Niechaj się ludze ogrzeją.

— Mam dla para lokal na herbaciarnię, ładny, bardzo duży, pomieści setki osób; trzeba się tylko spieszyć, otworzyć jak najprędzej, bo zimno zaczyna dokuczać, niechaj się ludzie mają gdzie ogrzać.
Tak mówił do mnie prezydenl Rutowski, gdy przyszłam do niego z p. Dulębianką z początkiem listopada, z zamiarem zajęcia się zarządem taniej miejskiej herbaciarni dla inteligencji.
— Gdzie jest ten idealny lokal, panie prezydencie — zapytałam.
— Niedaleko dworca kolejowego — odpowiedział — w budynku Państwa Skole, lokal dawne kawiarni "Nowy Świat", uratowałem go przed konfiskatą Moskali.
— Ależ panie prezydencie — zawołałam — to niemożliwe — ja mieszkam na górze Jacka, a lokal obok dworca kolejowego, za ciężko, nie podołam w zimie takiej pracy.
— Ale, co też pani mówi — rzekł na to spokojnie — za ciężko, za trudno, dziś nam tego mówić nie wolno; — gdy idzie o pomoc swoim, musime twardo stać — trzymać się, prawda; — dodał po chwili, zwracając się do p. Dulębianki, jak gdyby szukał potwerdzenia ważności zalecanych postulatów.
— Prawda, prawda prezydencie — potwierdziła zacna i dzielna współpracowniczka i wykonawczyni wielu z jego filantropijnych projektów.
Zgodziłam się — w kilka dni potem została otwarta herbaciarnia, w której wspólnie z prof. Juljanem Mazurkiem, pracowaliśmy przez cały czas okupacji Lwowa.
Jak potrzebną była tego rodzaju instytucja miejska, mógł przekonać się każdy, kto chociażby raz jeden zaglądnął do tego lokato. Setki ludzi korzystało z tej herbaciarni, a gdy nastały silne mrozy, a brak opalu i środków na jego zakupno odczuwać się dawał ogólnie, stała się ona, że się tak wyrażę, publiczną ogrzewalnią. Mieliśmy gości, którzy spędzali całe dnie w herbaciarni i sami utrzymywali, że w niej tylko jest im ciepło, gdyż w domu niema czem palić.
— Dziesięć wiązek drzewa kupiłem w grudniu a mam jeszcze dwie, dzięki miejskiej herbaciarni; wielkiem jest ona dla nas dobrodziejstwem w tych ciężkich czasach — mówił do nas w marcu jeden z naszych stałych klijentów.
Słowa powyższe odsłaniają nam jedną tylko stronę tych ciężkich zmagań, z jakiemi musiało w tych czasach walczyć społeczeństwo lwowskie — a szczególniej inteligencja (zwłaszcza urzędnicza) i byłaby ich nie pokonała, gdyby nie szybka, energiczna, intenzywna i wszechstronna pomoc miasta, której duszą był prezydent Rutowski.
A jak serdecznie pamiętał prezydent o tych instytucjach, których liczba wzmagała się w miarę zapotrzebowania, jak troszczył się o nie nawet w szczegółach, wystarczy, gdy powiem, że dla herbaciarni "Nowy Świat" sam zakupił cukier i przysyłał go dwa razy na miesiąc. Kiedy zapasy zakupionego cukru już się wyczerpały, a ja nie wiedząc o tem przyszłam prosić o nowy transport powiedział mi ze swoim dobrym uśmiechem na ustach:
— Pani, nasz cukier, to słodka przeszłość -już go niema, ale niech się pani nie martwi, jakoś poradzimy na to, tylko trzymać się ostro.
— Dobrze — odpowiedziałam — ale poniewaz słodka przeszłość opłaca się częstokroć gorżką teraźniejszością i przyszłością obawiam się, by los podobny nie spotkał naszej herbaciarni, bo cukru coraz mniej, a gości coraz więcej. Możeby porcje cukru zmniejszyć — dodałam w końcu na pół żartem.
— Nie żałujmy im słodkiej herbaty — odpowiedział prezydent w tym samym tonie, utkwiwszy we mnie swe głębokie wejrzenie, jak gdyby chciał przekonać się, czy wchodzę w myśl zamkniętą w tych krótkich słowach.
Słowa te odsłaniają nam złote serce tego prawdziwego ojca miasta; on myślał o tem, by nietylko ulżyć niedoli człowieka, ale i osłodzić jego życie. Odczuwać to musiał każdy, kto tylko miał sposobność zetknąć się z nim bliżej. Dziwnie kojąco umiał on oddziaływać na ludzi. Nawet w chwilach wielkich przejść i zwątpień narodowych, wychodziło się od niego pokrzepionym, pełnym jakiejś niedającej się ująć w słowa wiary w lepszą przyszłość. Czem było to chwilowe nawet pokrzepienie, zrozumie ten, kto przetrwał te ciężkie czasy, które nawet wtedy, gdy nie było na pozór ciężkich represji, przygniatały i paraliżowały ducha.
Dziś warunki się zmieniły — a jednak atmosfera smutku i przygnębienia nie ustąpiła i ustąpić nie może tak prędko, a niestety brakło nam człowieka, który umiał — lekką ręką — usuwać ciężkie warunki natury materjalnej, a jasnością i pogodą ducha koić bole i wlewać nadzieję.
Wiemy jednak, że nic w przyrodzie nie ginie, więc i cała moc energji tego niepospolitego człowieka, włożona w społeczna, obywatelską i narodową pracę, nie zginie — tylko trzymać się ostro, jak powtarzał nasz dobry przewodnik.
Lwów, 20. VII. 1915.
Eugenia Bartoniówna.

22.07.1915

До теми