26.11.1916

Nienawiść złym i szkodliwym jest nauczycielem. Moralnie poniża, myślowo wyjaławia, wszechstronnie zaślepia nietylko na dobre strony przeciwnika, ale i na własne korzyści. Zgubny niszczycielski wpływ nienawiści sięga tem dalej, im wyłączniej i bezwzględniej wypełnia ona treść duszy.
Tak właśnie niestety ma się rzecz z duszą ruską w jej stosunku do Polaków i do sprawy polskiej. Mówiąc to, mamy oczywiście na myśli tylko nieliczne względnie grono galicyjskiej inteligencji rusińskiej. Lud bowiem ruski w masie swej jest jeszcze materjałem naogół politycznie biernym i o ile jako czynnik w dziedzinie tej występuje, występuje wyłącznie jako nadużywane często narzędzie w rękach ambitnych prowodyrów.
Ci prowodyrowie robią istotnie wrażenie, jakgdyby żyli nie jakąkolwiek pozytywną treścią, ale tylko i wyłącznie ślepą i tyleż zaciekłą ile bezzasadną negacją w stosunku do wszelkich rzeczy polskich. Negacją nietylko dążein, przeciwnych interesom ruskim, (których w chwili obecnej np. dostrzedz nawet niepodobna), ale negacją faktów nawet i wszelkich wogóle dążeń, choćby one miały nawet leżeć na linji interesów ukraińskich, — że przypomnimy tu np. sprawę budowy galicyjskich kanałów, w której Rusini zajęli również opozycyjne stanowisko, wyłącznie dlatego, że projekt, korzystny wszakże również dla Rusinów, wyszedł ze strony polskiej.
Wobec tego nietrudno było przewidzieć, że urzędową zapowiedź powstania państwa polskiego i wyodrębnionej Galicji powitają Rusini wybuchem uczuć niechętnych i nienawistnych. O ileż kulturalniej i wprost bardziej po ludzku zachowali się Białorusini, aczkolwiek również niezmiernie są czuli i dbali o swój narodowy interes, którego odrębność bardzo dobitnie w chwili tej również akcentują.
Miarą zacietrzewienia Rusinów jest taki choćby — pierwszy z brzegu wzięty — fakt, że "Ukraińskie Słowo" np., pomieściwszy proklamację Cesarską w sprawie polskiej na ostatniej stronie, opuściło w niej na końcu słowa: "z rozkazu J. C. Mośći Franciszka Józefa I.", a podało tylko podpis: gen. Kuk. Cel takiego tendencyjnego opuszczenia części tekstu urzędowego jest aż nadto przejrzysty. Postępek cały ma oczywiście charakter politycznego żakostwa. Skądinąd zaś przypomina cenę egzorcyzmów z III. częśći Dziadów, gdzie djabeł, acz przyciśnięty niejako do muru przez ks. Hotra, wymówić nie jest w stanie samych nazw nienawistnych dlań Sakramentów.
"Diło" zamieściło artykuł, w którym podkreśliwszy, że Galicja w dwóch trzecich (sic!) częściach, a także Chełmszczyzna jest krajem istinn  ukraińskim, wyraża między innymi potem pretensję, że Polacy podczas obchodów uroczystych z racji ostatnich wypadków nic nie mówili o swoim stosunku przyszłym do ukraińskiego narodu. Natychmiast zaś potem powiada: "Rozumie się i podkreślamy to ze szczególnym naciskiem, że nieby się nie zmieniło w istocie rzeczy, gdyby Polacy lepiej byli obmyślili kwestję i powtórzyli znane swoje frazesy o miłości do "bratniego" ludu ruskiego, lub swoje hasło: wolni z wolnymi, równi z równymi! My przecież dobrze znamy prawdziwą wartość tych frazesów i haseł". Pomimo to znów dalej z naciskiem podnosi "Diło", że pominięcie kwestji ukraińskiej na uroczystych obchodach polskich jest "stanowczym dowodem", iż Polacy mają złe zamiary względem Ukraińców.
Na ten stek nonsensów i sprzeczności debrą odprawę daje "Czas" krakowski, którego wywody podajemy poniżej, — podkreślając ustępy, zdaniem naszem istotne:
"Z uwag "Diła" pomijamy znane zresztą skądinąd świadome przeinaczanie faktów, które stanowi stałą broń ruskiej publicystyki w polemice z Polakami; zadziwiać jednak musi podkreślenie (przez "Diło") zadowolenia "Czasu", że podział Galicji już nie nastąpi. Tyle przecież z długiego współżycia z Polakami mogli nauczyć się Rusini, że niema w Galicji ani w całej Polsce stronnictwa ani grupy, któraby niosła godzić się w jakiejkolwiek formie na podział naszej dzielnicy. "Diło" musi chyba wiedzieć, że w tej sprawie solidarność Polaków nie może być naruszona i nigdy się nie zachwieje. Nie wynika stad bynajmniej jakaś dziecinna radość, że "Rusini będą politycznie bezsilnymi". Daleko głębsze i poważniesze powody są w tej mierze dla nas decydujące, a chcąc "Diło" przekonać, należy odesłać ten dziennik do historji, gdzie znajdzie potrzebne informacje.
Również mogliby Rusini raz już skończyć z uroszczeniami do Chełmszczyzny, które nie mają ani historycznej, ani etnograficznej, ani polityczne; podstawy. Wszakże mają oni przed sobą taki ogrom pracy narodowej i kulturalnej we wschodniej Galicji, że całe pokolenia zaledwie jej podołają. Pocóż więc "anektować" jeszcze obszary polskie, w których ich narodowe aspiracje nie znajdą żadnego odgłosu. Rusini jednak doskonale wiedzą, że takie poruszenie sprawy chełmskiej drażni uczucia Polaków, i właśnie dlatego powtarzają uporczywie swoje dziwne pretensje. Nie jest to droga najprościej wiodąca do porozumienia.
Zresztą trudno rozprawiać ze ślepą zaciętością. "Diło" np. obawia się, że Polacy nic zdobyli się nawet na jakieś słowo o swoim przyszłym stosunku do "ukraińskiego narodu": ale zaraz dodaje, że "gdyby nawet wystąpili z jakimś programem, to i tak nicby się nie zmieniło" — bo "my przecież dobrze znamy prawdziwą wartość tych haseł". Więc i tak źle i tak nie dobrze. Gdy Polacy milczeli: "Co za nieprzyzwoitość" — woła "Diło": wyciągają rękę do zgody: wtedy dopiero "nic się nie zmieni"... Otóż istotnie nie pora na frazesy i deklamacje, a przyszłość nie jest jeszcze tak ustalona, aby już teraz można swobodnie układać ścisłe i realne plany polityczne: to jednak jest pewne, że Polacy swój stosunek do Rusinów układać będa zawsze według zasad sprawiedliwości i słuszności, jak to zresztą i dotychczas czynili. Skoro ruska ideologja dorośnie do zrozumienia polskiego stanowiska, wówczas i cały spór polsko-ruski rozstrzygnie się bez wstrząśnień".