Śp. Karol Mikolasch — Dwa fakty — O znakologji lwowskiej — Za dręczenie zwierząt — Poseł M. Siczyński — Sprawa o... koguta! — Krytyka volapüku — Handlarze powietrza — Tarnopol

Śp. Karol Mikolasch, o którego śmierci tylko w jednej części wczorajszego rannego wydania donieś­liśmy, należał do powszechnie znanych i cenionych obywateli naszego miasta, jakkolwiek nie brał szerszego udziału w spraw’acli publicznych. Wykształcony grun­townie, doktor filozofji, odziedziczywszy aptekę po ojcu śp. Piotrze Mikolaschu potrafił tę firmę utrzymać na szanownem stanowisku, jakie sobie przez diunie lata zapobiegliwością i uczciwością zdobyła, to też apteka Mikolascha cieszy się jako zakład wzorowo prowadzony jak najlepszą opinją w całym kraju. Śp. Karol Mikolasch był muzykalnie wykształconym i przez długie lata był czynnym członkiem tow. muzycznego. Na sztukach pięknych, szczególnie malarstwie i rzeźbiarstwie znał się bardzo dobrze i był prawdziwym ich miłośnikiem. Śmierć jego, która nastąpiła po długoletnich cierpieniach, nie odrywających go jednak od pracy zawodowej, wywołała w szerokich kołach żywe współczucie.
Dwa fakty, świadczące o istnem zbydlęceniu oby­czajów u niektórych ludzi podajemy, gdyż są one go­dne zazuaczenia. Przedwczoraj, w pobliżu hotelu Kra­kowskiego, jegomość dość przyzwoicie ubrany pastwił się nad żoną w sposób niegodziwy. Zbił ją, następnie wsadził do sanek, gdzie ponownie począł okładać ją potężnemi razami do tego stopnia, że biedna kobieta w czasie jazdy wypadła na bruk bezprzytomna. Mąż zemknął, żonę podnieśli przechodzący ulicą i odprowa­dzili do sąsiedniego domu. Starano się ująć czułego małżonka — lecz napróżno. Wczoraj znów, na drodze Wuleckiej, napadło kil­ku mężczyzn wracających ze ślizgawki na piętnastoletnią dziewczynę, Annę Żywicką, służącą państwa F., wysła­ną z listem; obeszli się z nią w sposób karczemny i uniknęli dorożką do miasta, na widok strażnika miej­skiego. Dziewczyna opowiedziała fakt swemu slużbodawcy, któremu udało się odszukać dorożkarza, a na­stępnie jednego ze sprawców. Obydwaj zostali areszto­wani. Można się spodziewać, żo i reszta paniczów znaj­dzie się niebawem pod kluczem. Są to fakty, które nie potrzebują żadnych ko­mentarzy.
O znakologji lwowskiej. Przy ulicy Żółkiewskiej nie dochodząc do rogu objazdu zwracają uwagę dwa ciekawe szyldy. Jeden z nich w języku niemieckim brzmi: „Restauration zum Wallfisch, E. Haering“, co po polsku znaczyłoby: .Restauracja śledzia pod wielo­rybem“. Drugi znak opiewa dosłownie: „Akuszerka upoważniona od sądu“ (sic!).
Za dręczenie zwierząt, pociągnięto wczoraj do odpowiedzialności niepoprawnego ciemięzcę. Hersza Akera i Józefa Lerucha, i skazano ich na kilkogodzinny areszt.
Zmiana obrządku. Diło donosi w ostatnim numerze o senzacyjnym fakcie przejścia z prawosławia na unię przeszło 500 ruskich włościan w Rarańczu na Bukowinie. Przyczyną tego kroku byty niesprawiedli­wości i przykrości, jakich doznaje gmina od dawna ze strony wójta Krasowskiego i ze strony zrumuńszczonego duchowieństwa prawosławnego, które wszelkiemi si­tami starało się podkopać niedawno założoną czytelnię ludową w Rarańczu.
Poseł M. Siczyński zawiadamia w Dile, że na prośbę swych wyborców musiał odłożyć swoje sprawo­zdanie poselskie aż do wiosny, gdyż z powodu złych dróg bardzo mała ich liczba mogła by obecnie do Hu­siatyna zjechać.
Sprawa o... koguta! Przed dwoma dniami roz­strzyganą była w sądzie miej. del. dość zabawna spra­wa o koguta. Pan K. posiadał koguta, który głośnem pianiem niepokoił lokatorów. Szczególniej ptak dawał się we znaki p. F., obok okna, którego zwykł sobie obierać siedlisko. Żona p. F. była chorą, a pianie ko­guta niepokoiło ją, i nie pozwalało spać w nocy... P. F. żądał usunięcia koguta, a gdy żądanie to nie od­niosło skutku, raz, gdy natrętny ptak głośnem pianiem rozdrażnił go bardziej niż kiedyindziej, pochwycił go i rzucił o bruk... Następstwem tego czynu była śmierć ulubieńca podwórzowych kokosz. P. K., właściciel ko­guta, postanowił się jednak ująć zań energicznie, zformowal więc p. F. sprawę karną o znęcanie się nad zwierzętami. Przy sprawie p. F. twierdził, że zepchnął tylko koguta z okna, nadto przedstawił świadków, któ­rzy zeznali, iż w samej rzeczy żoua jego była chora, i że pianie koguta ją denerwowało... Pomimo to sę­dzia uznał p F. za winnego, i skazał go na 10 złr. kary, lub w razie niemożności jej zapłacenia, na dwa aresztu. W ten sposób kogut będzie pana F. koszto­wał... drogo.
Krytyka volapüku. Arcyśmieszną krytyką vo­lapüku, ubawił w tych dniach Kurjer Krakowski volapü­kistów, która jednakże dosadnie świadczy jak u nas niektóre pisma występujące przeciw volapükowi, dokła­dnie są o nim poinformowane. Recenzent Kurjera Warszawskiego dostawszy podręcznik p. Kornman. „Zupełny kurs języka światowego volapük“ chciał się dowiedzieć za pomocą tego podręcznika co też pisze dr. Esperanto (podający jak wiadomo zupełnie inny pomysł języka międzynarodowego (?)!!).
Zajrzeliśmy, powiada szanowny recenzent, do słow­nika 1700 wyrazów podanego w zupełnym kursie pana Kornmana. Rezultat poszukiwań wypadł bardzo ciekawy, w słowniku bowiem nie znaleziono ani jednego wyrazu użytego przez dr. Esperanto!!! Jest to tylko mała prób­ka licznych krytyk, które mają niby na celu wykazanie błędów volapüku.
W marcu zamyśla p. Kornman urządzić publicznej bezpłatne wykłady volapüku, i wtedy wykaże nie­słuszność zarzutów czynionych volapükowi.
Handlarze powietrza. Specjalnym przemysłem w Chinach jest sprzedawanie przez kuglarzy wiatru że­glarzom, wybierającym się w drogę. Zazwyczaj kugla­rze ci siedzą nad brzegiem morza i ofiarowują usługi swoje marynarzom. Siedzą oni zawsze we dwóch; je­den pomiędzy dwoma związanemi pękami trzciny trzy­ma książkę w ręku, z której od czasu do czasu coś mrucŁy; na głowie ma rodzaj płaskiego czepka, a odziany jest w szeroką fałdzistą suknię. Drugi zaś sie­dzi między dwoma koszami rybackimi, ma również plaski czepek na głowie, ale jest do połowy obnażony. Prawą ręką trzyma przedni koniec rury skórzanej, prze­wieszonej przez jego ramię i napełnionej powietrzem. Z tej to rury, stosownie do wysokości otrzymanej za­płaty, wypuszcza mniej lub więcej powietrza. Przytem w lewej ręce trzyma wielki młot drewniany, którym od czasu do czasu uderza o ziemię, aby duch wiatrów, co według podania ludowego w postaci mężczyzny w wielkim kapeluszu i szerokim płaszczu na wielkim pta­ku unosi się w powietrzu, — zeszedł na ziemię.
Tarnopol (Nasze towarzystwa). Gród nasz pozujący na wielkie europejskie miasto, przyznać trzeba, ma wiele warunków po temu. Wszyscy kusimy się o to naśladowanie życia wielkomiastowego i raz udaje się nam ten nasz chwa­lebny zamiar więcej, raz mniej. Pociąg ten do wielkomiejskości stał się tak powszechnym, że oprócz „tinglów“ dojących od dłuższego czasu kieszenie i zdrowie naszej złotej młodzieży i tatusiowatych żonkosiów, oprócz jeżeli nie genialnych, to na każdy wypadek jowialnych pomysłów »des tonangebenden Grünspanns“ nawet i nasz wielce konserwatywnie ustrojony i usposobiony magi­strat dal się porwać wirowi karnawałowemu i sporządził swoim stróżom bezpieczeństwa publi­cznego na wzór wielkomiejski numerowane ryn­grafy, dające poznać, że to policjant miejski a nie żadne poszturkajło żydowskie.
Do rozlicznych nowości, znamionujących ży­cie rozwinięte, wielkomiejskie należą bezsprzecznie i różne towarzystwa. Tych rzeczywiście w Tarno­polu nie brak a nowe rosną jak grzyby po de­szczu. Nie mogę tu wyliczać wszystkich towa­rzystw tutejszych, bo toby zbyt wiele zajęło miej­sca, powiem tylko krótko, iż jest ich podostatkiein, może nawet i więcej, niż ich potrzeba. Zacząwszy od towarzystwa dam dobroczynności a skończy­wszy na .sporcic łyżwiarskim“ mamy wszelkie odcienia różnych towarzystw, w których przeró­żne warstwy tutejszego społeczeństwa wedle sta­nu, obrządku, wyznania, zajęcia, sposobu myśle­nia i stopnia wykształcenia mniej lub więcej się ogrzewają lub ostudzają.
Na wzmiankę zasługują: „Kasyno", „Resursa“, ,Besida“, „Kasyno mieszczańskie“, „Sokół“ i to­warzystwa : muzyczne i łyżwiarskie. Sądzić by każdy mógł, iż Tarnopol pod względem towarzy­skim stoi dość wysoko, i że jeszcze tylko krok a stanie się wielkiem miastem, oczywiście en mi­niature. Tymczasem tak nie jest, chociażby być mogło i powinno. Przypatrzmy się tylko bliżej tym naszym towarzystwom. Najpoważniejsze miej­sce zajmuje tu stare kasyno, które w istocie za­sługuje na nazwę kasyna. Wydział jego stara się, jak może robi, co może, członkowie zabawiają się jak mogą, ostatnim razem nawet wcale do­brze i od ukonstytuowania się nowego wydziału są wszyscy nawet dosyć zadowoleni. Jest tu pe­wien ład i porządek, grosz w zapasie i nie prze­wodzi tu jedna familja, jak w .Resursie“, gdzie się takowa z drobniutkimi swoimi satelitami roz­siadła i »ex tripode“ rozporządza, sięgając nawet swojemi ramionami do towarzystwa muzycznego, które dotąd spokojny i niezbyt w skutki obtity żywot wiedzie. Podczas gdy stare kasyno jedno­czy w swych salonach wyższą dykasterją urzę­dniczą, wojskowość, lekarzy, adwokatów, stan na­uczycielski i duchowny, i reprezentację finansową ma „Resursa“, według swego mniemania tak zwaną śmietankę, która co chwila zbiega, ma kilku Fikalskich i polujących na obsygilację adeptów. Jest to towarzystwo czysto kastowe, nie zostające z ogółem w żadnej styczności, istniejące szacun­kiem więcej dla kaprysu jednostek, niż dla po­żytku społeczeństwa.
Zupełnie inaczej przedstawia się „Besida“. Ta stoi dobrze, podobnie jak kasyno i bawi się je­szcze lepiej, bo nie zasklepia się w ciasnem swem kółku, ale otwiera swe gościnne podwoje dla wszy­stkich przyjaciół swoich. Jakkolwiek jest to towa­rzystwo o pokoście politycznym, przyznać mu trzeba, te gdy chodzi o zabawę, o cel poważny, bawi się tu każdy, czy Polak, czy Rusin, czy woj­skowy, czy »cywil“ jak. u siebie w domu i dobrze jest mu z tem, bo co wydział „Besidy“ urządza to rzeczywiście dobrze i mądrze. Szkoda tylko, iż te­go o kasynie mieszczańskiem powiedzieć nie mo­żemy. Towarzystwo to zaczyna pomału upadać, wydział w komplecie na posiedzenie zejść się ła­two nie może, a gospodarz jego, pragnąc każde­mu dogodzić, nie wie właściwie, co począć. To­warzystwo to tak szumnie poczęte, zaczyna się zwolna rozprzęgać, i kto wie, jaki je los czeka, bo mu pp. Komarnicki, Solarski i Mohr wróżą, że musi się rozwiązać, jeżeli oni obok drów Bindera, Schwarza, Landaua do wydziału należeć nie będą. — O jakiejś też większej i udatniejszej za­bawie karnawałowej myśleć tu nie można, a zre­sztą jest ona i nie bardzo potrzebną, skoro się ludzie doskonale na lodzie bawią, poznają i za­ręczają.
Zeszłego roku bawiono się ochoczo w towa­rzystwie muzycznem, bawiono się tanio i dobrze. Spróbowano to i tego roku, ale po ostatniej urządzonej przez obecnego p. gospodarza zabawie, na której przy okopconych naftowych lampach, po niezamiecionych należycie pokojach w obecno­ści obdartych sługusów, dobrze się 12 par bawi­ło, odeszła wszystkim chęć od dalszej takiej za­bawy i od otoczenia p. gospodarza, który wielką liczbę członków ku sobie zraził, a zrządzeniem swojem dyrektora artystycznego i skarbnika towa­rzystwa do rezygnacji zmusił. Towarzystwo lo ma dni swoje także policzone, jeżeli wydział jego ra­dykalnej nie przedsięweźmie zmiany i nie usunie od wszelkiego wpływu na interesa towarzystwa.

02.02.1888

До теми