaczyna coraz pilniej na nie patrzeć.

 

Z innych utworów beletrystycznych w albumie Łukicza znajdujemy przedewszystkiem szkic p. Mordowcia „A wse Preczysta.“ Jest to prześlicznie z ust ludu opowiedziana nowela kryminalna. Parobczak, podejrzany o zabójstwo żyda, poszlaki mówią przeciwko niemu; jedno tylko mogłoby go zbawić — wykazanie alibi, lecz tego nie chce uczynić, żeby nie skompromitować dziewczyny, u której właśnie tej nocy bawił. Dopiero ona sama, przybywszy do Kijowa na odpust i przypadkowo spotkawszy swego ukochanego na ulicy, kiedy go prowadzono do sądu i za nim udała się do sali rozpraw, głośno wydaje całą prawdę i ratuje go od nieszczęścia. Rzecz opowiedziana w zwykłej, nieco sentymentalnej i nieco cerkiewnej manierze p. Mordowcia, lecz mimo to robi silne wrażenie, dlatego głównie, że przedstawia uczucia prostych wiejskich ludzi — sądu przysięgłych.

 

Daleko słabszą, nawet od swych przeciętnych rzeczy, nowelę dał płodny ukraiński pisarz p. Koniski. Opowiadanie jego p. t. Sierowyk, prócz bardzo ładnego ustępu, wlecze się mdło i rozwlekle; sam temat, który przy zwięźlejszem opracowaniu i psychologicznem pogłębieniu postaci mógłbym dorzucić ciekawy rys do charakterystyki współczesnego społeczeństwa rosyjskiego, w pracy p. Koniskicgo prawie utonął śród powodzi słów, przysłów ludowych i nienależących do rzeczy szczegółów.

 

Baśń ludową, ale nieco odnowioną i prześlicznie opowiedzianą dał p. Neczuj-Lewicki. Jest to znana baśń o dwóch braciach: mądrym a nieuczciwym i głupim a uczciwym — tylko że ten drugi brat u p. Neczuja wcale nie głupi, tylko „lubi milczeć, a nie umie się kłaniać“ i pojmuje uczciwość bardzo rygorystycznie. Sprzeczność charakteru obu, ich wędrówka po Ukrainie i wreszcie przygody w „innem państwie,“ niby w Krymie, gdzie starszy brat w nieuczciwy sposób dochodzi do bardzo wysokiego stanowiska, lecz właśnie przez swą nieuczciwość nagle pada, a młodszy, chociaż cichy i długi czas poniżany, zdobywa rękę pięknej księżniczki— wszystko to przy całej fantastyczności mowy nakreślone z nadzwyczajną wyrazistością i realizmem, językiem ślicznym — przymioty, za które Neczuj-Lewicki słusznie uważanym jest za pierwszego przedstawiciela współczesnej powieści ukraińskiej.

 

Nie będziemy zastanawiali się szczegółowo nad treścią innych prac beletrystycznych, pomieszczonych w albumie p. Lubicza; dość wyliczyć ważniejsze z nich. Przedewszystkiem spotykamy tu dwa utwory przedwcześnie zgasłego poety ukraińskiego, Stefana Rudańskiego: Mazepa i Paweł Polubotek. Są to poematy dziejowe, bez większej poetycznej wartości chociaż z wielu względów ciekawe dla historyka ukraińskiej literatury. Dalej humorystyczne opowiadanie dr. Łuczakowskiego: Po maturze, kilka wierszy p. Kulisza i Hetmancia, Fed’kowicza i Daniła Młaki. Jak widzimy, w dziale beletrystyki reprezentowano są prawic wszystkie żyjące jescszcze pokolenia i kierunki literatury rusińskiej, począwszy od „starszych'' ukrainofilów rosyjskich (Kulisz, Mordoweć, Koniski), dalej późniejszych realistów (Myrnyj, Hetmanec i Neczuj), a kończąc na najmłodszem pokoleniu (Syweńkij i Gzajczenko); tak samo i w Galicyi: począwszy od starszych romantyków (Luczakowski) i ludowców (Fed’kowicz i Młaka), a kończąc na najmłodszych realistach.

 

W naukowej części Watry prawie wyłącznie reprezentowaną jest historya literatury rusińskiej i krytyka. I tak p. Koniski dał „notatki biograficzne“ do życiorysów kilku, dotychczas mniej znanych pisarzów ukraińskich. P. Mordoweć zamieścił krótką swą autobiografię wraz ze spisem swych utworów, wydanych w języku rosyjskim. P. Aleksander Barwiński — dwa odczyty popularne, miane w Tarnopolu, o Szewczence i o Fed'kowiczu. Pr. Emil Ogonowski — krytyczną ocenę niedawno wydanej powieści Jurij Horowewko, napisanej przez Krasiuczenka, a Iwan Franko ocenę wydanych w Petersburgu ukraińskich powiastek P. Mordowcia. Lecz najważniejszą pracą w tym oddziale jest rzecz naszego wydawcy albumu, p. Lubicza, o „Węgierskiej Kusi,“ gdzie pierwszy raz zebrano mnóstwo ciekawych i rozproszonych wiadomości o tej mało znanej i prawie zapomnianej dzielnicy narodu Rusińskiego. Uznając ważność tej rozprawy, wydział prawny „Proświty“ postanowił ją adoptować, gdyż swym nakładem wydał osobną odbitkę i puścił w rozsprzedaż, co mu tylko pochwalić można. Ciekawa rzecz, że prócz dr. Ogonowskiego żaden z „kierujących“ narodowców lwowskich nic nie dal do Watry i że po wyjściu samej książki prócz gołych bibliograficznych notatek ani Diło, ani Zoria nie pomieściły żadnej, bodaj cokolwiek szczególowszej oceny jej treści; czują znać, że główny prąd literacki zaczyna ich mijać, tak jak około 1867—70 minął t. z. „starą partyę,“ chociaż i z odmiennych nieco powodów. Tam wyrzeczenie się żywej mowy ludowej, tutaj zaś wyrzeczenie się życia, obserwacyj i analizy zjawisk społecznych powoduje jeden skutek — odpływ sil literackich.

 

I. Franko.

 

III.

 

Co roku w początku marca obchodzą lwowscy narodowey rocznicę zgonu największego poety Rusi-Ukrainy, Tarasu Szewczenki. Jest to ich święto narodowe, które obchodzone bywa między innemi jaknajstaranniej urządzonym wieczorkiem muzyczno - deklamacyjnym. Od lat przeszło dwudziestu weszło w zwyczaj, że wieczorek ten rozpoczyna się przemową jednego z wybitniejszych narodowców, w której prócz biograficznych i literackich uwag o poecie, wygłoszone bywają ich poglądy bądź to na jego utwory, bądź też na samo sprawy narodowe i społeczne, poruszone przez poetę. W ubiegłym marcu ułożenie takiej przemowy poruczono p. Ceglińskiemu, obecnemu redaktorowi Zori i autorowi komedyj, ocenionych w jednym z poprzednich moich artykułów tegorocznej Prawdy. P. Cegliński zdziwił nas niepomału, wspomniawszy bowiem ogólnikowo o ideałach Szewczenki i zaznaczywszy, że galicyjscy narodowcy pracują dla ich urzeczywistnienia, roztoczył przed licznie zgromadzoną publicznością obraz 26-letnicj pracy ogólnej, jej zdobyczy i dalszych celów. Była to więc przemowa w pełnem znaczeniu programowa. I jakże określił p. Cegliński ten program? „Jesteśmy stronnictwem konserwatywno - narodowem. Uważamy wiarę za podstawę naszej narodowości i za podstawę dalszego rozwoju narodowego. Wygłaszamy to otwarcie wobec duchowieństwa i jego władz, któro bezpodstawnie podejrzywają nas o obojętność religijną, jako też wobec tych żywiołów radykalnych, któreby chciały wiarę zostawić na boku przy oświecaniu ludu. Mimo to jesteśmy partyą narodową, która idąc za przewodnictwem Szewczenki, w ostatnich 26 latach dokonała w Galicyi prawdziwej rewolucyi społecznej, gdyż zniosła przedział między ludem a inteligencyą.“ Następnie starał się wskazać szczegółowo te myśli, wcielane w utworach rusińskicj beletrystyki, nauki i sztuki. Prawda, przy tym wykazie zmuszony był niejednokrotnie wciągać do „narodowo-konserwatywnego“ taboru ludzi i pisma, niemające z nim nic wspólnego, począwszy od samego Szewczenki, a skończywszy na piszącym te słowa. Charakterystycznym był ustęp przemowy (cytuję z pamięci, gdyż drukiem nie ogłoszona, wrzekomo z obawy, żeby c. k. prokuratorya nie skonfiskowała): „ Wielce pocieszającym objawem jest też przebudzeniu się naszych kobiet, które obecnie przystąpiły do wydania Albumu kobiecego, po którym możemy się spodziewać, że zredagowany będzie w duchu tych samych przezemnie wygłoszonych idej.“

 

Już wówczas, znając dokładnie genezę tego albumu, p. Cegliński nic byłby mógł tego wypowiedzieć, gdyby dokładnie ważył swe słowa i gdyby miał był zamiar przedstawić rzeczy tak, jak one są w istocie, a nie sypnąć po prostu piaskiem w oczy swym słuchaczom. Geneza ta nic pozbawioną będzie, tuszę, i szerszego interesu, jako charakterystyczny rys nurtujących w społeczeństwie rusińskiem prądów umysłowych i dlatego muszę bodaj pokrótce opowiedzieć ją czytelnikom Prawdy.

 

Przed kilku laty założone zostało w Stanisławowie za inicyatywą i pod przewodnictwem pani Natalii Kobryńskicj (córki posła Ozarkiewicza) „Towarzystwo kobiet rusińskich,“ którego celem miało być popieranie sprawy niewieściej zapomocą literatury, a więc z jednej strony wyjaśnienie współczesnego stanowiska i współczesnej walki kobiet w języku rusińskim i dla publiczności rusińskicj zapomocą odczytów i stosownych wydawnictw, a z drugiej — uświadamianie rusinek w tym kierunku i budzenie pośród nich ruchu równoległego z ruchem kobiet w innych społeczeństwach oświeconych. Towarzystwo zbudziło z początku wielki zapał, zyskało około setki uczestniczek, lecz wkrótce w samym wydziale zaczęły powstawać nieporozumienia. Niektórzy ludzie dobrej woli, lecz ciasnego poglądu zaczęli podkopywać się pod program związku, chcąc zwrócić działalność jego na ulubionego konika inteligencyi rusińskicj — bursę, na dostarczanie spódniczek i pończoszek dla biednych, słowem, chcąc z towarzystwa dla oświaty i pracy umysłowej zrobić towarzystwo filantropijne.

 

Dopóki jednak p. Kobryńska była prezydentką, udawało jej się, choć z trudnością niszczyć te podkopy. Trzymając się pierwotnego programu, wydział postanowił wydać „ Album,“ złożony wyłącznie z oryginalnych, literackich i naukowych prac samych rusinek i porozsyłal też wezwania do autorek, poruczając kierownictwo p. Kobryńskicj. I rzeczywiście, na zaproszenie sympatycznego towarzystwa i polegając na imieniu redaktorki, która zaszczytnie dala się poznać w literaturze swą niewielką, lecz głęboko pomyślaną i wystudyowaną nowelą „Dla kawałka chleba,“ jako też kilkoma odczytami w Towarzystwie o współczesnej kwestyi kobiecej w Galicyi i po za granicami, odezwały się prawic wszystkie autorki, a prócz nich pospieszył znaczny zastęp młodszych, początkujących sil, przejętych jednym duchem i wierzących w jedne zasady. Zanim jednak jeszcze mogła się rozpocząć praca nad porządkowaniem nadsyłanego materiału, zaszły takty, które p. Kobryńskicj zrobiły niemożliwem pozostawanie nadal w Towarzystwie.

 

Utworzono w Stanisławowie stolicę biskupią, mianowano biskupem ks. Pełerza i pośród lwowskich narodowców rozpoczął się pamiętny „na prawo zwrot“ ku tym cerkiowno-rzadowo-galicyjskim ideałom, które p. Cegliński dość trafnie ochrzcił mianem „konserwatywno-narodowych.“ Pod wpływem tego prądu osądziło też „Towarzystwo kobiece,“ że i dla niego koniecznem jest zaskarbić sobie łaskę nowego władyki i zadać kłam pogłoskom, które wrzekomo widziały w tem Towarzystwie coś radykalnego, nieprzyjaznego kościołowi unickiemu. Postanowiono zatem ze składek członków zakupić srebruą tacę i ofiarować ją biskupowi. Dowiedziawszy się o tej uchwale, zupełnie nielicującej z programem Towarzystwa, p. Kobryńska i jeszcze kilka swobodniej myślących, wystąpiły z Towarzystwa, a p. K. postanowiła wydać rozpoczęty „Album“ na własną rękę. Wprawdzie wydział instytucyi szamotał się z nią jakiś czas, żądając zwrotu utworów nadesłanych, lecz gdy sume autorki oświadczyły, że prace swe powierzyły tylko p. Kobryńskicj, zamilkł zupełnie. Tymczasem zyskała silną pomocnicę w pani Olenie Pcziłce, znanej autorce ukraińskiej i oto staraniem, jako też kosztem tych dwu niewiast przyszła do skutku książka, pierwsza w swoim rodzaju w literaturze rusinskiej, stanowiąca objaw nadzwyczaj ważny i sympatyczny.

 

Powtarzam, com powiedział wyżej: już znając tę genezę albumu kobiecego — powinien by był p. Cegliński wstrzymać się z zaciąganiem tej zbiorowej pracy pod konserwatywno-narodowy sztandar, już chociażby dlatego, że o ruchu, jaki odbija się w tem wydawnictwie, nie słyszymy tam nic więcej prócz drwinek i cynicznych żartów. Kwestyi oświaty, pracy i praw kobiecych narodowcy galicyjscy dotychczas zupełnie nie podnieśli teoretycznie (z wyjątkiem jedynego Barwińskiego, który ją rozstrzygnął w duchu ultra-konserwatywnym), zaś w swych utworach beletrystycznych zawsze wyznaczali i wyznaczają kobiecie nędzne i podrzędne stanowisko i co najwięcej wkładają jej w usta parę patryotycznych frazesów. To też nic dziw, że ruch niewieści zaraz przy pierwszem swem pojawieniu się w rusińskiej literaturze galicyjskiej musiał wystąpić z ram konserwatywnego narodowstwa i szukać sobie własnej drogi, tembardziej, że i w obecnym albumie spotykamy, również jak i w stryjskim, pewną liczbę prac odrzuconych przez redaktorów-narodoweów, jako „nieestetyczne,“ „trywialne“ lub „zanadto radykalne,“ a przeważna ich część doznałaby bezwątpienia tego samego losu, gdyby autorki ich pokusiły się o wydrukowanie swych utworów w Zori lub w fejletonie Diła.

 

Przeglądem treści tego albumu, który wkrótce już ma wyjść, zajmiemy się w następnym artykule. Tu tylko zauważymy, że jest to spora książka, obejmująca około 30 arkuszy druku. Wystąpiło w nim 17 autorek-rusinek z Galicyi i Ukrainy, które dały razem przeszło 45 prac mniejszych lub większych, wierszem lub prozą, beletrystycznych lub też naukowych i publicystycznych.

 

I. Franko.

 

 

[Prawda, 1887. – N 22, s. 260–261; N 24, s. 284–285; N 27, s. 320–321]

02.07.1887